Bolesna pustka: Historia pewnej duszy

twojacena.pl 19 godzin temu

Nędza duszy: Historia Marzanny z Łodzi

Marzanna rosła jak trawa przy drodze — nikomu niepotrzebna, zdziczała. Nikt jej nie wychowywał, nie rozpieszczał, nie żałował. Ubrania zawsze były z drugiej ręki, czasem po prostu szmaty, przez które widać było chude kolana. Buty wiecznie za duże i dziurawe. Włosy matka ścinała „na jeża”, żeby nie zawracać sobie głowy fryzurami, ale sterczały na wszystkie strony, jakby protestowały przeciwko obojętności.

Do przedszkola Marzanna nie chodziła — rodzice mieli ją gdzieś. Liczyła się tylko wódka. Ojciec — okrutny pijak, matka — Zosia, wiecznie zaciągnięta dymem i z kacem. Dziewczyna chowała się w klatkach schodowych, gdy rodzice zaczynali awanturować. Ucieczka oznaczała uniknięcie lania. Ale jeżeli nie zdążyła — potem zakrywała siniaki. Sąsiedzi wzdychali, kręcili głowami: Zosia, mówili, zawsze była lekkomyślna, a jak związała się z kryminalistą, to już w ogóle przepadła. Marzannę żałowali. Dokarmiali, przynosili ubrania. Ale lepsze rzeczy matka natychmiast przepijała. I tak dziewczynka zostawała w łachmanach.

Gdy przyszła pora iść do szkoły, Marzanna, mimo wszystko, chwyciła się nauki jak tonący brzytwy. Czytanie stało się jej światem, ucieczką, gdzie nikt nie bił, nie krzyczał, nie upokarzał. Pochłaniała książki, siedziała w bibliotece, odpowiadała na lekcjach i podnosiła rękę, mając nadzieję, iż ktoś usłyszy jej głos — cichy, ale stanowczy.

Ale dzieci bywają okrutne. Zwłaszcza wobec tych, którzy się wyróżniają. Biednie ubrana, dziwaczna dziewczynka z niezdarną fryzurą gwałtownie dostała przezwisko — „Nędzarka”. A potem było tylko gorzej. Rodzice kolegów zakazywali z nią się przyjaźnić: „córka alkoholiczki — niebezpieczna”. Nauczyciele, choć widzieli w Marzannie zdolną uczennicę, milczeli. Łatwiej było przymknąć oko niż bronić dziewczyny bez rodziny i znajomości. Tak rosła Marzanna — sama przeciwko wszystkim.

Jej ratunkiem stał się stary dąb w parku nad stawem. Pod jego konarami urządziła sobie schronienie. Tu przynosiła książki, czytała, marzyła. Czasem choćby tu nocowała, gdy w domu było naprawdę źle. Słuchały ją tylko bezdomne psy i koty — jedyne, które nie zdradziły.

Ojciec zmarł, gdy Marzanna miała czternaście lat. Zamarzł w śniegu po kolejnej libacji. Na pogrzebie były tylko Zosia i Marzanna. Dziewczyna nie czuła smutku. Tylko wstyd i ulgę. Matka po tym zupełnie się rozpadła. Napady wściekłości mieszały się z otępieniem. Pracować już dawno nie mogła. Marzanna, żeby nie umrzeć z głodu, zaczęła sprzątać klatki schodowe. Za kilka złotych kupowała używane książki o medycynie — marzyła, by być lekarzem. Chciała wyciągnąć matkę z dna, w które się stoczyła.

Ale w szkole drwiny nie ustawały. Pewnego dnia, gdy spóźniła się na lekcję, upuściła książkę o psychiatrii. Na nieszczęście obok była Regina — klasowa piękność i królowa podłych. Podniosła książkę, przeczytała tytuł i krzyknęła głośno:

— O, psychiatria! To ty nie tylko nędzarka, ale i wariatka, jak twoja matka!

Marzanna nie wytrzymała. Z płaczem wybiegła z klasy, przebiegła przez podwórko, do swojego dębu. Tam, padając w śnieg, dała upust łzom. „Dlaczego oni są tacy okrutni? Co im zrobiłam?” — szeptała, przytulając się do pnia.

Wtedy zauważyła psa na stawie. Szedł po cienkim lodzie i nagle wpadł do wody. Dziewczyna krzyknęła i rzuciła się ratować zwierzę. Rozłożyła się na lodzie, zaczęła pełzać. Dotarła, złapała psa — i w tej samej chwili sama wpadła pod wodę. Zimno przeszyło ją w piersi, oddech zaparło. Marzanna walczyła — o psa, o siebie, o wszystkich, których kiedykolwiek kochała.

Gdy już nie miała sił, a lód wydawał się płytą grobową — ktoś ją wyciągnął. To był Witold. Nowy uczeń, niedawno przeniesiony z Poznania. Przystojny, mądry, opanowany. Dziewczyny za nim szalały. A on — wyciągnął rękę do Marzanny.

— Chodź. Zamarzniesz. Moja mama jest lekarzem, pomoże ci.

Zabrał też psa. Oboje zostali przygarnięci. A następnego dnia wszedł do klasy razem z Marzanną. Regina rzuciła się do niego:

— Serio?! Ona jest nędzarką!

— Nędzna może być tylko dusza — odpowiedział spokojnie. — Jej nie ukryjesz za ubraniem ani makijażem. Im bardziej chcesz ją schować, tym bardziej widać.

Regina zbladła i uciekła. W klasie zapadła cisza. A Marzanna po raz pierwszy poczuła, iż nie jest sama. Miała teraz przyjaciela. I psa Burego, którego uratowała. A przede wszystkim — szansę. Szansę na nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału