Jako lekturę na plażę wziąłem sobie „Bezcennego” Miłoszewskiego i gorąco polecam wszystkim, którzy oczekują jakiegoś wciągającego czytadła. „Bezcenny” jest dokładnie tym.
Miłoszewski znów udowodnił, iż nie ma sobie równych jeżeli chodzi o gatunkową literaturę pop osadzoną w polskich realiach. Nie próbuje wyważać otwartych drzwi, nie szuka eksperymentów – po prostu dostarcza nam dokładnie tego, czego oczekujemy po literaturze danego gatunku.
Kiedyś zachwycił mnie „Domofonem”, demonstrującym, iż horror typu „haunted mansion” można równie dobrze umieścić na warszawskim blokowisku. Potem oczywiście klasycznym proceduralem, czyli opowieściami o zgorzkniałym prokuratorze Szackim. Teraz napisał zaś typowy thriller lotniskowy.
To określenie jest niemalże wstydliwe. Polscy pisarze przeważnie są ponad ponad schematy (a tak naprawdę brak im talentu i dyscypliny, żeby się jakiegoś trzymać).
Schemat lotniskowego thrillera doskonale podsumowuje niezawodne tvtropes (za strasznie fajnym serialem „Black Books”):
Bernard: You’re going on holiday. You want trash. But you want different kinds of trash. [To female customer] You’re a woman, you want social themes, believable characters. [To male customer] You, you want plots, suspense. This’ll do you both. There’s this temp, right? She’s 29, she can’t get a boyfriend, oh my God.
Female Customer: Great!
Male Customer: No way.
Bernard: And she’s got twelve hours to stop nuclear war with China.
— Bernard synopsizing „Tempocalypse”, Black Books
I w „Bezcennym” jest dokładnie to, tyle iż zamiast „nuclear war with China” mamy delikatny temat wasalnych relacji Polski z Ameryką, na czasie w kontekście żenującej reakcji polskich oficjeli na prośbę Snowdena o azyl. Ona zaś nie ma 29 lat i nie jest stażystką, jest urzędniczką odpowiedzialną za odzyskiwanie zrabowanych Polsce dzieł sztuki.
Poza tym jednak wszystko leci już jak w opowieściach o Jacku Reacherze czy profesorze Langdonie. Romans, saspens, strzelaniny, eksplozje i Matka Wszystkich Pościgów Samochodowych.
Tematyka sprawia, iż powieść jest trochę polemiką z Panem Samochodzikiem (nie ten resort się tym zajmuje, tak na początek), trochę z Danem Brownem (pacz pan, jak się pisze o malarstwie), trochę zaś z tymi wszystkimi, którzy zdążyli zapisać Miłoszewskiego do tej czy innej partii. W tle mamy tu bowiem miażdżące odcięcie się i od Platformy, i od PiSu.
Staram się unikać spojlerów, bo zwroty akcji są przyjemnie zaskakujące. Czytałem to z prasowego gratisa w tymczasowej okładce i przed korektą – a więc z literówkami, ale bez spojlera na blurbie. A z tego co słyszałem, w komercyjnym wydaniu wydawca kilka zwrotów akcji od razu streścił na okładce.
Proponuję od razu po zakupie owinąć w szary papier, bo od pierwszej strony pisarz nas wodzi za nos i to jest bardzo przyjemne w literaturze tego typu. Ja nie wiedziałem o tym nic do tego stopnia, iż choćby spodziewałem się, iż to będzie ostatnia część trylogii o Szackim – i to jedna z rzeczy, które najbardziej lubię w swoim zawodzie, iż mogę oglądać „Star Treka” nie wiedząc, iż Cumberbatch gra Picarda.