Już dawno żadna produkcja, dotykająca relacji między ojcem a synem, nie wzbudziła we mnie tak wielu emocji. Bóg i wojownicy lunaparków w reżyserii Bartłomieja Żmudy to film duchownej drogi, której celem jest wzajemne zrozumienie między mężczyznami.
Bohaterowie filmu Paweł Jóźwiak-Rodan i Andrzej Rodan, mają zupełnie inne światopoglądy. Pierwszy z nich jest głęboko wierzący, mimo iż jego ojciec od dziecka nakierowywał go w stronę ateizmu. Z kolei drugi jest autorem wielu kontrowersyjnych książek. Za przykłady mogą służyć takie tytuły jak Historia erotyki, Życie erotyczne papieży, Biblia szatana według Rodana, cykl Historia głupoty w Polsce oraz wiele innych. Obaj mężczyźni są uparcie gorliwi w swoich przekonaniach i nie dopuszczają do siebie argumentów drugiej strony. Pozornie relacja między nimi wydaje się wyjątkowo napięta. Wraz z rozwojem akcji dostrzegamy jednak niesamowitą więź, która ich łączy.
Paweł, owładnięty fanatyzmem religijnym, postanawia zabrać swojego ojca w podróż jak za dawnych lat. Celem jest wizyta u osób, które są świadectwem uleczenia przez wiarę. Ma nadzieję na wyleczenie ojca zarówno z ateizmu, jak i choroby serca. Na samym początku historii dowiadujemy się, iż Andrzej ma sprawne zaledwie 67% tego życiodajnego organu. Jak łatwo się domyślić, mężczyzna początkowo nie chce się zgodzić na ten pomysł, ale jednak ulega prośbie syna. Jest przesadnym aż do granic cynikiem. Na wiarę syna reaguje bardzo emocjonalnie, za każdym razem wyzywając go od idiotów.
Bóg i wojownicy lunaparków na zmianę wprawiają widzów w śmiech, aby po chwili powalić druzgocącą ciszą. Trafne docinki Andrzeja potrafią rozbawić do łez. Zaledwie chwilę później trudna rozmowa ojca z synem zatyka gardło i wbija w fotel. Nie brakuje tutaj poruszenia bardzo ważnych kwestii, począwszy od pytania o aborcję, a kończąc na prośbach o przytulenie. Ciężka podróż, którą odbywają bohaterowie, jest przede wszystkim drogą ku zrozumieniu i zaakceptowaniu siebie nawzajem. Ostry język Andrzeja konfrontuje się tutaj z błaganiem o bliskość Pawła. Mimo zupełnie innego spojrzenia na świat, mężczyźni są do siebie niesamowicie podobni: obydwoje się okropnie uparci i nie słuchają się wzajemnie. Zauważają to wszystkie osoby, które napotykają na swojej drodze. Sami jednak tego nie dostrzegają.
Konstrukcja dokumentu została świetnie przemyślana. Podróż bohaterów przeplata się z analogicznymi sytuacjami z archiwalnych nagrań rodziny Rodanów. Chociaż na pierwszy rzut oka może się wydawać, iż sceny z przeszłości podkreślają jak bardzo inna jest teraźniejszość, to tak naprawdę pokazują silną relację między mężczyznami. Dawniej to Andrzej zabierał Pawła w podróż, w której, korzystając z mapy, odwiedzali zagraniczne lunaparki. Teraz to Paweł jest przewodnikiem, a zamiast mapy pojawia się nawigacja. A także kłótnie za kółkiem, w którą stronę należy skręcić. Niektóre sceny w trakcie drogi wydają się tak przebodźcowane, iż zastanawiałam się, na ile jest to autentyczna rozmowa, a na ile wyreżyserowany dialog. Obaj panowie są dość teatralni.
Bóg i wojownicy lunaparków jest filmem niezwykle czułym. Opowiada o trudnej miłości między ojcem a synem, którzy w zupełnie inny sposób okazują sobie uczucia. Jeden z nich jest bardzo empatyczny, spragniony bliskości. Drugi zaś, z natury zdystansowany, nie mówi otwarcie o swoich uczuciach. Na pierwszy rzut oka więcej ich dzieli, niż łączy. Jednak to tylko pozory. Paweł i Andrzej rozśmieszają oraz wzruszają, ale przede wszystkim poruszają. Dobitnie pokazują, jak wielka jest miłość między rodzicem a dzieckiem. Oraz, iż w tym uczuciu bez znaczenia są światopoglądy czy religia. Cóż, jaki ojciec, taki syn.