„Azrael” (2024)

horror-buffy1977.blogspot.com 1 dzień temu
Lata po apokalipsie niektórzy spośród ocalałych zostali zmuszeni do wyrzeczenia się grzechu mowy. W głębi lasu mieszka oczekująca przyjścia Zbawcy uzbrojona sekta porozumiewająca się za pomocą gestów, ekspresji mimicznych, postawy ciała i gwizdania, którą nękają spalone humanoidalne istoty. Po ucieczce zakochanej pary żołnierze kultu ruszają w pościg, który kończy się schwytaniem zbiegów. Kochankowie zostają rozdzieleni, a kobieta przeznaczona Spalonemu. Radykalni wyznawcy tajemniczego boga niezwłocznie oddają ją na pożarcie bezwzględnemu stworzeniu, ale ceremonia ofiarna nie układa się po ich myśli. Wola przetrwania w wyklętej członkini sekty jest niezwykle silna. A pragnienie zemsty jeszcze silniejsze.

Plakat filmu. „Azrael” 2024, C2 Motion Picture Group, Homeless Bob Production, Traffic.

We wrześniu 2022 roku ogłoszono, iż realizowane są prace nad horrorem akcji z gwiazdą „Zabawy w pochowanego” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta w roli głównej. Scenariusz przygotował dobrze znany miłośnikom kina grozy Simon Barrett - m.in. twórca „Ty jesteś następna” (2021), scenarzysta „Martwych ptaków” (2004), „Czerwonych piasków” (2009), „Następny jesteś ty” (2011), „Gościa” (2014) i „Blair Witch” (2016), „Temple” (2017) – który bazował na wyśnionej wizji przyszłości. Koszmarze nawiedzającym go dwie noce z rzędu. Pierwsze 30-40 minut „Azrael” to praktycznie kompletna rekonstrukcja snu Barretta, a rezygnacja z dialogów była wyjściem z własnej strefy komfortu. Dotąd Barrett bardzo polegał na komunikacji werbalnej postaci ze swoich światów przedstawionych, miał jednak świadomość, iż kino to nie tylko inteligentne, sarkastyczne dialogi i zwyczajnie chciał się sprawdzić w innych formach ekspresji. Reżyserię powierzono długoletniemu koledze Barretta, E.L. Katzowi, współproducentowi „Kostnicy” Tobe'ego Hoopera, „Home Sick” Adama Wingarda (ulubionego zawodowego partnera Simona Barretta) i „Agresji” Stevena C. Millera – bardziej twórczo realizującego się w (mini)serialach (m.in. „Krzyk” 2015-2019, „Potwór z bagien” 2019, „Nawiedzony dwór w Bly” 2020) – który po ponad dwóch latach siedzenia w domu i oglądania „szalonych filmów” marzył o jakimś wymagającym zajęciu, najlepiej z dala od miasta, w którym - wedle oficjalnego przekazu - uwięził go covid.

Film prawie niemy producentów uwolnionego w tym samym roku głośnego „Kodu zła” Osgooda Perkinsa, z których jeden, Dan Kagan, odegrał kluczową rolę w znalezieniu reżysera dla nader wymownie zatytułowanej opowieści Simona Barretta, czołowego producenta survival horroru porównywanego do „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego. Zdjęcia główne do „Azrael” ruszyły w październiku 2022 roku na półwyspie Pärispea w Harju maakond (Harjumaa, Harju County) w Estonii, a ekipę techniczną w większości skompletowano na miejscu – paru rodowitych Estończyków dołączyło też do obsady aktorskiej. W 2023 roku produkt został zaprezentowany na European Film Market, corocznym spotkaniu branżowym organizowanym na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie, z nadzieją na znalezienie dystrybutora. A parę tygodni później opinia publiczna została poinformowana o nabyciu prawa do dystrybucji „Azrael” E.L. Katza na terenie Ameryki Północnej przez firmę Republic Pictures. W marcu 2024 roku film pokazał się na South by Southwest w Teksasie, niecały miesiąc później na Overlook Film Festival w Luizjanie, a to był zaledwie początek festiwalowego tournée „Azrael”. W lipcu 2024 roku amerykańskie marki IFC Films i Shudder odkupiły od Republic Pictures uprawnienia do dystrybucji postapokaliptycznego (hipotetycznie) horroru z Samarą Weaving – we wrześniu 2024 wprowadzili go do wybranych amerykańskich kin, a mniej więcej miesiąc później film został udostępniony w internecie, na platformie streamingowej Shudder. Opowieść, którą samemu trzeba sobie wymyślić:) Reżyser miał swoją mitologię, scenarzysta swoją, a odtwórczyni roli głównej swoją. Złośliwi będą upierać się przy braku pomysłu na rozwinięcie motywów podsuniętych przez Morfeusza, przerzucaniu w tej chwili najtrudniejszego zadania na publiczność. A przynajmniej ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż dla wielu współczesnych filmowców największym wyzwaniem jest obmyślanie najprostszych fabuł, powielanie korzystnych schematów, nie mówiąc już o pobudzaniu kreatywności. Doszliśmy do punktu, w którym kino gatunkowe nazbyt mocno ogranicza wyobraźnia twórców? Tak czy owak, takie propozycje jak „Azrael” nie nastrajają mnie optymistycznie. To już wolę remaki, rebooty, sequele, prequele, requele, spin-offy i inne „odgrzewane kotlety”. Celowo pominęłam adaptacje i ekranizacje utworów literackich, bo niezanikająca wyobraźnia w środowisku powieściopisarskim według mnie jest najlepszym „lekarstwem na epidemię braku weny” od lat szerzącą się w przemyśle filmowym. zwykle cieszy mnie pozostawianie miejsca na interpretację odbiorców, ale „pisanie” niemal całej historii to już lekka przesada. „Azrael” E.L. Katza wymagała stworzenia uniwersum prawie od podstaw – tak to odczuwałam, gdy już porzuciłam wszelką nadzieję na skonkretyzowanie tego świata podobno postapokaliptycznego. Tego dowiadujemy się z pierwszej planszy tekstowej (niestety nie w stylu retro) i jeszcze tego, iż mowa została uznana za grzech. Rzeczone plansze można nazwać największym ustępstwem na rzecz komunikacji werbalnej, ale niejedynym. Komunikację pisemną po przeszło trzydziestu minutach łażenia po lesie jednorazowo wesprze komunikacja ustna (jak w cudownym body horrorze „Thanatomorphose” w reżyserii i na podstawie scenariusza Érica Falardeau, ale na tym kończą się podobieństwa między tymi pozycjami). Monolog w Esperanto.

Materiał promocyjny. „Azrael” 2024, C2 Motion Picture Group, Homeless Bob Production, Traffic.

Świeżo po seansie „Azrael” obiecałam sobie, iż nie będę wyręczać scenarzysty, wypełniać luk w fabule. Przysięgałam, iż opiszę to tak, jak zostało mi przedstawione. Próbowałam - nie wyszło (patrz: pierwszy akapit). To teraz sobie zaszaleję:) Wymyślę kult oparty na Porwaniu Kościoła (inne nazwy: Pochwycenie Kościoła, Pochwycenie), doktrynie pochodzącej z lat 30. XIX wieku, a ostatecznie uformowanej w drugiej połowie rzeczonego stulecia przez przywódców pozakościelnych wspólnot o charakterze chrześcijańskim, a w tej chwili wyznawanej choćby przez ewangelicznych chrześcijan. Wiarę w ponowne przyjście Jezusa Chrystusa, który połączy zmarłych i żyjących wiernych i wszyscy zostaną „porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana” (1 Tes 4,17). Ów fikcyjny kult to taka Świątynia Ludu (Jamesa Warrena 'Jima' Jonesa) z przyszłości - uzbrojone po zęby niewielkie społeczeństwo ukrywające się w lesie i modlące do dziury w ścianie (co mi przypomniało Nibydziurę z debiutanckiej powieści Kathe Koji; skojarzenie może trochę nie na miejscu, ale uprzedzałam, iż będę szaleć). Radykalna sekta bez wyjątku złożona z ludzi z chirurgicznie usuniętymi strunami głosowymi. W „Dzieciach kukurydzy” Stephena Kinga prorokiem być Isaac, ale w „mojej” sekcie Isaac (Sebastian Bull) będzie tępym osiłkiem będącym w uświęconym związku, a Wybraną wskaże zasuszona staruszka, spokrewniona z dowódczynią oddziału, który wyruszy na poszukiwanie Romea i Julii (spektakularny występ Samary Weaving – nieludzko sponiewierana wojownicza księżniczka Xena; kobieta absolutnie nie do zdarcia – w skromna rola Nathana Stewarta-Jarretta, którego miłośnicy gatunku mogą kojarzyć chociażby z „Candymana” Nii DaCosty). Za mieszanie ras skazani na śmierć przez pożarcie. Nieuświęceni kochankowie zostaną złożeni w ofierze demonom, zesłanym na Ziemię, by udaremnić narodziny Pomazańca. Najpierw Anielica Śmierci - posadzą ją na ołtarzu ofiarnym, skrępują i upuszczą trochę krwi, żeby zachęcić wroga. Następnie odsuną się na bezpieczną odległość, odwrócą plecami do suto zastawionego stołu, to znaczy drewnianego fotela, i rozpoczną chóralne dyszenie. Pieśń rytualna i zarazem naganianie drapieżników. Spalonych dwunożnych. A gdy czarne „zombie” wreszcie dokuśtyka do smacznego obiadku, sprawa się rypnie. Niezamierzenie komiczna scena z makabryczną puentą. Widok konsumującego stworzenia z niespecjalnie paskudnymi poparzeniami całego ciała przywołał, niezbyt apetyczne w tym kontekście, wspomnienie (jeden ze smaków dzieciństwa – krówki ciągutki). Uciekamy do ruin nad rzeczką, robimy opatrunek z dwóch zielonych liści jakiejś leczniczej rośliny i kawałka brudnego bandaża. Ledwo siądziemy, znów trzeba zerwać się do biegu (albo rozejrzeć za niepewną kryjówką w pobliżu). Spalony przylazł za zapachem krwi, czyli jednak potrafi gwałtownie się poruszać? Trudno powiedzieć, czy to ten sam osobnik, ale możecie być pewni, iż ewentualne wątpliwości, co do tej zdolności motorycznej „zombie” ze świata niezniszczalnej blondynki, niedługo zostaną rozwiane. Przynajmniej tyle. Resztę trzeba sobie dopowiedzieć. Te mięsożerne istoty równie dobrze mogą być ludźmi spalonymi lub „tylko” poparzonymi na stosach, jak i ofiarami globalnej lub lokalnej apokalipsy. Mogą być demonami albo grzesznikami ukaranymi lub nagrodzonymi (za dobre sprawowanie w Piekle) tajną misją mającą jakiś związek ze wspólnotą pseudoreligijną, z której wykopano czołową postać filmu. UWAGA SPOILER Tego [Tą!], któremu pomaga Bóg. W islamie Azrael bywa utożsamiany z archaniołem Rafałem i podejrzewany o dokonanie ostatecznej zagłady na ziemi w nieokreślonej przyszłości, a w mistyce żydowskiej jest wcieleniem zła. W apokalipsie według Simona Barretta to upadła anielica (postać Samary Weaving), która zaopiekuje się dzieciątkiem Damien. Fałszywym mesjaszem, Antychrystem, którego wyrzekła się własna matka (Rosemary Woodhouse byłaby w ciężkim szoku); wolała poderżnąć sobie gardło, niż przytulić takiego – uwaga, bluźnierstwo (nie moja wina, iż tak wygląda) – słodziaka KONIEC SPOILERA. Nie ukrywam, iż przed ekranem utrzymała mnie tylko Samara Weaving („Zabawa w pochowanego” to była tylko rozgrzewka; tutaj dopiero się utalentowana dziewczyna wybawiła), ale dla spokoju sumienia pochwalę jeszcze nieuciekanie od gore i wkład dwóch Europejczyków - klimatyczne zdjęcia Marta Taniela i sugestywną ścieżkę dźwiękową Tótiego Guðnasona (m.in. „Lamb” Valdimara Jóhannssona, „Wybaw nas” Cru Ennisa i Lee Roya Kunza).

Ciche miejsce z hipnotyczną dziurą w ścianie. Tajemnicze stworzenia żywiące się ludzkim mięsem. Uzbrojeni sekciarze i ścigana przezeń kobieta, która za nic się nie podda. Spokojnie dałoby się złożyć z tego jakąś historię; coś więcej od leśnych bitew i morderczych pogoni. „Azrael” E.L. Katza może się okazać lepszą opcją dla fanów kina akcji niż horroru. Nie poleciłabym nawet największym entuzjastom (umiarkowanie) krwawych survivali, mimo silnego przeczucia, iż w tej grupie znajdzie się paru zachwyconych (nie)proroczą wizją przyszłości Simona Barretta.

Idź do oryginalnego materiału