Pięciusetmetrowy zjazd po linie, aby dostać się nad taflę Czarnego Stawu, ryzykowne sceny realizowane na Filarze Kazalnicy pod groźbą zbliżającej się burzy, odpadający płat lodu po wbiciu czekana przez Filipa Pławiaka… To tylko kilka niebezpiecznych momentów, które przeżyła ekipa Marcina Koszałki w trakcie prac nad „Białą odwagą”. Film jest już w kinach.
Zanim ekipa „Białej odwagi” rozpoczęła realizację tej produkcji, było wiadomo, iż sceny przyprawiające o palpitację serca przypadną w udziale Filipowi Pławiakowi. Ryzyko było ogromne, ponieważ aktor nigdy wcześniej nie uprawiał wspinaczki wysokogórskiej.
Konsultantem i osobistym trenerem wspinaczkowym aktorów był Andrzej Marcisz, wybitny polski taternik i himalaista był. Jak przygotował odtwórców głównych ról, by na filmowym planie nie doszło do tragedii?
– Z Jakubem Gierszałem miałem proste zadanie, bo on nie musiał wspinać się w Tatrach. Jego nauczyłem sekwencji na sztucznej ścianie, którą opanował niemal natychmiast. Z Filipem Pławiakiem było inaczej. Na „dzień dobry” musiałem zadbać o jego kondycję i przygotowanie fizyczne – zdradza utytułowany polski wspinacz skalny i sportowy.
– Musiał zacząć ćwiczyć intensywnie na siłowni i trenować na ściankach wspinaczkowych w Krakowie i w Warszawie. Do tego jeździliśmy razem na górę Szczebel w Beskidzie Wyspowym, gdzie pokazywałem mu technikę i oswajałem go z górami (…) Przez niemal rok pracowaliśmy codziennie. Ale nie dało się tego uniknąć, bo musiał być przygotowany na sto procent.
Czy po tych katorżniczych przygotowaniach nie miał żadnych wątpliwości, iż jego podopieczni poradzą sobie z zadaniami, które postawił przed nimi reżyser Marcin Koszałka?
– Gdy ruszyły już zdjęcia, wiedziałem, iż Jakub i Filip nie będą mieli żadnych problemów. Byli gotowi do realizowania znacznie trudniejszych zadań wspinaczkowych niż te, których od nich wymagano. Co więcej, chodzili po górach nie tak, jak przeciętny zjadacz chleba, tylko jak prawdziwi mistrzowie, zwłaszcza Filip – przyznaje Marcisz.
W pewnym momencie Filip nie miał siły…
Ujęć trudnych i wymagających ogromnej sprawności fizycznej nie brakowało w trakcie realizacji „Białej odwagi”.
– Najtrudniejsze wyzwania mieliśmy na Filarze Kazalnicy. Na szczęście wybraliśmy się tam tylko w siedem, osiem osób, a nie całą ekipą filmową. Musieliśmy zjechać na linach aż 500 metrów w dół, żeby się dostać nad taflę Czarnego Stawu, gdzie zaplanowano zdjęcia. Do tego zamontowaliśmy trzy olbrzymie statywy w skalnej ścianie (…) Zdjęcia wymagały od Filipa ogromnego wysiłku, odwagi i hartu ducha – wspomina Andrzej Marcisz. – Pamiętam, iż niektóre sceny były powtarzane pięć, sześć razy. To było niezwykle wyczerpujące. Filip nie miał w pewnym momencie siły. Dodatkowo kończył się dzień i istniała obawa, iż spadnie deszcz, będzie burza i naprawdę zrobi się groźnie. W końcu deszcz nas zlał, ale jak już zjeżdżaliśmy do bazy.
Na dużych wysokościach i w trudnych miejscach
Marcin Koszałka dodaje, iż ze wszystkich scen górskich w „Białej odwadze” jest niesłychanie dumny. Również z tego, iż nad całą logistyką organizacji zdjęć górskich czuwał wspomniany Andrzej Marcisz.
– Poszczególne sceny zostały zrealizowane w realiach wspinaczki górskiej jeden do jednego. Nie użyto żadnego komputera ani CGI. Aktorzy nie są dorobieni w studio ani przestrzeń wokół nich (…) Rzeczywiście akcja dzieje się na Mięguszowieckim Szczycie, na Filarze Kazalnicy Mięguszowieckiej. Na dużych wysokościach i w trudnych miejscach (…) – zdradza reżyser, który sam jest zapalonym taternikiem. – Warto też dodać, iż przygotowanie tych zdjęć to był ogrom pracy. Trzeba było wnieść tony sprzętu w trudne miejsca, gdzie często było lawiniasto i niebezpiecznie. W tym pomagali nam słowaccy nosicze. To ostatni europejscy tragarze. Dodatkowo asekuracja wymagała użycia najlepszych polskich specjalistów w dziedzinie alpinizmu, którzy przygotowali nam zabezpieczenia całego terenu wspinaczkowego (…) Nikomu nic się nie stało, nie mieliśmy żadnych złamań, uszkodzeń, zwichnięć. Nie musieliśmy korzystać z pomocy TOPR-u. Wszystko zrobiliśmy własnymi siłami.
Sprzęt wnoszony na własnych barkach
Nie tylko zdjęcia wspinaczkowe okazały się najważniejsze dla akcji „Białej odwagi”. Arcyważne były też zdjęcia w Tatrzańskim Parku Narodowym.
– Jasne było dla nas, iż jesteśmy tu tylko gośćmi. To przyroda, krajobraz, zwierzęta, góry są najważniejsze – wielokrotnie rezygnowaliśmy z realizacji zdjęć, gdy okazywało się, iż w okolicy pojawiło się rzadkie zwierzę objęte ochroną gatunkową, a nasza obecność mogłaby je spłoszyć, lub przerwać jakieś rytuały (…) – opowiada producentka, Agata Szymańska. – gwałtownie też zweryfikowaliśmy nasze możliwości i aspiracje – okazało się, iż nie możemy przetransportować ani sprzętu, ani ekipy helikopterem na górskie szczyty. Nie chodzi o to, iż nie damy rady, po prostu nie otrzymaliśmy zgody dyrekcji Narodowego Parku Tatrzańskiego. Jedynym dopuszczalnym i legalnym sposobem dostarczenia filmowego sprzętu w wysokie partie Tatr, było wniesienie go wraz z ekipą wspinaczy – pod wodzą Andrzeja Marcisza i Marcina Polara – na własnych barkach. Łącznie cały ekwipunek ważył kilkaset kilogramów .
O czym jest film
Akcja „Białej odwagi”, która trafiła do kin 8 marca, dzieje się pod koniec lat 30. na Podhalu. Utalentowany taternik, potomek znakomitego góralskiego rodu Jędrek Zawrat lubi życie na krawędzi. Gdy się wspina, wybiera najtrudniejsze drogi, gdy kocha gotów jest poświęcić wszystko. Jego wybranką jest piękna Bronka. Jednak na skutek rodzinnej decyzji ręka dziewczyny zostaje oddana starszemu z braci Zawratów, statecznemu i poważnemu Maćkowi.
Dumny Jędrek porzuca rodzinne strony, by szukać zapomnienia wśród krakowskiej bohemy. Na swojej drodze spotyka niemieckiego naukowca i alpinistę Wolframa, który głosi teorię, w myśl której Górale pochodzą od starogermańskiego plemienia Pragotów. Gdy wybucha wojna, Niemcy oferują mieszkańcom Podhala współpracę. Maciej Zawrat wspierany przez wiele wybitnych rodów, zdecydowanie odrzuca tę propozycję.
Jednak przekonany przez Wolframa Jędrek, mając nadzieję na odzyskanie ukochanej i ocalenie swojej społeczności przed wojenną zagładą, podejmuje współpracę. Jędrek i Maciej uwikłani w historię, zmuszeni do najtrudniejszych wyborów, kochający tę samą kobietę, staną po przeciwnych stronach sporu, który zdecyduje nie tylko o ich osobistych losach, ale o przyszłości całego regionu.
Czy wiesz że…
- Pozwolenie na wjazd ekipy filmowej w konkretnie wskazane przez dyrekcję miejsce dostępne dla realizatorów to koszt 10 tys. złotych za jeden dzień.
- Odbywająca się nad Morskim Okiem taneczna scena otwierająca film zrealizowana została z udziałem 170 osób (ekipa i aktorzy).
- Latem zdjęcia do filmu realizowano, m.in.: na wieży, po której wspinał się Filip Pławiak bez zabezpieczeń. Ma ona 75 metrów.
- Zimą zdjęcia odbywały się m.in. na: Mieguszowieckim Szczycie Wielkim (2438 m n.p.m.), na północno-wschodniej ścianie Kazalnicy, na ścianie Kotła Kazalnicy, w okolicach Czarnego Stawu (1583 m n.p.m.), w okolicach Morskiego Oka.
- Do wielu wysoko położonych miejsc ekipa nie była w stanie dotrzeć. Pomagali im szerpowie górscy ze Słowacji pod przewodnictwem Jakuba Kaczmarczyka z Polski. W jednym ładunku potrafili wnieść w wysokie góry ponad 60 kg sprzętu filmowego i zabezpieczającego. Nie korzystali ze szlaków turystycznych.