*Do horyzontu razem*: jak odważny wiejski chłopak zdobył serce miejskiej piękności
Krzysztof wrócił do domu, do małej wsi pod Lublinem, po długiej służbie wojskowej. Ciepły letni wieczór otulał znajome krajobrazy, a każda ścieżka przyprawiała go o tęsknotę za domem. Właśnie wtedy przyjechała Zofia – ta sama, w której był szaleńczo zakochany od nastoletnich lat. Przyjechała na weekend odwiedzić rodzinę i prawdopodobnie spędzić kilka niezapomnianych dni w ciszy wiejskiego życia.
Spotkali się przy starej, rzeźbionej furtce. Uściski, długie spojrzenia i ciche wyznania – nagle ich serca ogarnęło ciepło. Miejscowi, którzy od lat przyglądali się tej młodzieńczej miłości, zaczęli szeptać: „Krzysztof i Zosia – oto prawdziwa para!” Wszyscy widzieli, jak Krzysztof, wysoki i jasnowłosy, patrzył z bijącym sercem na piękną Zofię, studentkę z wyrazistymi czarnymi oczami i promiennym uśmiechem.
Ale następnego wieczoru, gdy Zosia szykowała się do powrotu do miasta, atmosfera nagle się zmieniła. Pod bramą jej domku niespodziewanie zatrzymał się samochód, z którego dobiegały głośne klaksony i przekleństwa. Wysiadł młody mężczyzna, którego wszyscy nazywali Bartkiem – jego gwałtowne słowa i natrzymane prośby gwałtownie przerodziły się w burzę emocji.
— Przecież i tak wracasz do miasta – próbował tłumaczyć, wyciągając rękę – więc po co się męczyć? Podwiozę cię…
Zosia zerwała się, zaciskając usta w stanowczym niezadowoleniu, i powiedziała głośno:
— Prosiłam cię, Bartek, żebyś tu nie przyjeżdżał! Dam sobie radę sama!
Głos jej drżał z irytacji, a Bartek, nie chcąc ustąpić, dalej domagał się uwagi. Wszystko to widziała sąsiadka Wiesława, a choćby Krzysztof, który stał z boku, jakby pogrążony w niespokojnych myślach. Na chwilę zniknął, by przemyśleć sytuację, by po chwili wrócić, wskakując na swój stary motocykl, ozdobiony wyblakłym lakierem i śladami drogi.
Zosia, zauważywszy Krzysztofa, momentalnie zarzuciła torbę na ramię, włożyła kask i usiadła za jego plecami. Wtedy Bartek, młody mieszczuch przybyły z Lublina, klepnął się w czoło i rzucił z lekką ironią:
— No to teraz wiem, dlaczego jesteś taka uparta…
Krzysztof tylko mocniej przytulił dłonią jej rękę i delikatnie odpalił silnik, błyskając w oczach determinacją. Razem pomknęli krętą wiejską drogą, pokrytą kurzem i złotem wieczornego światła. Towarzyszył im ryk motocykla, a każdy kolejny kilometr stawał się symbolem wspólnego pokonywania życiowych prób.
Po drodze mijali zadbane ogródki i stare chaty, a Krzysztof, z miną marzyciela, wyszeptał:
— Wiesz, Zosiu, marzę, by iść z tobą tą drogą aż do horyzontu. Niech się nigdy nie kończy… Jestem gotów przejść ją do końca, bylebyś była przy mnie.
Zosia się uśmiechnęła, jej oczy błyszczały szczęściem:
— Naprawdę? Aż po sam kraniec świata?
— Właśnie tak – odparł, delikatnie ściskając jej dłoń. – Bez ciebie nie wyobrażam sobie przyszłości, moja droga.
Tak płynęły ich wspólne lata. Wieś się nie zmieniała: każdego ranka i wieczora spotykali się, dzieląc marzeniami, nadziejami i małymi radościami. Czasem Zosia wyjeżdżała do miasta na studia, a Krzysztof zostawI choć czasem życie rzucało im kłody pod nogi, Krzysztof i Zosia zawsze trzymali się razem – bo jak mówi stare polskie przysłowie: co się odwlecze, to nie uciecze, a ich miłość okazała się silniejsza niż wszystkie przeciwności losu.