Balkoniary to ambitne kino o małej skali produkcyjnej. W gruncie rzeczy obserwujemy przecież jedno osiedle w Marsylii, z nielicznymi wycieczkami nad część nadmorską miasta. Akcja dzieje się przede wszystkim w małych przestrzeniach budynków mieszkalnych… i to w sumie tyle. Nie oznacza to jednak, iż ta skromność produkcyjna jest czymś negatywnym, wręcz przeciwnie – jest świetnie w tym filmie wykorzystywana. Pozwala konkretnym ujęciom błyszczeć, o bohaterkach już nie wspominając. Ambitność tej produkcji nie wiąże się z żadną podniosłością czy tempem rodem z klasycznego przedstawiciela nurtu slow cinema. Balkoniary to film tryskający niekończącymi się pokładami energii i bezpretensjonalności. Czasem może ta wszechobecna, chaotyczna energia jest przytłaczająca i nie wszędzie aż tak potrzebna, wciąż jednak kupuję ją z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Marsylia coraz bardziej pogrąża się w fali upałów. Większość mieszkańców szuka schronienia w swoich domach, a przede wszystkim na balkonach. Dokładnie to samo postanawiają zrobić nasze bohaterki. Nicole (Sanda Codreanu), pisarka fantazjująca o mężczyźnie mieszkającym po drugiej stronie podwórka, Ruby (Souheila Yacoub), pracująca jako camgirl, oraz Élise (Noémie Merlant) – aktorka uciekająca od męża. Pewnego wieczora, podczas picia wina i wygłupiania się na balkonie, spełnia się marzenie Nicole – kobiety zostają zaproszone przez mężczyznę z naprzeciwka do jego mieszkania. Ostatecznie Nicole i Élise wracają do siebie, zostawiając Ruby z nieznajomym, który jak się okazuje, jest fotografem i proponuje jej sesję zdjęciową. Rano współlokatorki znajdują martwego mężczyznę w jego mieszkaniu i Ruby w dziwacznym transie. Od tego momentu nakręca się spirala absurdu, groteskowego horroru i czarnej komedii.
Już od samego początku widać, iż Noémie Merlant w swoim drugim pełnometrażowym filmie wie, jak wykorzystać konkretne środki filmowe do opowiedzenia historii. Pierwsza scena rozpoczyna się od ujęcia ustanawiającego, które ma na celu przedstawić nam główne miejsce akcji. Stopniowo omiatamy wzrokiem balkony bloku mieszkalnego przy subtelnym akompaniamencie jazzowego saksofonu. Wszyscy sąsiedzi dają nam wgląd w kolorowy i spocony wycinek swojego życia. W tym momencie reżyserka zdradza nam jeden z głównych wątków tej produkcji. To, co obserwujemy na balkonach to zaledwie mały wycinek danej osoby. Co więcej, może to być wycinek przygotowany konkretnie po to, żeby był materiałem „poglądowym”, tym, co dana osoba chce, żebyśmy zobaczyli. Te kwestie reżyserka próbuje później przełożyć na relacje międzyludzkie, a konkretniej na relacje między ofiarą a łowcą. Dlatego również Noémie Merlant żongluje gatunkami i stylami filmowymi w trakcie trwania całej produkcji. Mamy przecież groteskę, czarną komedię i kino zemsty. Wszystko to służy próbie opowiedzenia historii „jak by to było, gdyby sprawcy przemocy seksualnej otrzymali zasłużoną karę”. Oczywiście w Balkoniarach ta historia podlana jest sosem z absurdu i groteski, nie zmienia to jednak faktu, iż jej wydźwięk jest niezwykle czytelny i klarowny.
Takie wykorzystanie zabiegów gatunkowych i stylistycznych kupiło mnie od samego początku. Wiele produkcji z ostatnich lat, mierzących się z podobną problematyką, stosowało skrajnie odmienne zabiegi stylistyczne. Były to filmy ciężkie tonalnie, z powolną narracją, dużo bardziej kontemplacyjne, skupione na odczuwaniu pesymizmu. Balkoniary proponują rozwiązanie mieszczące się po drugiej stronie barykady, co stanowi miłe oczyszczenie podniebienia, nie wytrącając przy tym istoty tematów jakie porusza.
Oczywiście ta żonglerka gatunkowa i stylistyczna nie działałaby tak sprawnie, gdyby nie dobrze skonstruowane główne postacie. Ich największą siłą jest to, iż są między sobą faktycznie odmienne charakterologicznie. Ruby jest najbardziej ekstrawagancką bohaterką. Nicole z kolei jest raczej nieśmiałą kobietą, wolącą obserwować świat z bezpiecznej perspektywy. Élise to niestety najmniej interesująca postać z całej trójki. Jej łuk narracyjny jest ograny na wytartych już schematach, co bardzo odstaje od historii pozostałych bohaterek.
Szalona i chaotyczna energia wylewająca się z ekranu to zdecydowanie największy atut Balkoniar. Dzięki temu wszystkie elementy groteski i czarnej komedii mogą w pełni znaleźć ujście. Szkoda tylko, iż aż tak silny chaos musiał wkraść się również w formę filmową podczas niektórych scen. Jest tutaj dużo sekwencji kręconych dzięki shaky cam, co w wielu momentach dobrze oddaje nerwowość danej sceny lub dodaje jej dynamiki. Są jednak sceny, w których jest to zbędna próba wprowadzenia chaosu, który nie wynika z potrzeby danej sekwencji. Bardzo jest to widoczne podczas ujęć dziejących się w mieszkaniu sąsiada, zaraz po pojawieniu się bohaterek, jeszcze przed rozkręceniem się imprezy. Jesteśmy wtedy świadkami zapoznania się naszego trio z mężczyzną żyjącym po drugiej stronie podwórka. Chaotyczność wprowadzana przez shaky cam i niechlujny montaż wewnątrzkadrowy całkowicie wybija nas z rytmu sceny.
Wątek nadprzyrodzony za to nie wybija nas z rytmu ani na moment. To właśnie w nim zawiera się najmocniejszy, feministyczny w swojej naturze aspekt całej opowieści. Z jednej strony pojawia się wiele elementów komediowych i prześmiewczych, które trafnie punktują naszą rzeczywistość. Z drugiej strony mamy jednak scenę montażu fotografii, która wbija w fotel i dobitnie przypomina o horrorze związanym z przemocą seksualną.
Balkoniary to kino, które potrafi zarówno rozbawić, jak i wstrząsnąć, udowadniając, iż choćby w groteskowej stylistyce można opowiadać o ważnych kwestiach z głębią i zaangażowaniem. Jest to film, który pomimo problemów związanych z tempem, miejscami niepotrzebnym chaosem formalnym czy nadmierną kiczowatością w niektórych scenach wciąż wciąga swoją bezkompromisowością i świeżością.
Korekta: Michalina Nowak