"Biały Lotos" w 3. sezonie to jeszcze więcej mroku, czarnego humoru i kompletnego obłędu – recenzja

serialowa.pl 3 godzin temu

„Biały Lotos” powraca z 3. sezonem, a my już widzieliśmy większość odcinków i spieszymy donieść: jest obłędnie. Niby tak samo jak poprzednio, ale też mroczniej, dziwniej, z dodatkiem poszukiwań duchowych i pokręconą fabułą.

Czy „Biały Lotos” może robić to w nieskończoność? W nieskończoność pewnie nie, ale trzy razy, owszem, może. I choćby jeżeli pod pewnymi względami stał się już powtarzalny, choć wcale niekoniecznie przewidywalny, to 3. sezon (widziałam przedpremierowo sześć odcinków z ośmiu) ma w sobie wystarczająco dużo szaleństwa, czarnego humoru i rewelacyjnych występów aktorskich, żebyśmy mogli tak po prostu się nim cieszyć, bez nadmiernego zastanawiania się, czy aby nie oglądamy po raz kolejny tego samego.

Biały Lotos – sezon 3 w Tajlandii. O czym są nowe odcinki?

Tym razem wszystko zaczyna się od strzelaniny. Strzelanina ma miejsce pośrodku medytacji w egzotycznym raju, gdzie po drzewach biegają sobie sympatyczne małpki. Mistrz ceremonii, Mike White – scenarzysta i reżyser wszystkich odcinków, a tych z sezonu na sezon robi się coraz więcej – w pierwszych minutach tradycyjnie zapowiada pokrótce zakończenie, by chwilę potem cofnąć się siedem dni wstecz, kiedy to iście baśniowa łódka wiezie nową ekipę turystów, w tym obecną w 1. serii Belindę (Natasha Rothwell), do tajskiego Białego Lotosu. Dobrze nam znana bohaterka przyjeżdża na szkolenie. Pozostałe postacie mają różne cele i stanowią razem dość eklektyczny miks.

„Biały Lotos” (Fot. Fabio Lovino/HBO)

Bywalców Białego Lotosu tradycyjnie łączy jedno: są absolutnie okropnymi ludźmi, z których niemal wszystkim (jest jeden interesujący wyjątek) życzymy śmierci w minucie, kiedy ich spotykamy. Najłatwiej znienawidzić rodzinę Ratliffów, karykaturalnych uprzywilejowanych d*pków ze Wschodniego Wybrzeża. Na jej czele stoi Timothy (Jason Isaacs, „Star Trek: Discovery”), finansista zamieszany w skandal, który będzie go prowadził w coraz bardziej nieoczekiwanych kierunkach. Jego małżonka, Victoria (Parker Posey, „Schody”), to chodzący miks prochów, złośliwości i czystej ignorancji.

Z trójki dorosłych lub prawie dorosłych dzieciaczków najpaskudniejszy wydaje się Saxon (Patrick Schwarzenegger, „Pokolenie V”), z obsesją na punkcie seksu i pewnego modelu męskości. Piper (Sarah Catherine Hook, „Okrutne intencje”) i Lochlan (Sam Nivola, „Para idealna”) to niby „ci lepsi”, jednak sytuacja okaże się skomplikowana, zwłaszcza kiedy relacje między rodzeństwem nabiorą kolorów rodem z „Gry o tron” i oczywiste stanie się, kto najbardziej pragnie akceptacji ze strony taty i jej nie otrzymuje.

Michelle Monaghan („Detektyw”), Leslie Bibb („Asy z klasy”) i Carrie Coon („Pozłacany wiek”) wcielają się w Jaclyn, Kate i Laurie, trójkę przyjaciółek z czasów szkolnych, zaliczających podróż w głąb siebie z pomocą jogi, zakrapianych imprez – w tym jednej z półnagimi Rosjanami i mówię wam, bardziej kontrowersyjnie w „Białym Lotosie” nigdy nie było! – i celnych ciosów pod adresem siebie nawzajem. To jadowite trio, na które będziecie patrzeć z coraz większym przerażeniem, nie mogąc rozpracować, kogo adekwatnie nienawidzicie najbardziej. Ale, jak wszyscy w „Białym Lotosie”, te trzy panie także mają swoje frustracje, problemy i, podobnie jak Shrek i cebula, liczne warstwy.

„Biały Lotos” (Fot. Fabio Lovino/HBO)

Na koniec zostaje para, Rick (Walton Goggins, „Fallout”) i Chelsea (Aimee Lou Wood, „Sex Education”), jego młodziutka partnerka. Nie ukrywam, iż to oni zaskoczyli mnie najbardziej – ta relacja ani trochę nie jest tym, czym wydaje się na początku – zaś aktorsko prawdziwym objawieniem okazała się Lou Wood. Gwiazda młodzieżowego hitu Netfliksa raz jeszcze fantastycznie połączyła talent dramatyczny z komediowym, tworząc postać dosłownie nie z tego świata, wiernie trwającą u boku wybranka swojego serca, z którym, jak zapewnia, połączył ją kosmos. Nie raz, nie dwa będziecie zastanawiać się, czy Chelsea jest naiwną idiotką, na którą wygląda, czy jednak niekoniecznie, skoro ludzkie emocje rozpracowuje w mig, a jej komentarze często trafiają w sedno. Para ma też jedną z najpiękniejszych, najbardziej czułych scen seksu, jakie od dawna widziałam w serialach. Ich pełen nieoczywistości romans to dla mnie najlepsza rzecz, jaką dał nam 3. sezon „Białego Lotosu”. A atrakcji naprawdę nie brakuje.

Biały Lotos sezon 3 – mrok i spirytualizm w tajskiej bajce

Nowe odcinki hitu HBO to sprawny miks tego, co znamy – Mike White wypracował zwycięską formułę i raczej jej już nie zmieni, choćby jeżeli jej częścią siłą rzeczy stała się repetytywność – z nowymi okolicznościami przyrody, wymuszającymi nieco inny ton, rytm i tematykę. Podobnie jak w poprzednich edycjach, fabuła „Białego Lotosu” sprowadza się do tego, iż grupka amerykańskich uprzywilejowanych idiotów przyjeżdża do kurortu w miejscu, o którego kulturze, historii i tradycji ma zerowe pojęcie, a następnie przez siedem dni prawie nie wyściubia poza niego nosa, dusząc się we własnym sosie i jednocześnie licząc na duchowe objawienie. Tak jak zapowiedziano, wschodnia religijność i spirytualizm odgrywa w tej historii pewną rolę, ale w bardzo specyficzny sposób. „Biały Lotos” raz jeszcze przedstawia perspektywę ignoranckich turystów, z ich głupoty, nonszalancji i błogiej bezmyślności czyniąc główną atrakcję.

„Biały Lotos” (Fot. Fabio Lovino/HBO)

Mike White podkreślał przed premierą, iż ten sezon przybiera mroczniejsze barwy, i rzeczywiście tak jest. W pełnym słońcu, w otoczeniu soczystej zieleni, bajecznych widoków i jaskrawych ciuchów, rozgrywają się historie rodem z któregoś z weselszych kręgów piekieł, wypakowane traumami, frustracjami i nieludzkimi zachowaniami. A także potężną dawką podejrzliwości wszystkich wobec wszystkich. Jedna z postaci stwierdza w pewnym momencie, iż do Tajlandii przybywa się z dwóch powodów: albo szukając czegoś, albo przed czymś uciekając. Ten motyw powraca raz po raz na przestrzeni sezonu, w coraz dziwniejszych kształtach, wersjach i odmianach.

W końcu jasne staje się, iż wszyscy ci ludzie i czegoś szukają, i przed czymś uciekają – w sensie zarówno duchowym, jak i czysto praktycznym. A to, czego boją się najbardziej, jak również odpowiedzi, które znajdują czasem w nieoczekiwany sposób, będzie was wciąż zaskakiwać. To nie jest pewnie najlepszy sezon „Białego Lotosu” – hawajski debiut pozostaje niedościgniony, bo tego wrażenia świeżości po prostu nie da się powtórzyć – ale możecie się zdziwić, kogo i w jakie rejony zaprowadzą egzystencjalne poszukiwania. „Wszyscy uciekają od bólu do przyjemności. Ale znajdują tam tylko więcej bólu” – mówi do jednej z postaci buddyjski mnich, i tak, nie brzmi to jak najbardziej odkrywcza myśl na świecie, ale dla tej grupki ludzi okazuje się najczystszą, najbardziej bolesną i okrutną z prawd, uderzającą ich w zaskakujących momentach.

Biały Lotos sezon 3 – czy warto oglądać nowe odcinki?

Możliwe, iż 3. sezon „Białego Lotosu” sprawdza się najlepiej ze wszystkich jako opowieść o mrokach ludzkiej natury, naszej wrodzonej podłości, egoizmie i pustce duchowych poszukiwań, które uważamy za największe osiągnięcie naszej egzystencji – przynajmniej jako zachodnia cywilizacja. Zderzenie światów przybiera zresztą jeszcze jeden interesujący obrót w postaci rzucanych tu i ówdzie sugestii o gigantycznych dysproporcjach ekonomiczno-społecznych. Ale oczywiście nic tutaj waszego życia nie odmieni. „Biały Lotos” zawsze o tematy zahaczał, ale też nie czynił tego ze zbytnim zniuansowaniem. Na co wypada już machnąć ręką, to naprawdę „tylko” rozrywka.

„Biały Lotos” (Fot. Fabio Lovino/HBO)

I raz jeszcze jest to rozrywka idealna, sprawiająca frajdę, wkręcająca bez reszty. Jako iż dostaliśmy od HBO bardzo długą listę spoilerów zabronionych w przedpremierowych recenzjach – i jest to w pełni zrozumiałe – nie mogę zdradzić wam jednego z głównych powodów, dla których 3. sezon „Białego Lotosu” może okazać się jeżeli nie najlepszym, to najbardziej ekscytującym ze wszystkich. Powiedzmy, iż znalazł się w nim wątek, który będziecie śledzić z zapartym tchem, jak tylko zorientujecie się, o co w nim chodzi.

Ta najważniejsza tajemnica prawdopodobnie wystarczy, abyście pokochali nowy „Biały Lotos”, a tak się składa, iż jest jedną z wielu. Nie raz, nie dwa zorientujecie się, iż nie wszystko tu jest tym, czym się wydaje, a i – niestety, znów banał – barwnych postaci w Tajlandii nie brakuje. Hit HBO w 3. sezonie raz jeszcze okazuje się świetną, okrutną i przezabawną czarną komedią, wdzięczną farsą, celną satyrą społeczną i wciągającym thrillerem czy też kryminałem. Jest dziwnie, absurdalnie, surrealistycznie, śmiesznie i strasznie. Kolejne podrzucane nam zagadki robią swoją robotę, słoneczna oprawa w bezlitosny sposób zderza się ze smołą ludzkich dusz, a oprawa całego widowiska raz jeszcze jest absolutnie niesamowita. Pakujcie walizki, przed wami osiem tygodni dzikich wrażeń. I tradycyjnie pamiętajcie, aby do nikogo za bardzo się nie przywiązywać.

Biały Lotos sezon 3 – premiera 17 lutego na HBO i Max

Idź do oryginalnego materiału