Siedzimy przy dużym drewnianym stole w przestronnym, jasnym pomieszczeniu kamienicy na ul. Łobzowskiej w Krakowie. Wokół są kawiarnie, za rogiem Planty, stare miasto i kamienica też jest stara. Nachman Kopald zaprojektował ją w 1907 r. Było to więc na 11 lat przed tym, jak ogłoszono Białoruską Republikę Ludową, czyli pierwsze w historii formalnie niepodległe białoruskie państwo, co jednak kilka dało. Było to też na 84 lata przed tym, jak Białoruś znowu ogłosiła niepodległość i tym razem skutecznie. Przynajmniej na chwilę. Trzy lata później do władzy dorwał się Aleksander Łukaszenka.
Czytaj też: W Kalifornii śpiewają po rosyjsku. Jak białoruski zespół Molchat Doma podbił świat
Hołd dla wolnych ludzi
W 2020 r., czyli w 113 lat po tym, jak Kopald zaprojektował kamienicę na Łobzowskiej, Łukaszenka sfałszował wybory. Białoruś wybuchła protestami, władza odpowiedziała aresztowaniami i represjami, ludzie musieli uciekać.
– Nie wyjechaliśmy od razu, ponieważ cały czas mieliśmy nadzieję, iż jednak coś zmieni się na lepsze – wyjaśnia Walentyna. – Nie zmieniło, więc wraz z nasileniem represji zdecydowaliśmy o wyjeździe – dodaje Andrej. – Jestem wielkim fanem Krakowa. Po raz pierwszy przyjechałem tu w wieku 14 lat i zakochałem się w tym mieście. Teraz moje marzenie, by tu mieszkać, się ziściło. Szkoda tylko, iż w takich złych okolicznościach.
Walentyna Andrejewa jest zawodową redaktorką z tytułem magistra, ale nie doktora. Do obrony pracy doktorskiej skutecznie ją zniechęcono, bo zajmowała się tematem cenzury w powieściach lat 60. Mogła po obronę jechać do Moskwy, ale dla niej to nie wchodziło w grę. Andrej Bondarenko jest grafikiem. Projektami wydawniczymi zajmowali się już w Mińsku. Najpierw Walentyna z mężem, a potem dołączył do nich Andrej. Pierwszą wydaną przez nich książką była „Kartografia Wielkiego Księstwa Litewskiego” Stanisława Aleksandrowicza.
Gdy przyjechali do Polski, zaczęli od szukania pracy. Jak każdy. Jednak pomysłu na wydawanie nie zarzucili. Najpierw był słownik-kalendarz. – To jest nasz hołd dla wolnych ludzi – mówi Andrej. Wydali go rok po agresji Rosji na Ukrainę, a pomysł polega na tym, iż każda z kartek odpowiada jednemu dniu i zawiera jedno słowo napisane w czterech językach: angielskim, białoruskim, ukraińskim i polskim. Takie słowa, jak „świt”, „zboże” czy „wolność” pokazują, jak te trzy ostatnie języki są do siebie podobne.
– A potem założyliśmy wydawnictwo – mówi Walentyna.
I tak wiosną 2024 r. znaleźli się tutaj, czyli w kamienicy na Łobzowskiej.
Czytaj też: Andrzej Poczobut jest gotów opuścić Białoruś. Duda wiedział o tym przed wymianą więźniów
Przed Związkiem Radzieckim nie było nic
Wisława Szymborska, Adam Mickiewicz, Maria Kuncewiczowa, Maria Konopnicka… Walentyna na jednym oddechu wymienia polskich pisarzy i pisarki, których tłumaczenia już wydali, a na drugim nie da rady wymienić wszystkich, których wydać by chcieli… Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Bolesław Prus, Jan Brzechwa… – Naszym głównym celem jest wydawanie książek w języku białoruskim – tłumaczy.
Mają wielkie pole do popisu, bo do istniejących białoruskich tłumaczeń, zarówno z polskiego, jak i z każdego innego języka, nie jest łatwo dotrzeć. Wydawane były w zbyt małych nakładach i w większości pozostały w Białorusi. Dlatego zamierzają wydawać wszystko, powieści, bajki, książki psychologiczne, historyczne, romanse, non fiction. – Ludzie chcą czytać po białorusku i to nie tylko książki białoruskich autorów. Mamy więc bardzo dużo przestrzeni do zagospodarowania – mówi Andrej.
Język białoruski jest kluczem w całej tej sprawie. To jeden z filarów walki Białorusinów o niezależność, ale także o tradycję i kulturę. Jego niszczenie zaczęło się już w czasach ZSRR, a Łukaszenka kontynuuje ten proces. Do tego stopnia, iż UNESCO uznało język białoruski za jeden z języków zagrożonych wyginięciem, czyli takich, które mogą zniknąć w ciągu kilku najbliższych pokoleń. W 2014 r. Polska Agencja Prasowa podawała wyniki sondażu głównego urzędu statystycznego Biełstat, według których jedynie 16,4 proc. uczniów w Białorusi uczy się wszystkich przedmiotów w szkole w języku białoruskim. Studiuje po białorusku zaledwie 0,2 proc. studentów.
– Język białoruski od lat jest tępiony – wyjaśnia Walentyna. – Niby można wydawać książki w tym języku, ale jedynie bajki czy jakieś zbiory przysłów. Nic poważniejszego.
W ramach walki o język i kulturę w Gutenberg Publisher ukazują się książki poważne i takie, które biją we władzę nie tylko językiem, ale i treścią. – Władza wywodzi Białorusinów od Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – mówi Andrej. – Tak jakby nas wcześniej nie było. Jakbyśmy jako naród powstali dopiero w tej wojnie jako partyzanci.
– Nie ma pozwolenia na zajmowanie się wcześniejszą historią – dodaje Walentyna.
Oficjalna narracja w Białorusi jest mniej więcej taka, iż przed Związkiem Radzieckim nie było nic, a już na pewno związków z innymi sąsiadami, a już na-pewno-do-kwadratu wojen z Rosją. Tymczasem Gutenberg wydał puzzle pt. „Bitwa pod Orszą”, bo przecież pod Orszą wojska polskie i litewskie pokonały wojak moskiewskie. Wydał też w języku angielskim „Belarus: An illustrated History”. – To książka, która w Białorusi uznana została za antyrosyjską i ekstremistyczną – mówi Andrej.
W Gutenbergu ukazała się także książka „Od 2 do 15: Moja mama jest w więzieniu” Olgi Wieliczki, psycholożki, która pracowała z dziećmi więźniów politycznych. Książka miała spory odzew, a jedną z jej recenzji napisała Swietłana Aleksijewicz.
Wydali również książki jednego z topowych w tej chwili pisarzy białoruskich Sashy Filipenki. Pisarz mieszka w Szwajcarii i do Białorusi wrócić nie może. Za aktywizm, za sprzeciwianie się władzom i za twórczość. W 2014 r. ukazała się jego powieść „Były syn”. Główny bohater uczestniczy w panice na stacji metra Niamiha w Mińsku (miała ona miejsce 30 maja 1999 r., a w jej wyniku zginęły 53 osoby). W wyniku obrażeń zapada w śpiączkę. Budzi się 10 lat później, patrzy na swój kraj i nie wierzy w to, co widzi. Powieść jest metaforą rządów Łukaszenki, która szczególnie mocno wybrzmiała w 2020 r.
W Gutenbergu ukazują się białoruskie tłumaczenia Filipenki, bo sam pisarz po białorusku nie pisze. Choć ostatnio zapowiedział, iż jego kolejna książka zostanie wydana najpierw w tym języku, choćby jeżeli on napisze ją po rosyjsku.
– Dla Łukaszenki język białoruski jest językiem protestu i opozycji – tłumaczy Andrej. – Po 2020 r. wszyscy zaczęli nagle rozmawiać po białorusku. Używanie tego języka to jednoznaczna deklaracja polityczna i pokazanie, iż szuka się swoich. Język jest też związany z tożsamością. Gdy żyjesz w swojej ojczyźnie, nie myślisz o tym na co dzień, ale gdy żyjesz na imigracji, zastanawiasz się nad tożsamością. Wtedy ten język staje się jeszcze ważniejszy.
Gutenberg Publisher to z jednej strony wydawanie książek, czyli przekazanie Białorusinom w dostępnej dla nich formie zdobyczy światowej kultury, ale także – jak mówi Andrej – przestrzeń kulturowa dla języka białoruskiego.
Czytaj też: Grzebałkowska o Konopnickiej: Marię nam zdezorientowano. Został tylko notes Dulębianki
Strefa wolna od sztucznej inteligencji
Przestrzeń kulturową dla języka Andrej i Walentyna wypełniają spotkaniami z białoruską diasporą, podczas których dyskutują po białorusku. Ale nie tylko. Oglądają filmy, uczestniczą w prezentacjach książek i spotkaniach z białoruskimi autorami i autorkami, słuchają wykładów historycznych o Jagiellonach i o mieście Krakowie.
Walentyna nazywa to czymś na kształt klubu intelektualnego. A on dzieje się również dzięki uczestnikom, którzy sami wychodzą z inicjatywą. I wspierają Walentynę i Andreja.
– Naszą działalność finansujemy z pożyczek – mówi Walentyna. – Najczęściej są to pożyczki od Białorusinów, którzy chcą podtrzymywać kulturę białoruską – dodaje Andrej. – Oczywiście dla nich to jest bardziej działalność społeczna niż biznesowa. Oddajemy dopiero po długim czasie, choćby kilku latach, bo tyle może trwać wydanie książki. Ale oddajemy i płacimy odsetki.
Walentyna i Andrej przyznają, iż prowadzenie wydawnictwa nie jest zajęciem opłacalnym. Korzystają z tego, co mają od Białorusinów, z programów MSZ czy MKiDN. A tak to żyją z miesiąca na miesiąc, płacąc sobie stawki minimalne i pracując maksymalnie, ile się da.
Ważną częścią zespołu jest Ilja Andrejew, historyk, w tej chwili student historii na Uniwersytecie Jagiellońskim, a prywatnie mąż Walentyny. Na dobrą sprawę to od niego wszystko się zaczęło. Pomaga też nastoletnia córka Andreja. W wydawnictwie pracuje poza tym jeszcze osoba od social mediów i fotografka.
– Gdyby choćby jeszcze 20 osób z nami pracowało, na pewno nie siedziałyby bezczynnie – śmieje się Andrej. jeżeli idzie o współpracowników, to, tym razem Walentyna w śmiech, cała białoruska inteligencja jest do dyspozycji.
Tłumaczy: – Nie tylko ci, co wyjechali. Dla nas bardzo ważne jest, by podtrzymywać kontakt intelektualny i psychologiczny z tymi, którzy zostali w Białorusi. Wielu z nich dostało zakaz wykonywania zawodu. To, iż mogą wciąż pracować, jest więc dla nich bardzo ważne. Pracujemy z najlepszymi, ale oczywiście nie możemy podawać wszystkich nazwisk. Niektórzy w naszych publikacjach występują pod pseudonimami.
I wszyscy są ludźmi – czas na ciekawostkę. Ilja wymyślił, a Andrej zaprojektował znak „No AI Content Inside” do oznaczania treści stworzonych przez człowieka, a nie AI. Trochę na wzór oznaczeń produktów hand made czy ekologicznych. „Uważamy za ważne uhonorowanie »potu na czole« twórców, którzy pracują przy wykorzystaniu swojego umysłu, pamięci, metod twórczych i tworzą znaczące produkty intelektualne. Dzieło, za którym stoi człowiek, to coś więcej niż źródło informacji czy rozrywki, to klucz do wzajemnego zrozumienia i harmonii w społeczeństwie. Nie walczymy ani nie prowadzimy kampanii przeciwko wykorzystaniu sztucznej inteligencji: nie ma nic złego w uwalnianiu ludzi od rutynowych działań i zadań nietwórczych. Jednak uważamy za konieczne podkreślenie wkładu ludzkiego, który powinien gwarantować wysoką jakość, solidność i duchowość produktu intelektualnego” – piszą na stronie wydawnictwa.
Czytaj też: Żywa Biblioteka: wypożycz sobie człowieka. Chodzi o to, żeby patrzeć w oczy i zasiać ziarno
Był czas na protesty, teraz jest czas na działanie
Gdzie można kupić książki wydane przez Gutenberg Publisher? W sumie wszędzie. W Krakowie, Warszawie, Wilnie, Frankfurcie, Lizbonie, Sztokholmie i Nowym Jorku, czyli wszędzie tam, gdzie są białoruskie księgarnie. Dostępne są też na Allegro i Amazonie.
Jeśli idzie o Białoruś, książki wysyłane są tam pocztą. – Staramy się je pięknie pakować. Jest papier ozdobny, naklejka z podziękowaniem itd. Jednak najczęściej przychodzą do odbiorców rozpakowane i porozdzierane – opowiada Walentyna. – Na szczęście jeszcze nie zdarzyło się, by któraś z naszych książek została aresztowana.
Walentyna ma oficjalnie status uchodźcy. Andrej oficjalnie nie uciekł, a w Polsce stara się o kartę pobytu z tytułu prowadzonego tu biznesu. Jednak wracać do Białorusi trochę się boi. – To byłaby rosyjska ruletka – mówi.
A Walentyna opowiada, jak ich znajoma pojechała do kraju i została wezwana na rozmowę do KGB. Na szczęście wypuścili ją i wróciła. Po powrocie opowiedziała im, iż na półce w gabinecie śledczego leżała wydana przez nich gra „Szlachta”. To historyczna gra planszowa, w której pojawiają się postacie z czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, więc tych, których oficjalnie w historii Białorusi nie było.
Siedzimy przy dużym drewnianym stole. Ktoś w międzyczasie przyszedł po książki. Ktoś zadzwonił. Ktoś coś przyniósł. Nachman Kopald urodził się w zaborze austriackim, w obecnej Małopolsce, działał w Krakowie, ale kształcił we Lwowie. A teraz w pomieszczeniu kamienicy, którą zaprojektował 117 lat temu, pełną parą działa białoruskie wydawnictwo. Wszystko się tu ładnie łączy.
Walentyna i Andrej podkreślają, iż nie są to działania polityczne, tylko w polu kultury. – Choć oczywiście wiemy, iż działalność kulturalna też jest polityczna – mówi Andrej. – Nie musimy biegać z biało-czerwono-białą flagą. Wystarczy, iż wydajemy książki. Robimy swoje. To nasz wkład w walkę o niepodległość i wolność Białorusi. Był czas na protesty, teraz jest czas na działanie.
– Czyli pozytywizm, nie romantyzm – mówię.
– W pewnym sensie to też jest romantyzm – odpowiada Andrej.
– Jeden bez drugiego żyć nie może – dodaje Walentyna.
Nakłady Gutenberg Publisher ma na razie niewielkie. Ale celują wysoko. I jeżdżą. Gdy kontaktujemy się przez messengera, Walentyna mówi mi, iż właśnie była na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie, teraz jest na Festiwalu Białoruskiej Intelektualnej Książki Pradmova w Berlinie, jutro Andrej jedzie do Wrocławia na Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej, a w listopadzie wybierają się do Katowic, gdzie Gutenberg Publisher będzie mieć swoje stoisko w Salonie Niezależnych Wydawców Białoruskich na tamtejszych targach książki.
Nie próżnują.