„Bugonia” – Am I just paranoid? [RECENZJA]

filmawka.pl 6 dni temu

Nie ulega wątpliwości, iż Emma Stone to czystej krwi kosmitka, pochodząca gdzieś z okolic Andromedy. Tak przynajmniej sądzi Teddy – główny bohater Bugonii (2025) Yorgosa Lanthimosa. Najnowszy film greckiego reżysera miał właśnie swoją premierę na festiwalu w Wenecji. Twórcy przygotowali nam dwie godziny wartkiej akcji. Czarna komedia spotyka się ze sci-fi, ludzie polują na kosmicznych przybyszy, a wszystkiemu towarzyszy muzyka Chappell Roan. Pytanie tylko, czy cała ta mieszanka ma jakikolwiek cel.

Fabuła skupiona jest wokół trzech postaci. Teddy (Jesse Plemons) to pracownik sortowni, prowadzonej przez dużą korporację. Po godzinach dba o swoje pasieki i autystycznego kuzyna Dona (Aidan Delbis). Wieczorami chowa się w piwnicy, żeby prowadzić intensywny research, dotyczący ideologii politycznych, porządku społecznego, statków kosmicznych i mieszkańców odległych planet. Najbardziej złośliwą rasą są Andromedanie, którzy od tysiącleci eksploatują niczego nieświadomych Ziemian. Według Teddy’ego przedstawicielką tej wyrachowanej cywilizacji jest szefowa jego firmy – Michelle (Emma Stone). Kobieta faktycznie ma w sobie coś nieludzkiego, choć bliżej jej raczej do bohatera American Psycho niż E.T. Jako zimnokrwista girlboss każdy poranek zaczyna od treningu boksu, który przygotowuje ją na walkę o wyższą produktywność pracowników. Wszystko zmienia się, gdy pewnego popołudnia Teddy oraz Don porywają Michelle i przykuwają kajdankami do łóżka w piwnicy. Bohaterzy wypuszczą prezeskę tylko pod jednym warunkiem – ma umówić ich na spotkanie z przywódcą Andromedan.

Fot. „Bugonia”/ materiały prasowe Universal Pictures

To, co następuje dalej, to seria konfrontacji między uwięzioną Michelle a zdeterminowanym Teddym. Ona chce pertraktować i prowadzić dialog. On jest przekonany o swoich racjach i nie cofnie się przed niczym, by je udowodnić. Wszystkie zajścia znakomicie reżyseruje Lanthimos, który ewidentnie dobrze się bawi zwrotami akcji i budowaniem napięcia. Bugonia dostarcza znakomitej kinowej rozrywki, a sceny niepohamowanej przemocy co rusz rozładowywane są trupimi żartami.

Całość nie jest jednak oryginalnym pomysłem, a remakiem południowokoreańskiego filmu Save the Green Planet! z 2003 roku. Z inicjatywą stworzenia anglojęzycznej wersji wyszli kilka lat temu azjatyccy producenci, zachęceni sukcesami Parasite (2019), które opierało się na podobnych igraszkach z gatunkiem. Bugonia dość wiernie trzyma się fabuły oryginału, choć zmieniono pewne akcenty i wątki poboczne, a postacie są znacznie bardziej pogłębione. Brak tylko wstawek animowanych, które niespodziewanie pojawiały się w Save the Green Planet. Szkoda, bo podobne wizualne „odklejki” dość dobrze współgrały z całością filmu. Pod tym względem Lanthimos raczej wyrównuje pagórki dla mainstreamowego widza. W kontekście narracyjnym większość Bugonii opowiedziana jest linearnie, bez pozadiegetycznych ekscesów.

Dodano natomiast dwa wątki, które kierują uwagę na nieco inne kwestie niż oryginał. Po pierwsze film ma ekologiczny wydźwięk, co sygnalizują już ujęcia pszczół w pierwszej scenie. Sam tytuł sugeruje zabawę owadzimi metaforami i w podobnym duchu zmienione zostało zakończenie. Zazębia się to z drugim dopisanym wątkiem chemicznej kastracji, której poddają się Teddy i Don przed całą akcją. Robią to aby „pozbyć się popędów”, co naturalnie rodzi pytania o ludzką naturę: czy jesteśmy z góry predestynowani do przemocy wobec siebie i naszego środowiska?

Bugonia nawiązuje do prawie każdego ważnego współczesnego problemu. Od ekologii i naszej relacji ze środowiskiem, aż po władzę korporacji i nierówności klasowe. Ostatecznie jednak ciężko wskazać, co chcieli powiedzieć twórcy, poza wyliczeniem wszystkich tych kwestii. Film pozostawia wiele niedopowiedzeń. Choć wydawać by się mogło, iż szefowa firmy będzie szwarccharakterem tej opowieści, to przy niektórych scenach trudno nie trzymać jej strony. Deklarowana przez kobietę troska o środowisko wydaje się być autentyczna w zestawieniu z kosmiczno-spiskowymi zarzutami Teddy’ego. Uciekając przed puentą, Lanthimos pozostawia stereotypowy obraz szalonych „foliarzy” i „rednecków”. Owszem, są zagubieni, ale nie wszystko można usprawiedliwić osobistymi tragediami. Twórcy zdają się być zainteresowani raczej eksploatacją niż eksploracją wszystkich tych tropów. Być może lepiej byłoby się skupić na jednym z nich – potencjalnie mogłaby nim być ekologia. Przy czym temat ten pojawia się tylko w pojedynczych momentach filmu, będąc niejako dopisanym do głównego wątku.

Nie zmienia to faktu, iż tam gdzie nie próbujemy traktować Bugonii jako traktatu na temat współczesności, jest ona niezwykle atrakcyjnym widowiskiem. Balansując między kinem gatunkowym a autorską wizją, Lanthimos tworzy najprostszy film w swojej karierze. Wraz z rozwojem akcji każda kolejna scena przyspiesza tę jazdę bez trzymanki, tylko iż ciężko powiedzieć, dokąd ta przejażdżka zmierza.

Korekta: Michalina Nowak

Idź do oryginalnego materiału