To wielkie szczęście i przywilej, iż żyjemy w złotej erze sztuki serialu. Tych, co nie korzystają – jednak zachęcam. Nie oglądać dziś żadnego serialu to jak żyć w czasach Mozarta i zmarnować zaproszenie na premierę „Zachlastanej fifulki”.
Niniejsza notka pisana jest na cześć zakończenia najwspanialszego arcydzieła tej złotej ery, uniwersum „Breaking Bad” / „Better Call Saul”. Będzie zawierać umiarkowane spojlery, ale ponieważ „BCS” jest prequelem do „BB”, zbyt wiele spojlować i tak się nie da.
Wszyscy giną! No cóż, prawie wszyscy. Jak sam tytuł wskazuje, żywcem z „BB” wychodzi skorumpowany, ale na swój sposób jednak jakby sympatyczny prawnik Saul Goodman.
Gdy fabuła robiła się coraz mroczniejsza, Goodman odgrywał rolę akcentu komicznego, comic relief. Był tak zły, iż aż zabawny.
Życie mówi nam, iż prawdziwy superkorumpowany skurwiel nigdy tak o sobie nie powie. Odwrotnie, jego usta będą pełne Boga, Honoru i Ojczyzny, podczas gdy jego prawica będzie kwitować milionowe honoraryja z racji zasiadania w Fundacji Przepierdzielania Pięniedzy Podatników. Jak to mają w zwyczaju politycy naszego układu rządzącego.
Cynik szczerze mówiący iż nim jest – to już sprzeczność. Na takich sprzecznościach zbudowane było uniwersum „BB”/„BCS”.
Większość bohaterów działa wbrew temu, co deklarują. Walter White nie musiał produkować narkotyków, by mieć na leczenie (choć ta wersja pojawia się w różnych streszczeniach).
Dość wcześnie dowiadujemy się, iż miał legalne kanały mogące mu dać więcej kasy. Sam je odrzucił. Czemu?
Nawiasem mówiąc, mam fanowską teorię, na czym polegał jego geniusz. Jak wiecie z Lema, podczas tworzenia istoty ludzkiej Bann i Pugg zamiątali w brei skrzywionym szpadlem, dlatego jesteśmy lewoskrętni (choć to tak naprawdę historyczne określenie). Związki organiczne zwykle mają dwie wersje, będące swoim lustrzanym odbiciem.
Jeden działa, drugi nie. Ten drugi bywa czasem choćby trucizną. Ich mieszaninę fifty-fity nazywamy „racematem”. I taki racemat wyjdzie nam, gdy będziemy produkować metamfetaminę tak, jak to robi Walter White.
Moja fanowska teoria – Walter wymyślił Genialny Sposób Na Ominięcie Tego Problemu. GSNOTP to podstawa biznesowa firmy Grey Matter (na moją skromną wiedzę – to niemożliwe, ale dlatego właśnie taki geniusz byłby wart milyjardów).
„Breaking Bad” to podobno w slangu Dzikiego Zachodu moment, w którym kowboj kupuje czarny kapelusz i przechodzi na stronę bezprawia. Głównym pytaniem serialu były motywy White’a. Po co mu to wszystko?
„Better Call Saul” dodał do tego pytanie o motywy Saula Goodmana vel Jimmy’ego McGilla vel Gene Takavica. Wiemy, iż to zdolny prawnik, który nie potrzebuje szemranych biznesów, by cieszyć się bogactwem. Więc po co mu one?
Do tego doszły motywy postaci, które w „BB” nie występują (Kim – ukochanej Jima, Chucka – jego brata i Howarda – jego szefa, potem już byłego). Na ich temat mieliśmy już fanowskie spekulacje w komentarzach. Zakładałem, iż skoro nie występują w „BB”, finałem „BCS” będzie jakaś Spektakularna Masakra.
Zaspojluję tylko tyle, iż masakry nie ma. Showrunnerzy wodzili nas za nos. W finale po prostu wyjaśniają się te sprzeczności i poznajemy prawdziwe motywy bohaterów (nawet Chucka, który wraca w flashbacku!).
Finału ballady miłośnej „Kim & Jim” nie zaspojluję, ale to też moralitet, jak cały ten serial. „BCS” ucieka od krytyki społecznej. „BB” można było interpretować jako opowieść o kapitalizmie, o bezsensowności „war on drugs”, a absurdach amerykańskiej polityki zdrowotnej, ale przesłanie „BCS” jest dużo prostsze.
Jest jak ta kartka, którą Gustavo wsunął Mike’owi za wycieraczkę. „Breaking Bad?” „Don’t”.
Przesłanie jak przesłanie, to nie za to kocham te seriale. Dobry serial to taki, w którym każda postać, choćby fafnastoplanowa zdaje się nieść jakąś swoją Opowieść, która byłaby równie ciekawa, gdyby kamera podążyła za nią.
Case in study: Carol Burnett (Marion) ma może kilka kwestii mówionych, pojawia się w paru odcinkach przez parę minut. A przecież oglądałbym prequel o niej.
Kontrowersyjny reżyser JJ Abrams wygłosił kontrowersyjny wykład o pudełku. Sprowadza się mniej więcej do tego, iż serial jest jak opowieść o magicznym pudełku.
Teoretycznie szkieletem fabuły (story arc) jest zagadkowa zawartość pudełka. Dobry serial powinien być opowieścią o ludziach, którzy próbują to pudełko otworzyć. To na tym powinni się skupiać showrunnerzy (a co jest w pudełku, to w gruncie rzeczy nieważne).
Uniwersum „BB”/„BCS” to mistrzostwo świata w tej kategorii. Po kilkudziesięciu godzinach projekcji i tak chcielibyśmy jeszcze oglądać przygody Mike’a jako skorumpowanego gliniarza (albo snajpera w Wietnamie!), Walta jako doktoranta pracującego nad GSNOTP, Jessego jako licealnego imprezowicza, Kim i Jima jako młodocianych przestępców…
Ale prawdziwy mistrz wie, kiedy zejść z areny, by zejść niepokonanym. Żegnaj, Albuquerque. Będziemy tęsknić. Równie dobrego serialu raczej już nie nakręcą.