Dziewięć strzałów, jeden niedbale rozrzucony na parkingu bukiet róż i dwie ofiary. Pierwsza nie żyje, druga ostatkiem sił porusza ręką. Towarzyszą tej scenie sparaliżowany ze strachu stróż i on – opętany zemstą mąż. Brzmi jak początek taniego filmu kryminalnego? Niestety, scenariusz tego epizodu napisało życie, a dokładniej Yves Goulais – reżyser teatralny i scenarzysta, szerzej znany jako morderca swojej żony Zuzanny Leśniak i Andrzeja Zauchy.
Andrzej Zaucha przed koncertem XXVI Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu | 1989 r.
fot. Krzysztof Świderski / PAP
10 października 1991 roku. Skrzyżowanie ulic Władysława Syrokomli i Kazimierza Morawskiego, jakiś kilometr od Wawelu. Zaucha dziarskim krokiem przemierza parking, chyba pogwizduje, a może choćby uśmiecha się sam do siebie. Nic dziwnego, iż jest zadowolony – przed chwilą wyszedł z teatru STU, gdzie publiczność żegnała go owacjami na stojąco po udanym musicalu „Pan Twardowski”, w którym wcielił się w tytułową rolę. Nie jest sam, z wiązanką kwiatów biegnie za nim Zuza, z którą spotyka się od pewnego czasu. Dziewczyna jest w niego zapatrzona niemal tak, jak jego przedwcześnie zmarła żona Elżbieta, z którą spędził 23 lata.
W tym samym czasie w stronę pary rusza mężczyzna, który do tej pory obserwował ich ze swojego auta. W lewej ręce trzyma białą reklamówkę, spod której prawą dłonią wyciąga broń. Naciska na spust i ostry huk wylatującego z lufy pocisku przeszywa powietrze. Mężczyzna, do którego celuje, nagle pada jak rażony piorunem. Kobieta, która zasłania go swoim ciałem, przez przypadek również obrywa i osuwa się przy nim.
Zabójca, który paradoksalnie chce oddzielić swoją żonę od kochanka, łączy ich w tej chwili na wieki. Z tą różnicą, iż Andrzej żegna się ze światem na parkingu, Zuzanna – w szpitalu, podczas operacji. Yves tymczasem, żegna się z wolnością – na 15 długich lat, które są jednak niczym w porównaniu z odebraniem dwóm niewinnym osobom życia, córce – jedynego rodzica, a milionom fanów twórczości Zauchy – genialnego twórcy.
Wszystko tymczasem mogło potoczyć się zupełnie inaczej…
Najbogatszy w Krakowie. Dzieciństwo Andrzeja Zauchy
12 stycznia 1949. Na świat przychodzi Andrzejek – pulchny i różowy bobas, o którym matka później powie „śpiewania w ogóle się nie uczył, bo od razu umiał”. Albo umiał, albo chcąc nie chcąc wchłonął od ojca, perkusisty, który bawił gości na weselach i dansingach. Perkusja jest więc pierwszym instrumentem Andrzejka, a już niebawem dołącza do niej trąbka, na której uczy go grać brat matki.
Kiedy malec ma osiem lat i ledwo wystaje zza bębnów, zastępuje w zespole ojca. W tym czasie myśli w kółko o dwóch rzeczach – muzyce i wodzie. Pływa w Wiśle i jest zaciętym kajakarzem z trzykrotnym tytułem mistrza Polski. Kiedy w 1964 roku dostaje szansę wystąpienia na olimpiadzie w Tokio, rezygnuje i wybiera muzykę.
Idzie do trzeciej klasy podstawówki, kiedy jego rodzice się rozwodzą. Matka wyjeżdża do Francji, Andrzej zostaje w Krakowie. Tutaj spędza czas z kolegami, zakłada pierwsze zespoły. W dwuletniej szkole zawodowej zdobywa zawód zecera. I ciągle gra na perkusji. Kiedy mama przysyła mu z Francji mikrofon, w Polsce jest PRL. Andrzej nie może uwierzyć, iż posiada taki nieuchwytny w kraju skarb. Czuje się najszczęśliwszym i najbogatszym człowiekiem w Krakowie.
Pierwszy zespół i pierwsza miłość
Pierwsze muzyczne razy Zauchy wiążą się z zespołem Czarty. To razem z nim debiutuje jako wokalista. Nieśmiała natura nie pozwala mu od razu poczuć się dobrze w tej roli, dopiero uczy się przebojowości. Ma jakieś siedemnaście lat i już niedługo pozna swoją pierwszą i największą miłość, Elę. Jeszcze nie wie, iż to właśnie z nią przeżyje najpiękniejsze chwile, a później ogromne załamanie psychiczne, kiedy ona nagle dozna wylewu i zostawi go z nastoletnią córką.
Tymczasem jego kariera nabiera tempa. W ’68 roku Zaucha wyjeżdża do Francji, skąd wraca do Polski zainspirowany muzyką Raya Charlesa. Zmienia styl śpiewania i zostaje wokalistą krakowskiej grupy jazzowej Dżamble. Rythm bluesa, który tworzy ten zespół, nie gra jeszcze żadna krakowska kapela i jest to ewenement na skalę europejską.
Nasze wychowanie muzyczne było zupełnie inne niż naszych starszych kolegów, na przykład z zespołu Trubadurzy czy Skaldowie. To było zupełnie inne myślenie muzyczne. Jazz wywarł ogromny wpływ na nasze poczynania. I dobrze, iż tak się stało,
– podsumuje Andrzej Zaucha.Dżamble królują na festiwalu Jazz nad Odrą we Wrocławiu w 1969 roku. Grupa zdobywa nagrodę specjalną w kategorii zespołów rhythmandbluesowych, wokalista – wyróżnienie indywidualne. W tym samym roku Zaucha święci sukcesy również na IV Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, gdzie zdobywa główną nagrodę. W ’71 roku Dżamble wydają swoją jedyną płytę „Wołanie o słońce nad światem”, w której można usłyszeć takie wielkie jazzowe postaci jak Tomasz Stańko i Zbigniew Seifert.
Kiedy Zaucha występuje z grupą Dżamble, pozostało chłopakiem o gładkiej twarzy i włosami niemal sięgającymi ramion. Z bokobrodami i bez swojego charakterystycznego wąsika, jaki już niedługo zagości na jego twarzy, w niczym oprócz głosu nie przypomina charyzmatycznego wokalisty, jakim zostanie pod koniec swojego życia.
Kiedy rok po wydaniu płyty, Dżamble rozpadają się, Andrzej dostaje od Jana Kantego Pawluśkiewicza propozycję dołączenia do zespołu Anawa. Przyjmuje ją, zajmując tym samym wcześniejszą pozycję Marka Grechuty. Z Anawą tworzą takie hity jak „Tańcząc w powietrzu”, „Abyś czuł” czy „Nie przerywajcie zabawy”. W tym czasie Zaucha dużo komponuje i tryska muzycznymi pomysłami, a przy tym najchętniej spędza czas z przyjaciółmi i raczej jest mu daleko do filozoficzno-kontemplacyjnego stylu, jaki Pawluśkiewicz przewidział dla Anawy. Ich drogi rozchodzą się.
Pieniądze i mercedesy
Nadchodzi 1973 rok. Zaucha wyjeżdża za granicę, gdzie trenuje swój muzyczny warsztat w klubach i restauracjach. Wtedy też uczy się gry na saksofonie, której podstawy opanowuje podobnie w dwa tygodnie. Podróże po Europie realizowane są aż do lat 80-tych. Andrzej występuje m.in. w Szwecji i Niemczech, z takimi zespołami jaki Mini Max czy jazzowym Old Metropolitan Band. W tym czasie zakochuje się też w zachodnich markach samochodów, a jego miłością stają się mercedesy.
Nie ukrywa, iż lubi zarabiać pieniądze, które następnie gwałtownie wydaje na płyty ulubionych artystów i sprzęt muzyczny. Lubi być na bieżąco z muzycznymi nowinkami, a w kraju nie może liczyć na szeroki wybór asortymentu. Część pieniędzy przesyła rodzinie, o której na żadnym z etapów kariery nie zapomina. Po powrocie ze swoich zagranicznych wojaży jest zadowolony – zarobił na nich całkiem nieźle, pokonał tremę i nauczył się doprowadzać publiczność do stanów muzycznej ekstazy, podczas której dostawał brawa na stojąco. Być może ten nowy talent przyda mu się również podczas ostatniego spektaklu „Pan Twardowski”, kiedy to chwilę przed przyjęciem śmiertelnego postrzału przyjmie gorące owacje od wpatrzonych w niego fanów.
W 1979 roku Zaucha wraca do swoich korzeni i reaktywuje Dżamble. Zespół finalnie zakończy swoją działalność za dwa lata. Eksperymenty muzyczne grupy nie do końca odpowiadają muzycznym gustom Polaków, którzy swoją uwagę kierują raczej w stronę mocnego rocka.
Był zupełnie bezkonfliktowy. Nigdy nikogo nie lekceważył. choćby ci krakowscy „menele”, którzy go zaczepiali i częstowali wódeczką, czuli się przy nim ważni i potrzebni,
tak po latach wspominał Zauchę Ryszard Styła, gitarzysta Dżambli.Festiwale. Nowy żywioł Zauchy
Nadchodzą lata 80-te. Kiedy na listach przebojów kicz miesza się z przebojami Michaela Jacksona, Perfectu i Republiki, zmienia się też styl Andrzeja Zauchy. Jazzowo-soulowy artysta poetycko śpiewający o losie ludzi i problemach współczesnego świata, przeobraża się w popowego króla sceny. Jego żywiołem stają się festiwale. W tych czasach jest szczególnie kojarzony z Festiwalem w Opolu, gdzie występuje odtąd co roku. Po cichym i nieśmiałym chłopcu nie ma już śladu, jego miejsce zajmuje gwiazdor w czarnej koszuli i połyskującej srebrem broszce. Publiczność szaleje, kiedy w ’88 z beretem na głowie, w czarnych okularach i z zawadiackim uśmiechem wykonuje „Byłaś serca biciem”. Andrzej czuje się na scenie jak ryba w wodzie, z wdziękiem porusza się i kołysze, ugina kolana w rytm muzyki. Bryluje. To niewątpliwie jego złoty czas.
Momentami nie wiadomo, czy na scenie jest aktor czy wokalista. Andrzej jest uzdolniony w obu dziedzinach i nie lubi sztywnych podziałów. Wciela się w epizodyczne role w trzech filmach, a w połowie lat 80-tych występuje choćby w spektaklu „Kur zapiał” w Teatrze STU, gdzie śpiewa operowym głosem. Arii uczy się podobno tak gwałtownie jak gry na saksofonie, a profesjonalni artyści operowi przecierają oczy ze zdumienia.
Podczas większości występów to on jest największą gwiazdą – raz podskakuje i robi kroki przypominające Moon walk Jacksona, innym razem zapatrzony w dal, ujmuje wrażliwością. Chociaż czasem dzieli się mikrofonem z Ryszardem Rynkowskim czy naśladuje Eugeniusza Bodo – w każdym przypadku uwaga publiczności skupia się na Andrzeju, niekwestionowanym królu sceny.
Do historii przechodzi utwór „Baw się lalkami”, który skomponowany specjalnie dla Zbigniewa Wodeckiego, przypada jednak do wykonania Andrzejowi. Wodecki chciał ponoć uniknąć długotrwałego powiązania go z jednym utworem, jak miało to miejsce w przypadku „Chałup” i w geście przyjaźni polecił Zauchę do wykonania nowego kawałka. Andrzej wyzwanie przyjął i, mało tego, wykonał je po mistrzowsku! W teledysku zaczepia przypadkowych przechodniów i pokazuje im wnętrze swojego płaszcza, w którym skrywa… mleko. W tych przewrotnych scenach namawia kobiety do odłożenia zamążpójścia i skupienia się na innych zabawach niż opieka nad dziećmi
Wierny żonie do końca jej życia
1989 rok. Umiera żona i najlepsza przyjaciółka Andrzeja, ciemnowłosa Ela. Śmierć jest nagła, pęknięty w mózgu tętniak powoduje wylew. Równie nagle załamuje się cała kariera Zauchy, dla którego występy i spektakle przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Z Elżbietą od wielu lat tworzyli fantastyczny duet i wspierali się w trudnych chwilach. W dużej mierze to również żona stała za jego sukcesem – uzdolniona plastycznie szyła mu stroje na scenę, dobierała dodatki.
Dzisiaj często przypina się Zausze łatkę amanta i kobieciarza. Może przez ten jego zalotny uśmiech podczas występów, może przez zawadiacką pewność siebie. Andrzej tymczasem do końca był wierny swojej żonie, zawsze na każdej jej zawołanie.
(…) Wiem, jak wygląda życie hotelowe, jak wygląda wolny czas po koncertach. Jest to adekwatnie nieustające okazja bycia w towarzystwie. To jest zawód, który ma wkalkulowane jakby w samą istotę swoją bycie w towarzystwie, bycie z kobietami, spożywanie alkoholu, itd. Andrzej nie wykorzystywał zdecydowanie ani pozycji, ani sukcesu do tego, by ciągnął się za nim jakiś sznur romansów,
wspominał Andrzej Sikorowski.fot. Andrzej i Elżbieta Zaucha | fot. Artur Barbarowski / East News
Śmierć żony roztrzaskała świat Zauchy na milion kawałków. Teraz stara się je poskładać, a największą motywacją jest dla niego córka Agnieszka.
W potrzebie nie zostawiają go też przyjaciele, a Krzysztof Jasiński specjalnie dla niego tworzy postać w musicalu „Pan Twardowski”, co ma wyciągnąć go z załamania psychicznego. Po wielu próbach, w końcu udaje się przekonać Zauchę do przyjęcia nowej roli i w rezultacie wciela się postać zaprzedającego diabłu duszę szlachcica. Spektakl okazuje się niekwestionowanym hitem, w którym Andrzej występuje ponad sto trzydzieści razy!
Najgorszy scenariusz
W trudnych momentach Zauchę wspiera jeszcze jedna osoba – Zuzanna Leśniak, 26-letnia absolwentka krakowskiej PWST. Jej fascynacja starszym kolegą jest tak duża, iż małżeństwo z francuskim reżyserem przestaje mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Na kilka dni przed fatalnym wieczorem, w którym kochankowie giną, Yves Goulais grozi Andrzejowi śmiercią, jednak ten nie traktuje jego słów do końca poważnie. Ot, zwykłe straszenie zdradzanego męża.
Rzeczywistość okazuje się jednak o wiele bardziej absurdalna i realizuje najgorszy scenariusz. Geniusz polskiej muzyki, którego zdolności muzyczne obrosły legendą, ginie na miejscu, bez żadnych szans na obronę. Zuza próbuje osłonić go swoim ciałem i dostaje kulkę w serce. Zaucha odchodzi dwa lata po śmierci swojej żony, w wieku 42 lat. Zuzanna w chwili śmierci ma zaledwie 26 lat. Yves – 31.
Yves Goulais, już po wyjściu z więzienia, w 2021 roku udziela TVP wywiadu | fot. Jacek Bednarczyk / PAP
Yves niedługo potem oddaje się w ręce policji i zostaje skazany na 15 lat więzienia. Podczas gdy na nagrobku Zauchy przez cały czas płoną znicze, a twarz jego córki pozostało mokra od łez, Yves kończy w więzieniu filologię polską i nagrywa kilka filmów, spośród których dwa zdobywają nagrody na festiwalach (!). Obecnie, pod zmienionym nazwiskiem, pracuje jako scenarzysta.
Literatura:
M. Bogdanowicz | „Andrzej Zaucha – krótki szczęśliwy żywot…” | wyd. Elbo
E. Padoł | „Piosenkarze” | wyd. Prószyński i S-ka
Onet.pl | „Zabójca Andrzeja Zauchy udzielił wywiadu TVP. „Ogromny szok„” | 10.10.2021
Gazetakrakowska.pl | „Zazdrość i zbrodnia. 25 lat temu zginął Andrzej Zaucha” | 10.10.2016