Błazny to film na wskroś debiutancki. Debiutuje między innymi reżyserka – Gabriela Muskała, którą już od dłuższego czasu znamy nie tylko z kreacji aktorskich. Ze starszą siostrą, Moniką, pod pseudonimem artystycznym Amanita Muskaria (muchomor czerwony) pisały scenariusze teatralne. Jej scenariopisarskim debiutem w filmie była znakomita Fuga Agnieszki Smoczyńskiej, a wcześniejsze projekty okazały się preludium do zadomowienia się na reżyserskim stołku. Jednak nie tylko Muskała tu debiutuje, ale także – a raczej przede wszystkim!!! – aktorki i aktorzy łódzkiej filmówki, dla których Błazny były filmem dyplomowym. Jakież to szczęście, gdy twoim dyplomem zajmuje się taka twórczyni. Dzięki niej, film objechał już kilka festiwali, a ostatecznie trafił do regularnej dystrybucji kinowej. Poza tym, to dopiero siódmy dyplom łódzkiej szkoły, który doczekał się pełnego metrażu – najbardziej zapamiętanym jest chyba wspaniały Monument Jagody Szelc, któremu udało się osiągnąć niezwykły sukces artystyczny, wykraczający daleko poza ramy szkolnego zaliczenia. Czy Błazny również triumfują?
Błazny są filmem do pewnego fragmentu autotematycznym. Studentki i studenci Wydziału Aktorskiego szkoły filmowej otrzymują szansę nakręcenia filmu dyplomowego przez znanego reżysera, który właśnie święci triumfy w Cannes. To bardzo ambitna grupa indywidualistów – wszyscy kochają kino, o czym dają nam znać liczne intertekstualne nawiązania, m.in. do Taksówkarza Scorsesego czy Lśnienia Kubricka (jak cytować, to klasykę). Wszystkim zależy, aby odnieść sukces, a o tym, iż to możliwe, przypomina im galeria absolwentów na szkolnych ścianach. Wierzą, iż będą tym wyjątkowym rokiem, który zdarza się raz na parę lat. To paczka zgrana i zżyta – cztery lata wspólnej nauki sprawiły, iż są dla siebie jak bracia i siostry. Symbolicznym jest zatem wybór tekstów, które przyjdzie im adaptować: biblijną przypowieść o Kainie i Ablu oraz Balladynę Słowackiego. Dwa utwory o zdradzie są zapowiedzią rywalizacji i rozpadu, do których dojdzie w grupie.
Choć Muskała napisała scenariusz do filmu (treatment stworzyła wraz z wcześniej wspomnianą siostrą), duża część scen powstała w wyniku pracy kolektywnej – twórczej improwizacji z aktorkami i aktorami. Robili ćwiczenia, próby, krótkie etiudy, wszystko to nagrywali, a na ich bazie powstał finalny tekst. Prywatnie także są ze sobą blisko, co przełożyło się na język filmu. Tam, gdzie w którejś z linijek wkrada się im fałszywa nuta, nadrabia zgranie i brawurowa energia. Osoby aktorskie są bowiem fundamentem Błaznów – to w końcu przede wszystkim film dyplomowy, który ma na celu pokazać, czego nauczyli się przez lata edukacji.
Sebastian Dela, dobrze już znany z innych produkcji, w roli wyluzowanego Ola przypomina mi Paula Mescala – pod powłoką pewnego siebie mięśniaka skrywa całe pokłady wrażliwości. Diametralnie inny jest Łukasz – każdy gest bohatera Jana Łucia, każda liderska pozycja, jest jedynie wyuczoną pozą, która próbuje przykryć jego lęk i kompleksy. Magdalena Dwurzyńska świetnie portretuje rozdarcie histrionicznej Alicji, z jednej strony dumnej jak paw i pewnie dążącej do celu, z drugiej – całkowicie zagubionej emocjonalnie. Kontrastuje z nią introwertyczna Julia, znakomicie zagrana przez Justynę Litwic, w której dostrzegamy kalejdoskop niewypowiedzianych krzywd, stłumionych krzyków.
Żadna z tych ról nie działałaby dobrze bez pozostałych – widzimy tu prawdziwy teamwork, w którym praca jednej osoby rymuje się z pracą drugiej. Poza kwartetem protagonistów, mamy tu masę ról epizodycznych. Pojawią się w nich między innymi Karolina Kostoń, Klaudia Janas, Daniel Stanko, Jan Dąbrowski czy Bogumiła Trzeciakowska. Wyróżnia się komediowy Szymon Kukla, którego bohater Darek tak silnie fiksuje się na celu, iż zaczyna widywać zjawy swoich filmowych mentorów w szkolnym sklepiku czy na domówce – w krótkich cameos pojawiają się tu Krystyna Janda i Robert Więckiewicz.
Pojawiają się także role podwójne, m.in. Klaudia Koścista wciela się zarówno w koleżankę z roku Paulinę, jak i matkę Olo – i jaka jest w tej drugiej kreacji charakterna! Tak samo Jakub Sierenberg gra Bartka i ojca Olo, Oliwer Witek – igora i policjanta, a Mikołaj Trynda – Antka i prokuratora. Zabieg ten miał z pewnością dwa cele: nie trzeba było angażować w projekt większej ilości osób, a młodym aktorom zrekompensowało to fakt, iż zagrali mniejsze role. W efekcie, uzyskano istotny walor artystyczny, czyli teatralną umowność, która zazębia się z zakończeniem filmu – jego akcja prowadzi bowiem do bardzo konkretnego climaxu, który stawia bohaterów na granicy życia i fikcji.
Co sprawia, iż ich życie prywatne zaczyna stapiać się z granymi postaciami? Przemocowy profesor, który próbuje siłą zmusić swoich studentów do „przekraczania swoich granic”. Uważa, iż dla dobrej roli warto poświęcić wszystko – także zdrowie i relacje. Od głośnego listu Anny Paligi, który zapoczątkował konwersację o przemocy stosowanej w szkołach teatralnych i filmowych, nie doczekaliśmy się wielu polskich produkcji na ten temat. Wiele z nich z pewnością powstaje. W tym roku, podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, miałem przyjemność zobaczyć Utratę równowagi Korka Bojanowskiego. Wiele jest w tym filmie podobieństw do Błaznów – przemoc w szkole teatralnej, debiutujący reżyser, szereg młodych aktorskich twarzy i dynamika filmu, odzwierciedlająca tempo życia spragnionych sukcesu studentów. W Błaznach obraz nieco mniej tętni, pulsuje; bardziej próbuje nadążyć, gonić za ilością bohaterów i mnogością ich pragnień. Przez tę mnogość, choć dramaturgicznie ostatecznie wszystko się tu spina, nie sposób zapomnieć, iż ogląda się film dyplomowy, którego nadrzędnym celem jest zaprezentowanie nowych twarzy – młodych talentów z wydziału aktorskiego. A przy okazji pokazanie pewnej, reżyserskiej ręki Muskały. Dwie pieczenie na jednym ogniu. jeżeli takie były ambicje, to film jak najbardziej spełniony.
Korekta: Krzysztof Kurdziej
6.5