Arjun Talwar wychował się w Delhi, w ojczyźnie studiował matematykę. Gdy jednak jego przyjaciel Adi przekonał go do wyjazdu do Polski, rozpoczął studia sztuki operatorskiej na łódzkiej filmówce. Wiele lat po tym, jak pierwszy raz przyjechał do Polski, dzieli się swoimi refleksjami na temat bycia imigrantem, życia nad Wisłą i zmieniającej się Warszawy w Listach z Wilczej. Film miał swoją międzynarodową premierę w sekcji Panorama na tegorocznym Berlinale. Przy okazji polskiej premiery na festiwalu Millennium Docs Against Gravity, nasz redaktor Wiktor Małolepszy spotkał się z reżyserem i porozmawiali o wpływach Agnes Vardy, szczęśliwych zbiegach okoliczności i źródle humoru w jego dokumencie.
Wiktor Małolepszy: W filmie mówisz, iż przyjechałeś do Polski ze swoim przyjacielem Adim, bo oglądaliście polskie filmy.
Arjun Talwar: Ta decyzja była dość impulsywna. Nie zrobiliśmy za dużo riserczu, wiedzieliśmy tylko, iż ta szkoła znajduje się w Polsce. Oglądaliśmy filmy, Munka, Polańskiego, ale niedużo, żadnych dokumentów. Filmy dokumentalne poznałem dopiero, będąc w Łodzi. Tuż przed emigracją przeczytałam też książkę Josepha Rotha Hotel Savoy, bo słyszałam, iż historia rozgrywa się w Łodzi.
Studiowałeś sztukę operatorską, ale stwierdziłeś, iż kino dokumentalne to Twoja droga. Jak to się stało?
Byłem operatorem, ale miałem potrzebę, żeby coś tworzyć samodzielnie. Zanim studiowałem w Łodzi, nie wiedziałem, iż dokumenty mogą być tak samo bogate i epickie, jak fabuły. Poczułem bliskość ze sposobem patrzenia na świat profesorów takich jak Jacek Bławut czy reżyserów dokumentalnych, jak chociażby Marcel Łoziński. Zobaczyłem, iż to jest droga dla mnie. Dokumenty są praktycznie prostsze, szczególnie, jak nie masz wielu środków, ale za to dużo pomysłów. Podoba mi się też, iż to, co wymyślisz i napiszesz, wciąż może się znaleźć w filmie dokumentalnym.
Wcześniej mówiłeś, iż cenisz formę dokumentalną, bo pozwala na dostosowywanie rzeczywistości tak długo, aż powoli stanie się filmem. Szukanie formy dla codziennego absurdu.
Dokładnie. W tym filmie też była taka wewnętrzna potrzeba, żeby opowiedzieć swoją historię. Bardzo mocno czułem, iż ta Polska, w której żyję, jest inna od tej Polski, którą widzę na ekranach. Miałem wrażenie, iż jest dużo osób takich jak ja, którzy nie są prawdziwą częścią tego społeczeństwa. Jesteśmy gdzieś na skraju. Zgromadziłem kilka takich osób na Wilczej i opowiedzenie ich historii było celem tego filmu.
Co sprawiło, iż spojrzałeś na ulicę Wilczą jak na materiał na film?
Kiedyś kręciłem dokumenty w pięknych, egzotycznych miejscach, na Saharze albo w indyjskiej wsi. Wilcza była zwyczajną ulicą i chciałem w tej zwykłej rzeczywistości znaleźć piękno i poezję. Ale kiedy chodzisz codziennie po jakimś miejscu, widzisz rzeczy, które są śmieszne, ciekawe, interesujących ludzi. To banały, ale tworzenie sztuki polega też na tym, żeby z banalności wyciągnąć coś wielkiego. To było zadanie dla mnie oraz dla montażystki filmu, Bigni Tomschin, z którą napisałem scenariusz i narrację z offu. Połączenie tych wszystkich elementów było prawdziwym wyzwaniem – filmu o traumie, o Polsce i o tych wszystkich bohaterach. Chciałem wiele zmieścić i konieczne było znalezienie języka, która na to pozwalała. W końcu udało się dzięki współpracy z Bigną.

Ciekawe, iż mówisz o tym, jak kiedyś kręciłeś w egzotycznych miejscach, bo przecież Polska na pewno niegdyś też była dla ciebie egzotyczna.
Na początku Polska wydawała się bardzo egzotyczna. Byliśmy w Łodzi, gdzie masz dość dziwne krajobrazy. Jak wielu zagranicznych studentów filmowych, byłem zafascynowany miastem, mogłem godzinami chodzić po nim, robiąc zdjęcia aparatem analogowym. Mam szuflady pełne takich zdjęć. Czasami to miasto było szokujące ze względu na biedę i ksenofobię. Teraz mam inną relację z Polską, ale w tym filmie pozostał element egzotyki. Myślę, iż moje oko automatycznie zwraca uwagę na to, co Łódź przypomina.
Zauważasz to w filmie, kiedy mówisz, iż Polacy mają więcej rezerwy niż mieszkańcy Indii, a poznawanie nowych ludzi jest przez to trudniejsze. Jak wyglądało twoje tworzenie relacji na ulicy Wilczej?
Myślę, iż nie tylko w dzisiejszej Polsce, ale też w Niemczech, gdzie mieszkałem, jest trudno poznawać ludzi. W miastach jest coraz więcej dystansu i samotności. Sąsiedzi za bardzo się nie znają. To potrafi być wyzwaniem, jak jesteś imigrantem, pochodzącym z miejsca, gdzie interakcja z obcymi jest codziennym nawykiem. choćby dla miejscowych to może być trudne, jak stwierdza listonosz ulicy w filmie. Lubię w dokumentach to, iż umożliwiają tworzenie takich relacji. Kamera czasami stanowi jedynie wymówkę, żeby kogoś poznać.
Czy jak zaczynałeś pracę nad Listami z Wilczej to wiedziałeś, iż przerodzą się w pełny metraż?
Wiedziałem, iż nakręcę długi film, bo wiele chciałem opowiedzieć, ale nie miałem jasnej wizji odnośnie bohaterów czy narracji z offu. Ta narracja sprawiła, iż dwuwymiarowe obrazy stały się trójwymiarowe. Wpłynęła na logikę montażu. Nie wiedziałem dokładnie, jaką formę wybiorę, ale wraz moją żoną, montażystką tego filmu, inspirowaliśmy się filmami Agnes Vardy. Ona potrafi połączyć dużo rzeczy przez osobistą narrację. Jednocześnie krytykować i być ciepłą. To też stanowiło wyzwanie, jak krytykować, bo nie uważam, żeby sama krytyka była pomocna lub ciekawa. Próbuję znaleźć ciepło, pozytywy, jednocześnie będąc krytycznym. To trudny balans.
Zaciekawiła mnie w Twoim filmie scena, w której rozmawiasz z jakimś mężczyzną, porównującym ze sobą różne typy imigrantów w rasistowski sposób. Uważającym, iż niektóre narodowości mają wrodzone lenistwo.
Często spotykałem w Polsce ludzi o ekstremalnych poglądach, z którymi mogłem się dogadać, bo dobrze mówię po polsku. Inaczej jest też w obrębie dzielnicy – prawicowy sąsiad, który nie lubi imigrantów, jeżeli widzi cię na co dzień, jest w stanie zaakceptować twoją obecność i nawiązać z tobą miłą rozmowę. To może nie zmienić jego poglądów, ale to też jakiś początek. W filmie próbuję znaleźć nadzieję w ponurych czasach i da się ją znaleźć skupiając się na czymś tak małym, jak dzielnica.
Kręciłeś film w momencie, gdy napływ przybyszy z innych krajów, przykładowo uchodźców z Ukrainy, znacznie przyspieszył do Polski, do Warszawy. Coraz częściej pojawiają się też ksenofobiczne narracje w debacie społecznej.
Tak, kręciłem go wtedy, kiedy Polska zaczęła stawać się coraz bardziej różnorodna. Tworzyłem film ze świadomością, iż warto ten moment dokumentować. Zaskakuje mnie, iż w Polsce jest wielu obcokrajowców na studiach filmowych, absolwentów filmówki, a jednocześnie brakuje tych głosów. Że tak trudne jest tworzenie filmów, pokazujących perspektywę nie tylko Europejczyków, ale też osób z daleka.

Masz rację, brakuje narracji osób o korzeniach imigranckich, którzy opowiadaliby o swoich doświadczeniach w Polsce. W Listach z Wilczej pokazujesz, iż Polska sama w sobie ma przecież historię różnorodności, co widać w wątku Roma Oskara.
Polska ma wiele różnorodności, ale odnoszę wrażenie, iż czasem nie chce tego widzieć. Stosunek Polaków do Romów jest przykładem tego. Mam szczęście, iż trafiłem na romską postać, to był przypadek. Podszedłem do jakiegoś gościa na ulicy, bo miał ciekawą twarz i okazało się, iż jest Romem. Dzięki temu znalazłem to przedziwne połączenie między moim krajem i Polską, bo Romowie pochodzą z Indii. Mimo, iż wyjechali około 1000 lat temu, ich język jest bardzo podobny do północnoindyjskich języków. Interesuję się historią migracji i uważam te rzeczy za fascynujące.
To nie jedyny interesujący zbieg okoliczności w twoim filmie. Innym jest pierwsze spotkanie z Twoją przyjaciółką Mo. Czy było kompletnie spontaniczne?
Mo była moją przyjaciółką, ale tak, spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy. To było super, ona jest świetną bohaterką i reżyserką, ostatnio nakręciła niesamowity dokument, który też jest osobistym filmem. Cieszę się, iż jakoś wróciła do mojego życia przez ten projekt. Świetnym zbiegiem okoliczności był też fakt, iż Andrzej Jakimowski, którego filmy bardzo lubię, kręcił dokument na moim podwórku.
Sporo jest humoru w Listach z Wilczej. Podczas seansu w Berlinie bardzo zaskoczyła i rozbawiła mnie scena, w której cytujesz fragment teledysku do Makumby. Jaką rolę pełni dla ciebie humor w tym filmie?
Humor to coś, co zawsze trudno ocenić na etapie tworzenia filmu. Dopiero, jak siedziałem w Berlinie i słyszałem śmiechy, wiedziałem, iż to działa. Dla mnie humor jest źródłem nadziei. W Polsce kręci się dużo poważnych filmów, ale w codziennym życiu można odnaleźć sporo poczucia humoru, jak ten charakterystyczny sarkazm ludzi starszych, którzy przeżyli komunizm. Chciałbym tego więcej i dlatego też opowiadałem o ludziach, mających dystans do siebie. Kiedy pokazujesz osobę, która po prostu cierpi, potrafi to być dla mnie problematyczne. Dystans do siebie i poczucie humoru zmienia wszystko i powoduje, iż łatwiej jest wejść w sytuację postaci. Jest taki bardzo fajny reżyser palestyński, Elia Suleiman, który potrafi opowiadać o poważnych rzeczach z czarnym poczuciem humoru, sprawiającym, iż czujesz się blisko jego świata. Myślałem o nim, kiedy kręciłem na Marszu Niepodległości. Wszyscy chcą kręcić marsz – myślę, iż tego dnia spotkałem więcej ludzi z filmówki niż na typowych zajęciach w Łodzi. Chciałem jednak to pokazać inaczej niż zwykle, z absurdalnym poczuciem humoru, który dla mnie jest esencją bycia na marszu.
Całkiem imponujące podejście do pokazania Marszu, bo potrafisz znaleźć tam komizm, ciekawą symbolikę i rezygnujesz z typowego ukazania uczestników jako ludzi ksenofobicznych, niebezpiecznych. Zamiast tego, podchodzisz do nich i konfrontujesz bezpośrednio z tym, czego się boją. Z Tobą, imigrantem.
I choćby udało nam się z nimi porozmawiać. To pokazuje, iż być może istnieje jakiś sposób na porozumienie, choćby jeżeli różnica światopoglądowa wydaje się być tak wielka.
Podoba mi się, iż w Listach z Wilczej pokazujesz outsiderów polskiego społeczeństwa. Ludzi, którzy niezbyt często są bohaterami filmów.
Dokładnie. Od początku było to dla mnie ważne, żeby pokazać ludzi na marginesie społeczeństwa i nie traktować ich jak ofiar. Kiedy to robisz, to pozbawiasz tych bohaterów godności. Pokazując ludzi z humorem, empatią i ciekawością, tworzysz inny rodzaj kina. Zależało mi na tym, aby bohaterowie filmu nie byli symbolami jakiegoś problemu społecznego, ale prawdziwymi postaciami.

W związku z tym, iż pokazywałeś swój film na zagranicznych festiwalach, czy spotkałeś się z jakimiś reakcjami imigrantów, którzy widzą w Listach z Wilczej odbicie własnych doświadczeń?
Tak, było wiele świetnych reakcji. Kręcąc film o sobie – Hindusie w Polsce – nie wiedziałem, jak bardzo to będzie uniwersalne dla osób z innych krajów. choćby Polak w Niemczech powiedział, iż ten film mówi o nim. Cieszę się, iż to się udało. Emigracja jest takim bolesnym wyrwaniem, ale ma również element przygody. Wiele osób ma takie doświadczenia i myślę, iż dlatego tak bardzo podoba im się ten film.
Przed tobą polska premiera na Millennium Docs Against Gravity i jestem ciekaw, czy spodziewasz się jakichś reakcji od widzów w Polsce, w Warszawie?
Jestem super ciekawy, bo ludzie na pewno będą mieć bardziej osobiste reakcje. Ciekawi mnie, czy podczas dyskusji ktoś będzie na mnie zły, iż pokazuję coś w nieodpowiedni sposób, albo co powiedzą ludzie z Wilczej.
To może kończąc tę rozmowę, skieruję do Ciebie pytanie, które Ty wcześniej zadawałeś w swoim filmie. Twój przyjaciel Feraz, zapytany, co jest najlepszego w byciu Polakiem, odpowiada, iż jest to nieograniczony dostęp do karkówki. Co dla ciebie było najlepsze w mieszkaniu w Polsce?
Najlepsze było to, iż mogłem kręcić, studiować, robić to, co chciałem, bo w mieście gdzie dorastałem, nie miałem takiego rodzaju wolności. Podoba mi się też relacja z naturą, która jest w Polsce bardzo silna. Wychowałem się w ogromnym indyjskim mieście, więc brakowało mi przyrody, a w Polsce to istotny element życia.
Wielkie dzięki za ten film, rozmowę i życzę powodzenia w kolejnych projektach!
Korekta: Jakub Nowociński
Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej przy 22. edycji Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.