Awatar: Ostatni władca wiatru – recenzja serialu. Czy warto było bać się tak?

popkulturowcy.pl 9 miesięcy temu

W 2005 roku na ekranach telewizorów ukazał się pierwszy sezon animowanego serialu Awatar: Legenda Aanga wyprodukowanego przez Nicktoons Studios w Kalifornii przez Bryana Konietzko i Michaela Dante DiMartino. Produkcja spotkała się z niezwykle pozytywnym odbiorem zarówno widzów, jak i krytyków. Do dziś zresztą cieszy się ona ogromną popularnością, stale przyciągając nowych fanów. Nie dziwi więc fakt, iż dzieło doczekało się swojej filmowej wersji, choć ekranizacja M. Night Shyamalana okazała się ogromną klapą i na długo zniechęciła kolejnych do powtórzenia próby reżysera. Aż do teraz. Netflix postanowił podjąć wyzwanie, czego wynikiem jest pierwszy sezon live-action serialu Awatar: Ostatni władca wiatru. Obawy fanów nie są zaskakujące, bowiem mając w pamięci inne niezbyt udane produkcje platformy, sama byłam sceptycznie nastawiona. Czy warto było się uprzedzać już na starcie? Uważam, iż nie.

Historia opowiada o podzielonym na cztery nacje świecie: Plemiona Wody, Królestwo Ziemi, Naród Ognia i Nomadów Powietrza. Przed początkiem adekwatnej fabuły panował pomiędzy nimi pokój, nad którym pieczę sprawował Awatar – mistrz wszystkich czterech żywiołów. Ten jednak pewnego dnia zniknął, a Naród Ognia wypowiedział wojnę pozostałym krainom, dość gwałtownie zbliżając się ku zwycięstwu. Akcja serialu rozpoczyna się w momencie, gdy zaginiony Awatar Aang odnajduje się. Chłopak spędził 100 lat uwięziony w lodowcu, przez co powrót do świata okazuje się niewyobrażalnym wyzwaniem. Jego zadaniem jest jak najszybsze opanowanie żywiołów i przywrócenie pokoju między narodami.

Pierwszy sezon, jak można się domyślić, jest dopiero początkiem większej przygody. Teoretycznie, idąc tropem oryginału, miał być on poświęcony magii wody. W praktyce jednak produkcja Netflixa odbiega od animacji, co wywołuje szereg wątpliwości oraz pytań. Podczas gdy Katara dużą ilość swojego czasu poświęca na doskonalenie swoich umiejętności panowania nad wodą, tak Aang ani razu takiej próby choćby nie podejmuje. Dlaczego twórcy zdecydowali się na ten zabieg? Podejrzewam, iż ma to związek z dużym skupieniem się na tym, co się dzieje w głowie bohatera. Świat zmienia się dla młodego chłopaka z dnia na dzień. Próba ucieczki oraz strach przed ciążącymi nad nim obowiązkami potęgują rosnące poczucie winy. Dodatkowo poruszanie się pomiędzy kolejnymi lokalizacjami jest pewną drogą do odkrycia, co to znaczy być Awatarem i co się z tym wiąże. Na papierze to wydaje się mieć sens, ale w praktyce wątek się dłuży, a przy tym męczy jego dosłowność. Bohater niejednokrotnie dość głośno mówi o swoich obawach, choć o wiele lepiej by to wypadło, gdyby twórcy postanowili skupić się na ich pokazaniu, niż wypowiadaniu, w myśl zasady „show, don’t tell” [pokaż, nie mów].

kadr z serialu

Brak tkania wody przez Aanga to tylko jedna z wielu zmian, które twórcy wprowadzili do historii. Niektóre spowodowane są obszernością materiału źródłowego oraz koniecznością skondensowania wątków. Inne, w tym ta wspomniana wyżej bądź ukazana w odcinku „Świat duchów”, są niezbyt zrozumiałe bądź po prostu nie działają. Są jednak też i takie, których wprowadzenie było bardzo dobrym pomysłem, a pierwszą z nich widzimy już na samym początku. Serial rozpoczyna się w nieco innym miejscu niż oryginał, a mianowicie w dniu, w którym Aang dowiaduje się, iż jest Awatarem. Poznajemy wówczas mnicha Gyatso, nauczyciela, a zarazem przyjaciela chłopaka, oraz silną więź, jaka łączy tych dwoje. Zabieg ten znacząco podkreśla stratę głównego bohatera i tragizm całej sytuacji. Podobnie w przypadku wątku Zuko oraz Iroh. Twórcy znacznie pochylili się nad ich relacją, pogłębiając jej znaczenie i pozwalając zrozumieć, dlaczego adekwatnie tych dwoje podróżuje razem. Takich drobnych zmian bądź rozwinięć jest kilka w całej historii, a ich obecność znacznie wzbogaca postacie.

Jednocześnie pojawiają się też wątki nużące bądź niedopracowane, jak chociażby ten skupiający się na Azuli oraz jej przyjaciółkach. W porównaniu do oryginału te postacie wypadają blado zarówno pod kątem charakteryzacji, jak i samej historii. Sezon skupia się na ukazaniu prób, które księżniczka podejmuje, aby udowodnić manipulatorskiemu, wymagającemu ojcu swoją wartość. Zostało to jednak poprowadzone w dość niezgrabny sposób. Jednocześnie Ty Lee oraz Mai spłycono, traktując je jako nieznaczące tło dla starań Azuli, co jest również krzywdzące dla samych postaci. Mam nadzieję, iż w kolejnych częściach twórcy naprawią swój błąd, ponieważ bohaterki te mają ogromny potencjał, który aż prosi się o wykorzystanie.

kadr z serialu

Pod kątem wizualnym zaś produkcja prezentuje się momentami bardzo dobrze, pozwalając na zanurzenie w magicznym świecie. Szczególnie początkowe sceny, ukazujące chociażby świątynię Nomadów Powietrza, zachwycają. Użycie CGI nie kłuje w oczy, ale wszystko do czasu. Problem pojawia się w dwóch ostatnich odcinkach, w których bohaterowie docierają do Północnego Plemienia Wody. Kiedy Zhao zabija ducha księżyca, cały świat pokrywa czerń i biel, co znacznie podkreśla sztuczność przedstawionego świata. W oczy szczególnie rzuca się wygenerowane komputerowo tło, a to psuje cały efekt.

Nierówności widoczne są również w przypadku charakteryzacji. Niektóre postacie, jak Suki czy June, wypadają fenomenalnie, podczas gdy inne, jak Yue czy też świta Azuli, wyglądają wręcz fatalnie. Podobnie sytuacja się ma w przypadku postarzonych postaci, czego przykładem jest twarz Bumiego. Ciężko te niedociągnięcia zignorować, wiedząc, iż można było to zrobić lepiej.

kadr z serialu

Jeśli mówimy o wizualnej stronie serialu, to nie sposób nie wspomnieć scen walki. Użycie żywiołów oraz ogromna twórcza kreatywność w tym względzie prezentują się na dość dobrym poziomie, aczkolwiek i tutaj nie obyło się bez wad. Twórcy zgrzeszyli nadmiernym użyciem slow motion, obecnego w przypadku chyba każdej potyczki. Ewidentnie widać, iż w ten sposób próbowali oni zakryć pewne niedociągnięcia, wynikające chociażby z braku doświadczenia aktorów. Szkoda, bo to znacząco psuje cały efekt i staje się momentami męczące.

Skoro już o aktorach mowa, to wyraźnym jest to, iż mają oni jeszcze wiele umiejętności do opanowania, a szczególnie młodsza część obsady. Kiawentiio momentami próbuje ukazać waleczną naturę Katary, ale przez większość czasu (a zwłaszcza na początku) jej twarz kilka wyraża. Gordon Cormier zaś mierzy się z podobnym problemem, choć tutaj z pewnością problem wynika również z tego, jak poprowadzono wątek Aanga. Z drugiej strony jednak mamy bardzo dobry duet Dallasa Liu (Zuko) oraz Paula Sun-Hyung Lee (Iroh), dających z siebie bardzo dużo i ciekawie oddających swoje postacie. Naprawdę dobrze się ich razem ogląda.

kadr z serialu

Z ręką na sercu przyznaję, iż bałam się tej ekranizacji, podobnie jak wszyscy wierni fani oryginalnej serii. Natomiast Netflix faktycznie odrobił pracę domową, co możemy widzieć na ekranie. Dbałość o odpowiednie zgłębienie relacji między bohaterami, wizualny aspekt świata, prezentacja żywiołów oraz liczne muzyczne nawiązania do pierwowzoru… To wszystko prezentuje się naprawdę dobrze i po pierwszych kilku odcinkach byłam pozytywnie zaskoczona. Historia zaangażowała mnie na tyle, iż do samego końca byłam ciekawa, jak twórcy poprowadzą kolejne wątki. Czy ekranizacja ma wady? Jak najbardziej. Czy twórcy zmienili kilka elementów? Również tak. Natomiast nie spodziewałabym się stworzenia czegoś idealnego, bo też materiał źródłowy jest sam w sobie perfekcyjny i ciężko byłoby to powtórzyć. Ja, jako fanka kreskówki, uważam mimo wszystko, iż serial spełnia swoją rolę jako ekranizacji. Jestem zadowolona z efektu i czekam na kolejne sezony z nadzieją, iż to się nie popsuje. W międzyczasie zaś mam zamiar powrócić do oryginału.

obrazek wyróżniający: kadr z serialu // Netflix

Idź do oryginalnego materiału