Bogaci to nie ludzie? Reakcje na pożary w Los Angeles mnie oburzyły – zapominamy o jednym

natemat.pl 2 godzin temu
Okrutne komentarze dotyczące gwiazd Hollywood, które straciły swoje domy (choćby i posiadłości) w pożarach w Los Angeles, budzą we mnie niesmak. Rozumiem jednak, iż te skrajne reakcje, podobnie jak te po niedawnym zabójstwie CEO firmy medycznej Briana Thompsona w Nowym Jorku, są wyrazem narastającego zmęczenia Amerykanów nierównościami społecznymi i rosnącej niechęci wobec bogaczy. Trudno się temu dziwić, ale gdzie w tym wszystkim podziała się zwykła ludzka empatia? W swoim hejcie internauci zdają się zapominać o jednej istotnej rzeczy.


Los Angeles będzie potrzebowało dużo czasu, aby wykaraskać się po niekontrolowanych pożarach (które niestety wciąż trwają, a służby dalej walczą z ogniem). Ba, eksperci szacują, iż to może być najkosztowniejsza katastrofa pożarowa w historii Stanów Zjednoczonych.

Słyszymy Los Angeles, myślimy Hollywood, ale Miasto Aniołów to drugie największe amerykańskie miasto pod względem populacji. W 2023 roku w LA mieszkało ponad 3,8 milionów ludzi, a gwiazdy i wpływowi producenci filmowi to jedynie "garstka" – w Hollywood mieszka około 71 tysięcy ludzi.

Z powodu szalejących od kilku dni pożarów cierpią więc nie tylko gwiazdy, o czym musimy pamiętać. Cierpią zwykli ludzie.

A liczby przerażają. Jak szacuje agencja Associated Press, zginęło już 10 osób, a ponad 10 tysięcy domów i budynków jest zupełnie zdewastowanych. Druzgoczące zdjęcia przypominają wojenne zniszczenia. Całe ulice zostały zrównane z ziemią. Tysiące ludzi musiało uciekać, niektórzy stracili dobytek życia.



Gwiazdy Hollywood straciły dom w pożarach w Los Angeles, a ludzie kpią


Nie możemy zapominać o "zwyczajnych" mieszkańcach Los Angeles, którzy stracili dach nad głową i miejsca pracy. Ale wróćmy do gwiazd z poszkodowanych Hollywood Hills i Pacific Palisades – one też zostały ewakuowane i pozbawione domów, choćby jeżeli to domy znacznie okazalsze niż w innych częściach miasta, z basenami, ogrodami i kortami tenisowymi. Natura kolejny raz pokazała, iż dla niej wszyscy są równi i nie oszczędzi nikogo.

Adam Brody i Leighton Meester, małżeństwo z dziesięcioletnim stażem i dwójką dzieci, stracili dach nad głową, Paris Hilton swoją posiadłość w Malibu, a Jeff Bridges – dom, który odziedziczył wraz z rodzeństwem.

Spaliły się domostwa m.in. Anthony'ego Hopkinsa, Anny Faris, Johna C. Reilly'ego, Eugene Levy'ego, Milesa Tellera, Milo Ventimiglii, Johna Goodmana czy Jennifer Grey. Billy Crystal i jego żona Janice, para z 55-letnim stażem małżeńskim, stracili dom, w którym mieszkali przez prawie pół wieku.

"Słowa nie są w stanie opisać ogromu zniszczeń, których jesteśmy świadkami i których doświadczamy. Łączymy się w bólu z naszymi przyjaciółmi i sąsiadami, którzy również stracili swoje domy i firmy w tej tragedii. Janice i ja mieszkaliśmy w naszym domu od 1979 roku. Wychowaliśmy tu nasze dzieci i wnuki. Każdy centymetr naszego domu był wypełniony miłością. Piękne wspomnienia, których nie da się zabrać. Oczywiście jesteśmy zdruzgotani, ale z miłością naszych dzieci i przyjaciół przetrwamy to" – powiedział magazynowi "People" słynny komik, gwiazdor "Kiedy Harry poznał Sally".



Gwiazdy dzielą się historiami z pożarów w Los Angeles. Smutnymi, tragicznymi, ludzkimi. Reakcje w internecie? Kpiny, śmiech, agresja. Nieczułość.

Zebrałam kilka przykładowych komentarzy spod postów z Instagrama: "Co mnie oni obchodzą", "Trudno mi współczuć ludziom, którzy mają jeszcze pięć innych domów, do których mogą się przenieść", "Mam dość tych bogatych celebrytów, pomóżcie tym, którzy nie mają niczego", "I dobrze im tak", "Mam się tym przejąć?", "No i co, gwałtownie je odbudują", "Liczą się zwyczajni ludzie, którzy stracili domy, nie celebryci", "Ale smutne (wcale nie)".

Jaki jest problem z tymi i setkami innych podobnych komentarzy w sieci? To nie tylko brak zwyczajnej empatii dla ludzi, którzy musieli uciekać z ukochanych domów pełnych rzeczy osobistych, cennych przedmiotów i rodzinnych pamiątek. Z domów, do których już nie wrócą, bo już nie istnieją.

Główny problem jest taki, iż gwiazda gwieździe nierówna. Hollywood również jest zróżnicowane pod względem dochodów, a słysząc "gwiazda Hollywood" zwykle myślimy o tzw. pierwszej lidze, która jest na topie i dostaje ogromne czeki (obecnie to m.in. Timothée Chalamet, Zendaya, Sydney Sweeney, Pedro Pascal czy Florence Pugh).



Zauważmy, iż swoich domów w pożarach nie stracili pierwszoligowcy, którzy pewnie mogliby sami ewakuować się własnym helikopterem. Owszem, poszkodowana Paris Hilton ma kilka domów, ale znaczna część mieszkańców Hollywood to starzy wyjadacze albo dawne gwiazdy, które nie mogą dziś liczyć na nadmiar propozycji. Niektórzy aktorzy dostają atrakcyjną ofertę pracy raz na rok, dwa, większość nie jest influencerami, nie mają intratnych kontaktów.

Billy Crystal zagrał w ubiegłym roku w miniserialu "Wcześniej", a od 2021 roku ma w swojej filmografii trzy tytuły. Po dwuletniej przerwie Anna Faris zagrała w ubiegłym roku w jednym filmie i jednym odcinku serialu. Adam Brody powrócił po latach na salony dzięki hitowi Netfliksa "Nikt tego nie chce" (pierwsza rola od dwóch lat), jego żona Leighton Meester nie grała w niczym od 2023 roku, a i tak nie dostaje żadnych hitowych ról.

Często to właśnie warte kilka milionów domy były główną inwestycją aktorek i aktorów. To w nich ulokowali praktycznie wszystkie pieniądze. Nie mają odrzutowców i jachtów oraz muszą wyżyć ze swoich gaży, przez kilkanaście, kilkadziesiąt miesięcy. A koszty utrzymania okazałych domów w Hollywood są ogromne.



I nie mówimy tutaj o gażach pokroju Roberta Downeya Juniora, który za "Avengers: Doomsday" ma podobno dostać 100 milionów dolarów. To są (dość chore) ewenementy.

Według portalu Payscale przeciętna gaża aktorska w Hollywood wynosi 48,820 tysięcy dolarów, znani spoza pierwszej ligi mogą dostać kilka milionów. To samo przypominano zresztą podczas niedawnych aktorskich strajków w Hollywood: aktorzy i aktorki z Fabryki Snów to nie tylko "obrzydliwi bogacze". Tych jest garsteczka.

Nie piszę tego wszystkiego, żebyśmy wylewali teraz łzy z powodu tragedii gwiazd. Doskonale wiem, iż ich stan kont (w końcu posiadały nieruchomości w luksusowych dzielnicach) jest większy niż zwykłego "szaraczka". Warto jednak mieć na uwadze, iż sytuacja finansowa wszystkich mieszkańców Fabryki Snów wcale nie jest równie bajeczna, bo nie każdy jest Downeyem Juniorem, Chalametem i Zendayą.

Pożary w Los Angeles pokazały, iż ludzie mają dość bogaczy


Dość okrutne reakcje na spalone domy celebrytów ponownie pokazały, iż Amerykanie (i nie tylko) mają dość bogaczy, którzy żyją w luksusach, podczas gdy zwykły człowiek musi ciułać na wynajem albo brać kredyt na małe mieszkanie na kilkadziesiąt lat.

Nierówności społeczne osiągnęły poziom, który doprowadza do takich skrajnych sytuacji, jak zabójstwo milionera i CEO firmy medycznej Briana Thompsona. Oskarżony Luigi Mangione w mig stał się amerykańskim bohaterem, co powinno dać amerykańskim władzom do myślenia.

To zupełnie zrozumiałe, sama mam dość świata, w którym dokazuje Elon Musk, tak bogaty, iż mógł zrobić z Twittera arenę dla radykalnie prawicowych, faszystowskich trolli. Świata, w którym (chociażby we wspomnianym Los Angeles czy San Francisco) bezdomni leżą na ulicach obok luksusowych sklepów, w których zamożni klienci kupują kolejne drogie torebki.

To jednak nie zwalnia nas z bycia człowiekiem i empatii. Współczucie należy się wszystkim, którzy stracili domy w pożarach, jednak warto skupić się na pomocy tym, którzy potrzebują jej najbardziej.



Oczywiście gwiazdy odbudują swoje domy szybciej. Poradzą sobie. Mówiąc okrutnie, czasem wystarczy jeden łzawy wywiad o stracie pożaru, żeby stanąć na nogi. choćby "wyblakli" celebryci wciąż mogą liczyć na więcej propozycji niż zwyczajni ludzie, nie mówiąc już o wsparciu zamożnych przyjaciół oraz pomocnej sieci kontaktów.

Prawdziwy koszmar po pożarach będą przeżywali ci mieszkańcy Los Angeles, którzy nie będą mogli liczyć na szybką odbudowę i stracili dosłownie wszystko, co mieli. Szczególnie ci bezrobotni lub zarabiający pensję minimalną, zadłużeni, chorzy. Na polskim podwórku to samo obserwowaliśmy na południu Polski po powodziach, w których ludzie stracili dobytek życia.

W takich kryzysowych sytuacjach kluczowa jest solidarność, pomoc państwa i organizacji, więc miejmy nadzieję, iż USA sprosta wyzwaniu i w pierwszej kolejności pomoże tym najbardziej potrzebującym. Nie zostawi ich samych.

Ale do brzegu. Łatwo śmiać się z celebrytów po pożarach, a nie pomagają średnio trafione teksty w stylu "zniknęły nasze ukochane restauracje" (Mandy Moore). To uprzywilejowani ludzie, ale wciąż ludzie, którzy zasługują na naszą empatię i szacunek. Nie wiem, jak wy, ale ja nie chciałabym patrzeć, jak płonie mój dom ze wszystkim, co dla mnie cenne i na własnej skórze przeżywać koszmar, jakim są katastrofy naturalne. Nieważne, ile pieniędzy bym nie miała.

A na koniec dość mocne i potrzebne, w moim odczuciu, porównanie. Zniszczone dzielnice Los Angeles wyglądają podobnie jak zdewastowana w wyniku izraelskich bombardowań Strefa Gazy w Palestynie.



Tyle iż tam nikt nikogo nie ewakuuje i nikomu nie pomoże, ludzi są zdani na siebie, od miesięcy trwa kryzys humanitarny. Piekło na ziemi tak jak dzisiaj Los Angeles, tyle iż Miasto Aniołów może liczyć na pomoc służb i władz oraz współczucie świata.

Jeśli wśród poszkodowanych w pożarach w LA są ludzie, którzy sprzeciwiają się zawieszeniu broni w Gazie – jak aktor James Woods, który teraz publicznie płacze z powodu utraty swojego domu w ogniu, a wcześniej pisał na X o Palestynie: "Żadnego zawieszenia broni. Żadnego kompromisu. Żadnego wybaczenia" z hasztagiem "KillThemAll" – cóż... Komentarz jest zbędny.

Idź do oryginalnego materiału