Uparte matki
Gdy Krzysztof i Wioletta wzięli ślub, obie rodziny cieszyły się.
Barbara, matka Krzysztofa, choćby urzyła się pod urzędem stanu cywilnego. A Danuta, mama Wioletty, ściskała zięcia tak, jakby znała go od zawsze.
Ani Barbara, ani Danuta nie miały mężów. Obie wychowywały dzieci samotnie. Obie przeszły przez wiele.
Mimo różnych charakterów – jedna surowa, zasadowa, druga łagodniejsza – zawsze odnosiły się do siebie z szacunkiem. Nie budowały szczęścia dzieci na cudzych nerwach.
Pierwsze miesiące młodzi wynajmowali mieszkanie. Maleńkie kawalerki, palący sąsiad za ścianą, hałaśliwe place zabaw. Ale przynajmniej byli u siebie.
Po pół roku Wioletta wpadła na pomysł. Krzysztof uznał go za świetny i logiczny.
Dwa tygodnie później odbyła się ta rozmowa. Z matkami…
***
— Mamo, proszę, nie przeliczaj tego od razu na straty. Rozmawialiśmy z Wiolą…
Barbara patrzyła na syna w milczeniu. Czekała, co powie. Przywykła już do jego szalonych pomysłów.
— No więc… Ty masz dwupokojowe, Danuta trzypokojowe. A my płacimy za wynajem. I drogo, i niewygodnie. Chcielibyśmy się wprowadzić do tego większego.
— Mów dalej.
— Ty i Danuta… mogłybyście zamieszkać razem. Ona do ciebie, a my do niej. Tam jest więcej miejsca.
Mówił, jakby tłumaczył zasady gry planszowej. Spokojnie. Bez cienia wątpliwości.
— Na jak długo? — spytała Barbara.
— No… do czasu, aż nie kupimy własnego. Może pięć lat. Albo dziesięć.
Barbara nie krzyknęła. Nie zmieniła się na twarzy. Tylko powiedziała:
— Zastanowię się.
I wyszła na balkon. Stała długo, patrzyła na opustoszałe podwórko i czuła, jak w piersi wzbiera powolny, gładki chłód.
***
Następnego dnia Danuta usłyszała to samo od córki.
— Mamo, przecież dobrze się z Basią dogadujesz. Nie jak z przyjaciółką, ale jest w porządku. To dlaczego nie mogłybyście razem zamieszkać? A my wprowadzimy się tutaj…
Danuta przerwała.
— Proponujesz, żebym wynajęła swoje życie?
Wioletta zamarła.
— Nie! Chodzi tylko o to, że… wy już macie za sobą swoje życie. A my dopiero zaczynamy…
— Za sobą? Czyli to już koniec, spisałaś mnie na straty?
— Źle mnie zrozumiała…
— Nie, zrozumiałam doskonale. Dziękuję, córeczko.
***
Tydzień później spotkali się wszyscy.
Barbara przyszła pierwsza. Danuta – druga. Usiadły na przeciw młodych.
Ci wyglądali poważnie. Prawie uroczyście.
— Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy, żebyście nas zrozumiały. Nam jest ciężko. Brakuje pieniędzy. Planujemy dziecko. Każda z was ma własne mieszkanie. A my musimy wynajmować. To bez sensu. Wam tak trudno byłoby razem zamieszkać?
Barbara odpowiedziała pierwsza.
— Tak. Zwłaszcza gdybyśmy miały żyć w świadomości, iż dla własnych dzieci jesteśmy… przeszkodą.
Danuta dodała:
— Dzieci, spróbujcie i wy nas zrozumieć. Każda z nas ma swoje życie. Swoją ciszę. Swój rytm. Swój dom. Nikomu nic nie jesteśmy winne i nie musimy się do nikogo naginać.
— Ale obie jesteście same. Razem byłoby weselej. Co wam przeszkadza? — naląła Wioletta.
— Godność — odparła Barbara. — I prawo do własnego życia.
— Czyli nie obchodzi was, jak żyjemy? — w głosie Krzysztofa zabrzmiała obraza.
— Obchodzi — powiedziała Danuta. — Ale jest różnica między „pomóc” a „nadepnąć sobie na gardło”. Wy sugerujecie to drugie.
Młodzi wymienili spojrzenia. Wyglądało na to, iż nie spodziewali się takiego obrotu sprawy.
Spodziewali się kłótni. Łez. A w końcu – zgody.
A otrzymali spokojne, twarde „nie”.
Tamtego wieczoru Barbara zmywała naczynia — powoli, dokładnie. Każdą łyżkę. Jakby szukała ukoju w tym prostym ruchu.
Danuta, w tym samym celu, zabrała się za niespodziewane sprzątanie. Szorowała, czyściła. Żeby tylko nie myśleć.
W pracy poczuła, jak gniew ustępuje, a na jego miejsce przychodzi zmęczenie.
Nie, nie były przeciwko dzieciom. I nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie obie zrozumiały jedno — dla swoich dzieci już nic nie znaczą.
Są tylko fundamentem, po którym można chodzić, nie patrząc pod nogi.
Dzieciom nie zależy, iż to ludzie. Z własnymi nawykami, samotnością i prawem do swojej przestrzeni.
***
Minął miesiąc.
Krzysztof i Wioletta nie wracali już do tematu.
Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.
Narzekali, oczywiście. Na ceny, na codzienność, na to, jak ciężko bez pomocy.
Ale propozycji wspólnego mieszkania matek nie powtórzyli.
Może usłyszeli. A może otrzeźwieli, gdy opisali „uparte matki” w sieci i przeczytali komentarze. Prawie każdy zaczynał się od słów: „Oszal…eliście?”
A Barbara i Danuta jakoś się zbliżyły. Chodziły do kina, wymieniały przepisy. Nie stały się nierozłączne, ale sojuszniczkami — owszem.
— Wyobrażasz sobie — zaśmiała się raz Danuta — oni wciąż myślą, iż po prostu nie zrozumiałyśmy ich genialnego pomysłu.
— Niech myślą — wzruszyła ramionami Barbara — byle nie zaczęli od nowa.
***
Oto i cała historia.
O tym, iż dzieci rosną, ale nie zawsze dorastają.
Że matki to nie meble, które można przestawiać, gdzie się chce.
Że prawo do własnego życia nie kończy się po pięćdziesiątce — czasem w tym wieku dopiero się zaczyna.
***
A ty byś się zgodził?
Zamieszkać ze świekrą tylko dlatego, iż dzieci nie stać na wynajem?