„Black Cab” (2024)

horror-buffy1977.blogspot.com 15 godzin temu
Po kolacji z przyjaciółmi Anne i Patrick wsiadają do czarnej taksówki prowadzonej przez rozmownego Iana. Kierowca staje w obronie pasażerki tkwiącej w toksycznym związku, po czym zatrzymuje się w ciemnej uliczce i obezwładnia zaszokowaną parę. Niestabilny emocjonalnie taksiarz ma zamiar zabrać Anne i Patricka na najbardziej nawiedzoną drogę w Anglii, na spotkanie z legendarnym Duchem z Mabel Hill, bezlitosną prześladowczynią z zaświatów, która w przekonaniu Iana zmusiła go do wstąpienia na zbrodniczą ścieżkę. Popchnęła serdecznego człowieka do desperackiego czynu.

Plakat filmu. „Black Cab” 2024, Stolen Picture, Sony Pictures Television Production UK

Slasher, który staje się ghost story” - tak odtwórca nieobliczalnego kierowcy oldschoolowej taksówki, Nick Frost (m.in. „Wysyp żywych trupów” Edgara Wrighta, „Krazy House” Steffena Haarsa i Flipa Van der Kuila, „Get Away” Steffena Haarsa), podsumował scenariusz Virginii Gilbert, twórczyni thrillera psychologicznego „Reawakening” (2024), „zaopiekowany” przez brytyjską firmę Stolen Picture, którą założył z kolegą po fachu Simonem Peggiem. Klimatyczny film drogi wyreżyserowany przez człowieka, który nie czuł się pewnie w produkcjach gatunkowych, Bruce'a Goodisona. Do wejścia w ten projekt przekonało go pierwsze dwadzieścia stron skryptu „Black Cab”. Poza tym Goodisona pociągała perspektywa wsadzenia Nicka Frosta do taksówki i przyglądania się jak terroryzuje swoich pasażerów:) Prace na planie trwały około trzech tygodni, a najważniejszymi punktami na mapie filmu były „parne, brukowane uliczki, które przez cały czas można znaleźć na północy Anglii” (wypowiedź Bruce'a Goodisona dla portalu Rue Morgue, listopad 2024). Film kręcono w mieście Manchester w hrabstwie Greater Manchester. Światowa premiera „Black Cab” odbyła się w pierwszym tygodniu października 2024 roku na Grimmfest w Wielkiej Brytanii, a polska dwa miesiące później – ograniczona dystrybucja kinowa firmy Best Film, która działalność na rzecz rozprzestrzeniania tego obrazu rozszerzyła w marcu 2025 roku (VOD).

Słynny brytyjski komik Nick Frost jako „człowiek o wielu twarzach”, moralnie niejednoznaczny, przerażający i godny współczucia, zazwyczaj wstawiający się za uciśnionymi i okazjonalnie tyranizujący bliźnich. Postać Iana sporo zawdzięcza oscarowej kreacji Kathy Bates w „Misery” Roba Reinera, kultowej ekranizacji powieści Stephena Kinga, ale odtwórca obłąkanego taksiarza działał też pod natchnieniem ukochanego „Zniknięcia” George'a Sluizera i „Człowiek pogryzł psa” André Bonzela i Benoît Poelvoorde'a. Pierwszoplanową rolę żeńską powierzono Synnøve Karlsen, fanom kina grozy znanej z „Ostatniej nocy w Soho” Edgara Wrighta, w przemocowego partnera, praktycznie bezużytecznego towarzysza koszmarnej podróży nawiedzoną taksówką, wcielił się Luke Norris, a Ducha z Mabel Hill zagrała debiutująca w pełnym metrażu Tilly Woodward. I to w zasadzie cała obsada „Black Cab” Bruce'a Goodisona, nie licząc epizodu z serialowymi aktorami George'em Bukharim i Tessą Parr – podwójna randka w angielskiej restauracji przed nocną przejażdżką z diabolicznym Ianem i po onirycznej scenie, która przywiodła mi na myśl „W paszczy szaleństwa” Johna Carpentera. Proroczy sen(?) o upiornej drodze i home invasion przeprowadzona przez białą damę chwilę wcześniej potwornie wyginającą się na poboczu – kolaż niesamowicie ponurych zdjęć Adama Etheringtona, tego od „Gwen” Williama McGregora. Sen głównej bohaterki filmu, zagubionej w uczuciach do kontrolującego mężczyzny, od jakiegoś czasu mieszkającego z ich wspólnymi przyjaciółmi, Jessicą i Ryanem. Litościwie przygarnęli nadmiernie pewnego siebie Patricka, gdy Anne wreszcie zakończyła ten okropny związek. A teraz, po wysłuchaniu rzekomo autentycznej historii (jedna z najbardziej znanych urban legends), zostają niemile zaskoczeni informacją o ponownym wejściu biednej Anne do tej samej rzeki. Bo chyba nie wierzy, że Patrick się zmienił? A może decyzja znowu została podjęta za nią? Naprawdę dała drugą szansę temu przypuszczalnie nieuleczalnemu egocentrykowi czy jest równie zaskoczona jego „radosnym obwieszczeniem”, co zaprzyjaźniona para? Tak czy inaczej, Anne salwuje się ucieczką. Wychodzi z lokalu nie przejmując się rachunkiem (co ona? Wyobraża sobie, iż Patrick będzie za nią płacił? Przecież jest równouprawnienie!) i zatrzymuje czarną taksówkę. Marzy o samotnym spędzeniu reszty wieczoru, poukładaniu sobie wszystkiego w głowie, przemyśleniu kolejnego kroku w sprawie nieszanującego jej partnera. Przyjaciele to rozumieją, ale Patrick nie ma w zwyczaju spełniać durnych zachcianek swojej własności. Bo tak postrzega Anne – przedmiot wyłącznie do jego użytku. Widzi to choćby „zarośnięty szofer”, kierowca pojazdu, który reżyserowi tego klimatycznego widowiska z potencjalnie rozczarowującą fabułą, przypomniał lata 80. XX wieku (właściwie na londyńskich ulicach czarne taksówki pojawiły się już w XVII wieku), co wpisywało się w atmosferyczną koncepcję; twórcom zależało na elegancji retro, na zatarciu czasu akcji, czy raczej wytworzeniu poczucia rozdarcia między epokami (jedną nogą w przeszłości, drugą w teraźniejszości, na co najdobitniej wskazują telefony głównych uczestników tego paranormalnego doświadczenia). Iana poznajemy jako przyjaźnie usposobionego, rozgadanego taksiarza, niemilczącego w obliczu przemocy (psychicznej), nietolerującego ludzi pomiatających innymi. Kochającego męża i troskliwego ojca chorującego chłopczyka, niegrającego w „klient ma zawsze rację”. Jak Patrick zwraca się do Anne, tak Ian zwraca się do Patricka. Karma i trzecia zasada dynamiki Newtona:)

Plakat filmu. „Black Cab” 2024, Stolen Picture, Sony Pictures Television Production UK

Dziwnie przestronny samochód osobowy (część zdjęć powstała w aucie przeciętym na pół), męska wersja Annie Wilkes za kierownicą, skrępowana para z tyłu i stalkerka z zaświatów. Angielska zagubiona autostrada, przeklęte miejsce, o którym śniła protagonistka „Black Cab”. Zagadkowe problemy rodzinne zdesperowanego taksiarza i jawne zawirowania w pseudomiłosnej relacji porwanych pasażerów. Poruszająca historia matki i dziecka; tragedia sprzed lat, na której zafiksował się chory psychicznie mężczyzna? Intrygujące zawiązanie akcji i nijakie rozwinięcie. W każdym razie moją cierpliwość środkowa partia „Black Cab” Bruce'a Goodisona wystawiła na próbę – straszliwie dłużąca się podróż skąpana w nadnaturalnej aurze. Wyśmienicie mroczna atmosfera - w budowie której niemały udział miała Gazelle Twin (m.in. „Nokturn” Zu Quirke”, „Zasilanie” aka „Ciemność” Corinny Faith), autorka ścieżki dźwiękowej - zmarnowana na nieciekawe (poza opowieścią o Duchu z Mabel Hill) „pogawędki” oprawcy z ofiarą. Zagadano choćby „oryginalny język odbić” - czujne spojrzenie porywacza w lusterku wstecznym wewnętrznym, stacja benzynowa w oczach uwięzionej w niedostatecznie klaustrofobicznym samochodzie, przenikające się światy za przyciemnioną szybą boczną (w tym miejscu muszę wyróżnić niewesołą kreskówkę z upiorem z Mabel Hill i śliskim Patrickiem). Rzekomo slasherowy czarny charakter w klasycznej ghost story. Nawiedzone miejsce i nawiedzony człowiek. Ian miał wzbudzać ambiwalentne uczucia – czarny charakter zabiegający o współczucie widzów, błagający o rozgrzeszenie, w mniej czy bardziej przekonujący sposób tłumaczący się ze złych uczynków. Początkowo bardziej odpychającą, antypatyczną postacią jest jedna z ofiar potencjalnie zabójczego taksówkarza, „uciszony prądem” Patrick. Najgłośniej o doping doprasza się Anne, jedyna jednoznacznie pozytywna uczestniczka piekielnej podróży z „doktorem Jekyllem i panem Hyde'em”. Metamorfozy Nicka Frosta (dobroduszny dżentelmen, przerażony mąż i ojciec, rozsierdzony dobrodziej, bezduszny kryminalista) - raptowne zmiany osobowości/nastroju jego postaci, solidnie odegrane, obawiam się jednak, iż starania pana Frosta nie zrobią większego wrażenia na osobach, które widziały chociażby „Split” M. Nighta Shyamalana. W „Black Cab” tak spektakularnych przeobrażeń aktorskich nie zobaczymy. Lepiej też nie nastawiać się na pasjonującą potyczkę psychologiczną, bo Ian zdecydowanie nie ma ochoty na takie umilanie sobie podróży. Anne przynajmniej raz podejmuje próbę wciągnięcia okropnego kierowcy w podstępną rozmowę, ale antagonista, niestety dla mnie, od razu wyczuwa pismo nosem i kończy grę zanim na dobre się zacznie. Pozostaje gapienie się przez okno, wpuszczanie jednym uchem i wypuszczanie drugim bajdurzenia porywacza i uważne wsłuchiwanie się we wszystko, co dotyczy „niewiasty z ruchomą twarzą” (pomysłowa, starannie wykonana, nieprzedobrzona zjawa), wypatrywanie okazji do wszczęcia alarmu lub samodzielnego oddalenia się od „karawanu”, wyrwania z metalowej pułapki, najlepiej z półprzytomnym kochankiem, obiecującym materiałem na bohatera dynamicznego. Płakanie odpada, bo Ian ma alergię na łzy kobiet, ale można próbować (byle dyskretnie) „obudzić” naturalnego sojusznika w tej nienaturalnej sytuacji. Największych atrakcji (niekoniecznie niezapomnianych, ale zawsze to jakaś odskocznia od gadaniny Iana) dostarczy namolny duch... w tym oczekiwaniu na trzeci „akt”. Trzymającą w napięciu – nieprzesadnie mocno – ostateczną konfrontację z zaskakującym zwrotem akcji i ryzykownymi niedopowiedzeniami (mnie ucieszyły, ale zgodnie z przewidywaniami, to jedna z najczęściej krytykowanych decyzji twórców „Black Cab”). Obskurny labirynt w Strefie Mroku, gdzieś poza czasem i przestrzenią. Szkoda, że porównywalnych emocji nie udało się tchnąć w najdłuższą partię scenariusza. W każdym razie ja w marazm wpadłam.

Nadnaturalny horror drogi z Wielkiej Brytanii. Kameralny obraz utrzymany w mrocznym, lekko surrealistycznym klimacie. Bezsensownie tracący na intensywności. Technicznie bez zarzutu, fabularnie na pół gwizdka. W mojej ocenie bardzo nierówna opowieść łącząca tzw. starą i nową szkołę straszenia. W moim przekonaniu kolejny zaprzepaszczony potencjał we współczesnym Królestwie Grozy. Było tak blisko... Z ciężkim sercem nie polecam „Black Cab” w reżyserii Bruce'a Goodisona.

Idź do oryginalnego materiału