Po
kolacji z przyjaciółmi Anne i Patrick wsiadają do czarnej taksówki
prowadzonej przez rozmownego Iana. Kierowca staje w obronie pasażerki
tkwiącej w toksycznym związku, po czym zatrzymuje się w ciemnej
uliczce i obezwładnia zaszokowaną parę. Niestabilny emocjonalnie
taksiarz ma zamiar zabrać Anne i Patricka na najbardziej nawiedzoną
drogę w Anglii, na spotkanie z legendarnym Duchem z Mabel Hill,
bezlitosną prześladowczynią z zaświatów, która w przekonaniu
Iana zmusiła go do wstąpienia na zbrodniczą ścieżkę. Popchnęła
serdecznego człowieka do desperackiego czynu.
 |
Plakat filmu. „Black Cab” 2024, Stolen Picture, Sony Pictures Television Production UK |
„Slasher,
który staje się ghost story” - tak odtwórca nieobliczalnego
kierowcy oldschoolowej taksówki, Nick Frost (m.in. „Wysyp żywych
trupów” Edgara Wrighta,
„Krazy House”
Steffena Haarsa i Flipa
Van der Kuila, „Get Away” Steffena Haarsa), podsumował
scenariusz Virginii Gilbert, twórczyni thrillera psychologicznego
„Reawakening” (2024), „zaopiekowany” przez brytyjską firmę
Stolen Picture, którą założył z kolegą po fachu Simonem
Peggiem. Klimatyczny film drogi wyreżyserowany przez człowieka,
który nie czuł się pewnie w produkcjach gatunkowych, Bruce'a
Goodisona. Do wejścia w ten projekt przekonało go pierwsze
dwadzieścia stron skryptu „Black Cab”. Poza tym Goodisona
pociągała perspektywa wsadzenia Nicka Frosta do taksówki i
przyglądania się jak terroryzuje swoich pasażerów:) Prace na
planie trwały około trzech tygodni, a najważniejszymi punktami na
mapie filmu były „parne, brukowane uliczki, które przez cały czas można
znaleźć na północy Anglii” (wypowiedź Bruce'a Goodisona
dla portalu Rue Morgue, listopad 2024). Film kręcono w mieście
Manchester w hrabstwie Greater Manchester. Światowa premiera „Black
Cab” odbyła się w pierwszym tygodniu października 2024 roku na
Grimmfest w Wielkiej Brytanii, a polska dwa miesiące później –
ograniczona dystrybucja kinowa firmy Best Film, która działalność
na rzecz rozprzestrzeniania tego obrazu rozszerzyła w marcu 2025
roku (VOD).
Słynny
brytyjski komik Nick Frost jako „człowiek o wielu twarzach”,
moralnie niejednoznaczny, przerażający i godny współczucia,
zazwyczaj wstawiający się za uciśnionymi i okazjonalnie
tyranizujący bliźnich. Postać Iana sporo zawdzięcza oscarowej
kreacji Kathy Bates w „Misery” Roba Reinera, kultowej ekranizacji
powieści Stephena Kinga, ale odtwórca obłąkanego taksiarza
działał też pod natchnieniem ukochanego
„Zniknięcia”
George'a
Sluizera i „Człowiek pogryzł psa” André Bonzela i Benoît
Poelvoorde'a. Pierwszoplanową rolę żeńską powierzono Synnøve
Karlsen, fanom kina grozy znanej z
„Ostatniej nocy w Soho”
Edgara
Wrighta, w przemocowego partnera, praktycznie bezużytecznego
towarzysza koszmarnej podróży nawiedzoną taksówką, wcielił się
Luke Norris, a Ducha z Mabel Hill zagrała debiutująca w pełnym
metrażu Tilly Woodward. I to w zasadzie cała obsada „Black Cab”
Bruce'a Goodisona, nie licząc epizodu z serialowymi aktorami
George'em Bukharim i Tessą Parr – podwójna randka w angielskiej
restauracji przed nocną przejażdżką z diabolicznym Ianem i po
onirycznej scenie, która przywiodła mi na myśl „W paszczy
szaleństwa” Johna Carpentera. Proroczy sen(?) o upiornej drodze i
home invasion przeprowadzona przez białą damę chwilę
wcześniej potwornie wyginającą się na poboczu – kolaż
niesamowicie ponurych zdjęć Adama Etheringtona, tego od
„Gwen”
Williama McGregora. Sen głównej bohaterki filmu, zagubionej w
uczuciach do kontrolującego mężczyzny, od jakiegoś czasu
mieszkającego z ich wspólnymi przyjaciółmi, Jessicą i Ryanem.
Litościwie przygarnęli nadmiernie pewnego siebie Patricka, gdy Anne
wreszcie zakończyła ten okropny związek. A teraz, po wysłuchaniu
rzekomo autentycznej historii (jedna z najbardziej znanych urban
legends), zostają niemile zaskoczeni informacją o ponownym
wejściu biednej Anne do tej samej rzeki. Bo chyba nie wierzy, że
Patrick się zmienił? A może decyzja znowu została podjęta za
nią? Naprawdę dała drugą szansę temu przypuszczalnie
nieuleczalnemu egocentrykowi czy jest równie zaskoczona jego
„radosnym obwieszczeniem”, co zaprzyjaźniona para? Tak czy
inaczej, Anne salwuje się ucieczką. Wychodzi z lokalu nie
przejmując się rachunkiem (co ona? Wyobraża sobie, iż Patrick
będzie za nią płacił? Przecież jest równouprawnienie!) i
zatrzymuje czarną taksówkę. Marzy o samotnym spędzeniu reszty
wieczoru, poukładaniu sobie wszystkiego w głowie, przemyśleniu
kolejnego kroku w sprawie nieszanującego jej partnera. Przyjaciele
to rozumieją, ale Patrick nie ma w zwyczaju spełniać durnych
zachcianek swojej własności. Bo tak postrzega Anne – przedmiot
wyłącznie do jego użytku. Widzi to choćby „zarośnięty szofer”,
kierowca pojazdu, który reżyserowi tego klimatycznego widowiska z
potencjalnie rozczarowującą fabułą, przypomniał lata 80. XX
wieku (właściwie na londyńskich ulicach czarne taksówki pojawiły
się już w XVII wieku), co wpisywało się w atmosferyczną
koncepcję; twórcom zależało na elegancji retro, na zatarciu czasu
akcji, czy raczej wytworzeniu poczucia rozdarcia między epokami
(jedną nogą w przeszłości, drugą w teraźniejszości, na co
najdobitniej wskazują telefony głównych uczestników tego
paranormalnego doświadczenia). Iana poznajemy jako przyjaźnie
usposobionego, rozgadanego taksiarza, niemilczącego w obliczu
przemocy (psychicznej), nietolerującego ludzi pomiatających innymi.
Kochającego męża i troskliwego ojca chorującego chłopczyka,
niegrającego w „klient ma zawsze rację”. Jak Patrick zwraca się
do Anne, tak Ian zwraca się do Patricka. Karma i trzecia zasada
dynamiki Newtona:)
 |
Plakat filmu. „Black Cab” 2024, Stolen Picture, Sony Pictures Television Production UK |
Dziwnie
przestronny samochód osobowy (część zdjęć powstała w aucie
przeciętym na pół), męska wersja Annie Wilkes za kierownicą,
skrępowana para z tyłu i stalkerka z zaświatów. Angielska
zagubiona autostrada, przeklęte miejsce, o którym śniła
protagonistka „Black Cab”. Zagadkowe problemy rodzinne
zdesperowanego taksiarza i jawne zawirowania w pseudomiłosnej
relacji porwanych pasażerów. Poruszająca historia matki i dziecka;
tragedia sprzed lat, na której zafiksował się chory psychicznie
mężczyzna? Intrygujące zawiązanie akcji i nijakie rozwinięcie. W
każdym razie moją cierpliwość środkowa partia „Black Cab”
Bruce'a Goodisona wystawiła na próbę – straszliwie dłużąca
się podróż skąpana w nadnaturalnej aurze. Wyśmienicie mroczna
atmosfera - w budowie której niemały udział miała Gazelle Twin
(m.in.
„Nokturn”
Zu Quirke”,
„Zasilanie” aka „Ciemność”
Corinny Faith), autorka ścieżki dźwiękowej - zmarnowana na
nieciekawe (poza opowieścią o Duchu z Mabel Hill) „pogawędki”
oprawcy z ofiarą. Zagadano choćby „oryginalny język odbić” -
czujne spojrzenie porywacza w lusterku wstecznym wewnętrznym, stacja
benzynowa w oczach uwięzionej w niedostatecznie klaustrofobicznym
samochodzie, przenikające się światy za przyciemnioną szybą
boczną (w tym miejscu muszę wyróżnić niewesołą kreskówkę z
upiorem z Mabel Hill i śliskim Patrickiem). Rzekomo slasherowy
czarny charakter w klasycznej ghost story. Nawiedzone miejsce
i nawiedzony człowiek. Ian miał wzbudzać ambiwalentne uczucia –
czarny charakter zabiegający o współczucie widzów, błagający o
rozgrzeszenie, w mniej czy bardziej przekonujący sposób tłumaczący
się ze złych uczynków. Początkowo bardziej odpychającą,
antypatyczną postacią jest jedna z ofiar potencjalnie zabójczego
taksówkarza, „uciszony prądem” Patrick. Najgłośniej o doping
doprasza się Anne, jedyna jednoznacznie pozytywna uczestniczka
piekielnej podróży z „doktorem Jekyllem i panem Hyde'em”.
Metamorfozy Nicka Frosta (dobroduszny dżentelmen, przerażony mąż
i ojciec, rozsierdzony dobrodziej, bezduszny kryminalista) - raptowne
zmiany osobowości/nastroju jego postaci, solidnie odegrane, obawiam
się jednak, iż starania pana Frosta nie zrobią większego wrażenia
na osobach, które widziały chociażby
„Split”
M. Nighta
Shyamalana. W „Black Cab” tak spektakularnych przeobrażeń
aktorskich nie zobaczymy. Lepiej też nie nastawiać się na
pasjonującą potyczkę psychologiczną, bo Ian zdecydowanie nie ma
ochoty na takie umilanie sobie podróży. Anne przynajmniej raz
podejmuje próbę wciągnięcia okropnego kierowcy w podstępną
rozmowę, ale antagonista, niestety dla mnie, od razu wyczuwa pismo
nosem i kończy grę zanim na dobre się zacznie. Pozostaje gapienie
się przez okno, wpuszczanie jednym uchem i wypuszczanie drugim
bajdurzenia porywacza i uważne wsłuchiwanie się we wszystko, co
dotyczy „niewiasty z ruchomą twarzą” (pomysłowa, starannie
wykonana, nieprzedobrzona zjawa), wypatrywanie okazji do wszczęcia
alarmu lub samodzielnego oddalenia się od „karawanu”, wyrwania z
metalowej pułapki, najlepiej z półprzytomnym kochankiem,
obiecującym materiałem na bohatera dynamicznego. Płakanie odpada,
bo Ian ma alergię na łzy kobiet, ale można próbować (byle
dyskretnie) „obudzić” naturalnego sojusznika w tej nienaturalnej
sytuacji. Największych atrakcji (niekoniecznie niezapomnianych, ale
zawsze to jakaś odskocznia od gadaniny Iana) dostarczy namolny
duch... w tym oczekiwaniu na trzeci „akt”. Trzymającą w
napięciu – nieprzesadnie mocno – ostateczną konfrontację z
zaskakującym zwrotem akcji i ryzykownymi niedopowiedzeniami (mnie
ucieszyły, ale zgodnie z przewidywaniami, to jedna z najczęściej
krytykowanych decyzji twórców „Black Cab”). Obskurny labirynt w
Strefie Mroku, gdzieś poza czasem i przestrzenią. Szkoda, że
porównywalnych emocji nie udało się tchnąć w najdłuższą
partię scenariusza. W każdym razie ja w marazm wpadłam.
Nadnaturalny
horror drogi z Wielkiej Brytanii. Kameralny obraz utrzymany w
mrocznym, lekko surrealistycznym klimacie. Bezsensownie tracący na
intensywności. Technicznie bez zarzutu, fabularnie na pół gwizdka.
W mojej ocenie bardzo nierówna opowieść łącząca tzw. starą i
nową szkołę straszenia. W moim przekonaniu kolejny zaprzepaszczony
potencjał we współczesnym Królestwie Grozy. Było tak blisko... Z
ciężkim sercem nie polecam „Black Cab” w reżyserii Bruce'a
Goodisona.