Gdy słyszę „Bałtyk”, myślę: czasy dzieciństwa i wakacje spędzane w ośrodkach wypoczynkowych w Mikoszewie, zbieranie bursztynów na brzegu morza, spacery po lesie oraz wypady do miejscowej restauracji na pierogi (a przy okazji żeby pograć w bilard). Iga Lis w swoim debiucie nie opowiada jednak o zbieraniu bursztynów i spacerach, a zabiera widzów w inne rejony Polski – na godzinę przenosimy się do Łeby, gdzie poznajemy królową tego miasta, panią Miecię. I choć Lis nie mówi o czasach dzieciństwa, i tak tworzy nostalgiczną atmosferę.
Pani Miecia od 40 lat prowadzi wędzarnię ryb, niezwykle cenioną wśród miejscowych i turystów – w samym dokumencie widzimy długie kolejki osób oczekujących na zakup. To prawdziwa marka, którą pani Miecia buduje od lat, podczas wakacyjnego sezonu dzień w dzień czuwając nad tym, co dzieje się w wędzarni. Bohaterka dokumentu jest świetnie znana lokalnej społeczności (nie bez przyczyny zapracowała na swój przydomek królowej) i ze wszystkimi ma dobry kontakt, choć w kwestiach zawodowych jest stanowcza i konkretna. Nigdy jednak nie staje się mniej sympatyczna – w naturalny sposób bawi swoimi odzywkami i rozczula poświęceniem i zaangażowaniem w pracę. W Bałtyku śledzimy jej relację z najbliższymi współpracownikami, co do których pani Miecia ma wymagania i je egzekwuje, ale na których nie patrzy z góry. Przeciwnie, przejmuje się ich losem, a kiedy trzeba – służy dobrym słowem i radą.
W Bałtyku
pokazuje, iż lokalny biznes – szczególnie prowadzony od tylu lat – przynosi satysfakcję, ale też bywa obciążeniem i niesie za sobą negatywne konsekwencje. Pani Miecia w pewnym momencie stwierdza, iż po tylu latach spędzonych w dymie sama jest uwędzona (w dodatku kobieta nie rozstaje się z papierosem), a w ciągu tych kilku dekad musiała przejść kilka operacji. Część filmu poświęcona jest wyjazdowi pani Mieci do sanatorium, podczas którego nad wędzarnią czuwają jej współpracownicy, na czele z zięciem. Lis zbliżeniami na twarz swojej bohaterki adekwatnie bez słów pokazuje, z jakim stresem i dyskomfortem wiąże się dla pani Mieci ten urlop i fakt, iż nie może osobiście nadzorować tego, co dzieje się w Łebie – choć przecież wędzarnia zostawiona jest w dobrych rękach. Każdy, kto także lubi mieć kontrolę nad wszystkimi aspektami pracy, z pewnością utożsami się w tym momencie z panią Miecią.
Zarówno główna bohaterka dokumentu, jak i inne osoby przewijające się na ekranie (m.in. pracujący u niej Pikolo) wyraźnie swobodnie czują się w obecności ekipy realizującej dokument – nie mają oporów, by szczerze mówić o swoich uczuciach czy swobodnie porozmawiać we własnym gronie, a Lis daje im na to przestrzeń. Dzięki temu gwałtownie nabieramy do nich sympatii i z chęcią rozgaszczamy się na ławkach na zapleczu wędzarni. Samo miejsce sportretowane jest na ekranie tak, jakby wcale nie było częścią obleganego przez dziesiątki turystów miasta – jest niczym maleńki, autonomiczny świat, który od wielu lat należy tylko do bohaterów filmu i w którym życie biegnie własnym torem. Być może także dlatego, choć akcja dzieje się w czasach współczesnych, Bałtyk ma ten ciekawy, nostalgiczny ton. Łeba pokazana jest w dokumencie jedynie we fragmentach, które formą kojarzyły mi się (także ze względu na dobór muzyki) z kronikami filmowymi sprzed lat. Widzimy m.in. pływające z turystami statki czy plaże zawalone parawanami, kontrastujące z otoczeniem pani Mieci. Nigdy jednak tłok i rozgardiasz nie wychodzą na pierwszy plan – choćby gdy współpracownicy pani Mieci wychodzą wieczorem na miasto, skupiamy się na nich i ich rozmowach.
Choć dokument jest satysfakcjonujący, jeżeli chodzi o przedstawienie na ekranie pani Mieci i jej charakteru, pewien niedosyt pozostawia nierozwinięcie pewnych wątków napoczętych w rozmowach. Zabrakło mi więcej na temat Pikola (zaangażowałem się w jego życie uczuciowe) czy rozszerzenia tematu wspomnianego przez panią Miecię alkoholizmu. Rozumiem jednak, iż Lis chciała skupić się przede wszystkim na swojej bohaterce i z jej perspektywy ukazać ten wycinek świata. Bałtyk to pełen empatii dokument, który wciąga, wzbudza sympatię do bohaterów, skłania do refleksji. jeżeli będę kiedyś w Łebie, z pewnością skuszę się na rybę u pani Mieci.