Z tematem azjoamerykańskości po raz pierwszy zetknęłam się niespełna rok temu, za sprawą Poprzedniego życia – wspaniałego filmu południowoamerykańsko-koreańskiej reżyserki, scenarzystki i dramaturżki Celine Song, wpisującego się w stosunkowo nowy nurt „azjatyckiego kina emigracyjnego”. To właśnie wtedy dowiedziałam się, iż osoby identyfikujące się jako azjoamerykańskie uznawane są w Stanach Zjednoczonych za „modelową mniejszość”. Przekonałam się także, jak szeroki pozostaje wachlarz stereotypów przypisywanych reprezentującym tę grupę kobietom. Zjawisko dyskryminowania ich na rynku pracy – ze względów rasowych, genderowych i kulturowych – nieprzypadkowo opisywane jest przy użyciu pojęcia bambusowy sufit. Jak pokazuje zbiór autobiograficznych esejów Cathy Park Hong, na „doświadczenie azjoamerykańskości” składa się szereg tego rodzaju barier i ograniczeń.
Silikon i postrasowość
Cathy Park Hong – poetka i akademiczka, córka koreańskich imigrantów – to postać w Polsce szerzej nieznana. Tymczasem w 2021 roku znalazła się na liście stu najbardziej wpływowych osób według magazynu „Time”. Z pewnością przyczyniła się do tego przetłumaczona właśnie na język polski książka Pomniejsze uczucia. O doświadczeniu azjoamerykańskości, w której własne i cudze przeżycia autorka opisuje przez pryzmat kategorii tożsamości.
Zdaniem Hong Azjaci „zajmują przestrzeń w sposób przepraszający”. Nie są na tyle liczni, aby zasłużyć na miano mniejszości z prawdziwego zdarzenia, ani na tyle obcy, aby móc automatycznie uruchamiać względem nich postulat parytetowy. „Jesteśmy postrasowi, jak ludzki odpowiednik silikonu” – stwierdza autorka. Z okresu studiów doskonale pamięta nie tylko kobiece przyjaźnie i intensywne poszukiwania własnej drogi twórczej, ale także rasizm – jawny, którego przykładem są wyśmiewające jej poezję wpisy kolegi z roku oraz ukryty, systemowy, polegający na permanentnym przemilczeniu podczas zajęć kwestii dotyczących nierówności czy dyskryminacji.
Z jednej strony Hong jest na tyle uprzywilejowana, aby móc „kończyć studia na najbardziej bezużytecznym kierunku, jaki w ogóle istnieje”, mimowolnie zżymać się na obcobrzmiące akcenty dostawców jedzenia czy krnąbrnych, azjatyckich nastolatków z niedostateczną dbałością obsługujących ją w salonie manicure i pedicure. Z drugiej – nieustannie konfrontuje się z rzeczywistością, w której ekonomiczny, naukowy czy biznesowy sukces nie chroni osób niebiałych przed symboliczną, fizyczną oraz seksualną przemocą.
Jej ojciec, modelowy imigrant, po wypadku w miejscu pracy zamiast wypłaty odszkodowania doczekał się zwolnienia. Zdołał założyć własną firmę, zarobić na dom z basenem i wyższą edukację córki. Nie zdołał jednak uchronić swojej teściowej przed ośmieszeniem ze strony okolicznych nastolatków. Bezbronność rodziców w obliczu podobnych sytuacji – a także infantylizowanie ich i protekcjonalne traktowanie – Hong identyfikuje jako jedno z najgorszych wspomnień z okresu dzieciństwa i dorastania.
W tym kontekście przywołuje też wstrząsającą historię Davida Dao, około sześćdziesięcioletniego Wietnamczyka, z zawodu lekarza, którego w 2017 siłą usunięto z pokładu samolotu linii United Airlines, gdy okazało się, iż w wyniku błędu sprzedano zbyt wiele biletów i miejsc nie wystarczy dla wszystkich. Czy rzeczywiście, ironizuje Hong, „mieliśmy do czynienia z tym rzadkim przypadkiem, kiedy Azjatę uznano za everymana, reprezentującego całą Amerykę klasy średniej”, czy może jednak tożsamość mężczyzny, a raczej jego wygląd i pochodzenie odegrały tu jakąś rolę?
Dalej, cofając się do lat 80. ubiegłego wieku i kolejnego opisywanego w książce przykładu: czy gdyby nie Theresa Hak Kyung Cha, ale inna – w domyśle: biała – awangardowa artystka została brutalnie zgwałcona i zamordowana w samym centrum Nowego Jorku, milczałyby o tym niemal wszystkie media? Choć na pytania retoryczne z zasady nie trzeba odpowiadać, dla porządku dodam, iż „The New York Times” opublikował nekrolog Cha w czterdziestą rocznicę jej śmierci, w ramach cyklu pod znaczącym tytułem Overlooked (Przegapione).
American Dream?
Badania pokazują, iż w ciągu ostatnich szesnastu lat wskaźnik obecności azjatyckich postaci – wypowiadających jakiekolwiek kwestie – na ekranie spektakularnie wzrósł: z 3,4 do 15,9 proc. (dla porównania, w przypadku czarnych i latynoskich postaci zaobserwowano wzrost odpowiednio z 13 do 13,4 proc. oraz z 3,3 do 5,2 proc.). Niemała w tym zasługa kinowych hitów, takich jak Bajecznie bogaci Azjaci (2018), Parasite (2019) i Wszystko wszędzie naraz (2022), a także kontrowersyjnego serialu Squid Game (2021). Nie zmienia to jednak odczuć Hong, według której „Hollywood do dziś ma do nas tak rasistowski stosunek, iż kiedy widzę w filmie osobę z Azji, […] tężeję w oczekiwaniu na jakiś skośny żart […]”.
Jeśli komukolwiek odruch ten wydaje się przesadzony, oto ciekawostka: nagrodzona Oscarem Michelle Yeoh wcale nie była pierwszą w historii aktorką identyfikującą się jako Azjatka, którą doceniła Akademia. Ponad osiemdziesiąt lat wcześniej nominację do tej nagrody – za rolę w filmie Czarny anioł (1935) – otrzymała Merle Oberon. Ze względu na obowiązujący w latach 1934–1968 kodeks Haysa przez całe dekady w Hollywood nie było mowy o reprezentacji mieszanych rasowo związków na ekranie, więc grała ona wyłącznie… białe bohaterki.
Historyczka kina Monica Sandler, ujmuje rzecz następująco: Oberon „ukrywała swoją tożsamość i tylko ze względu na to mogła w ogóle grać w filmach”. Aktorka mówiła z charakterystycznym, brytyjskim akcentem, wybielała skórę szkodliwymi produktami z domieszką amoniaku i aż do swojej śmierci w roku 1979 utrzymywała, iż pochodzi z Tasmanii, a jej akt urodzenia spłonął w pożarze. Dopiero w latach 80. jej biografowie ujawnili, iż w rzeczywistości przyszła na świat w Bombaju, jako córka Anglika i Lankijki, zaś do Wielkiej Brytanii wyemigrowała wraz z babcią.
Jaki z tego morał? Ani dobra passa azjatyckich postaci w ostatnich latach, ani krok – czy choćby kilka(naście) kroków – w stronę większej różnorodności w przemyśle filmowym nie wymazują długich dekad „białości”, które fabryka snów ma na swoim koncie.
Białe łzy
„Trauma rasowa to nie wyścig” – przekonuje Hong. I wymienia liczne przykłady międzyrasowej dyskryminacji. Jednocześnie pokazuje coś, o czym – z perspektywy osoby czarnoskórej – pisała choćby Reni Eddo-Lodge w książce Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry. Dyskusja o rasie i rasizmie staje się bowiem zwykle „dyskusją ontologiczną”. Na przykład wówczas, gdy – podczas artystycznego eventu – pewien mężczyzna przekonuje autorkę, iż to on, jako uczestnik warsztatów z „mediatorem świadomości rasowej” ma rację, a nie stojąca przed nim przedstawicielka konkretnej mniejszości. Zdaniem Hong „pułapek jest więcej, bo rozmówca trzyma w rękawie całą zachodnią historię, politykę, literaturę i kulturę masową, które udowadniają, iż nie istniejesz”.
W wyniku pandemii COVID-19 osoby azjatyckiego pochodzenia zaistniały w amerykańskiej świadomości jako winne rozprzestrzeniania się wirusa. Wątek ten pojawił się choćby w 2. sezonie serialu The Morning Show – grana przez Gretę Lee bohaterka została zaatakowana na nowojorskiej ulicy i usłyszała, iż ma „wracać do Chin”. W kolejnym sezonie ta sama postać musiała, podczas kluczowej rozmowy biznesowej, skonfrontować się z mizoginią, seksizmem i rasizmem jednocześnie. Tymczasem w pozaekranowej rzeczywistości intensyfikacja ksenofobicznych nastrojów sprawiła, iż do 2020 roku ilość przestępstw z nienawiści przeciwko tej grupie wzrosła o niemal 150 proc. Między innymi dlatego rok później przez Stany Zjednoczone przetoczyły się demonstracje pod hasłem „Stop Asian Hate”.
A jednak, gdy podczas jazdy metrem z parą białych przyjaciół Hong pada ofiarą werbalnego ataku ze strony jednego z pasażerów, to nie ona, ale jej znajoma wybucha płaczem, wstrząśnięta tym, czego była świadkinią. To tylko jeden z przykładów pokazujących, na czym polega opisywane przez autorkę zjawisko „białych łez”: wchodzenia w rolę zagrożonej przemocą ofiary, relatywizowania nierówności społecznych i odwracania uwagi od osób i grup dalece bardziej narażonych na zranienie. W skali mikro to opisany powyżej epizod w metrze, z czasów młodości autorki. W skali makro – również przez nią przywoływane i krytycznie komentowane – hasło „All Lives Matter”.
Czym więc są tytułowe „pomniejsze uczucia”? To, wedle definicji Hong, wszelkiego rodzaju niepożądane reakcje na odgórnie narzucany „amerykański optymizm”, niedający się pogodzić z „mocno naznaczoną piętnem rasizmu rzeczywistością”. To wszystkie te „emocje, o które się nas oskarża, kiedy postanawiamy zacząć sprawiać trudności”, czyli „kiedy decydujemy się na szczerość”. Grupa dominująca interpretuje je „jako wyraz wrogości, niewdzięczności, zazdrości, załamania lub agresji” osób niebiałych. Z powodzeniem może je więc zbagatelizować i zdezawuować jako „przesadzone”.
Eseje Cathy Park Hong są dojrzałym, przemyślanym i niedającym się zignorować świadectwem tego rodzaju uczuć. Jak przystało na pierwszą – po trzech tomach poetyckich – książkę faktograficzną, rzeczywistość prezentowana jest w nich w sposób niezwykle precyzyjny. Hong udaje się opisać schizofreniczne napięcia pomiędzy stereotypami i oczekiwaniami, dyskryminowaniem i fetyszyzowaniem, wyzyskiwaniem i ignorowaniem, bo doskonale zna je z własnego doświadczenia. Przybliża nam przecież perspektywę osoby, która jako studentka szczęśliwie wychodzi za mąż, wydaje książkę, a jednocześnie – z niewiadomego powodu – choruje na depresję i tiki nerwowe. W medycznej bazie danych czołowego amerykańskiego ubezpieczyciela znajduje tylko jedną terapeutkę z koreańskim nazwiskiem.
Według przywoływanych przez autorkę danych, od połowy lat 60. XX wieku „dziewięćdziesiąt procent amerykańskich imigrantów to osoby spoza Europy”. Do 2050 roku biali Amerykanie mają stać się mniejszością. Zostało zatem jeszcze trochę czasu, aby – zamiast ronić (białe) łzy – przekłuć bańkę własnego przywileju i uważniej rozejrzeć się wokół.