Alternatywna Gwiazdka, czyli zestawienie (nie)świątecznych filmów: część druga

filmawka.pl 1 tydzień temu

Love Actually znacie już na pamięć, Grinch psuje wam nastrój i obejrzeliście już wszystkie filmy z zeszłorocznej Alternatywnej Gwiazdki? Nie ma problemu! Przedstawiamy Wam kolejny zestaw filmów, które nie zostały stworzone w świątecznej konwencji, jednak z jakichś powodów kojarzą nam się z tym wyjątkowym czasem. Oto alternatywna Gwiazdka, czyli zestawienie tytułów (nie)świątecznych: część druga.


Nosferatu wampir, reż. Werner Herzog (1979)

„Nosferatu wampir” / Kino Nowe Horyzonty

Nie oszukujmy się, w tej chwili zima w Polsce kilka ma wspólnego z bajkową krainą śniegu. Jest blada, anemiczna, skostniała. Kapitalizm skutecznie zagłusza pustkę i przestrzeń tej coraz dziwniejszej pory roku, przez co tracimy jeden z najważniejszych podarunków zimy — możliwość skonfrontowania się z melancholią.

Na szczęście mamy kino i filmy takie jak Nosferatu wampir. Herzogowi udało się stworzyć atmosferę chłodu, pustki i samotności. Nosferatu nie ma w sobie nic demonicznego: w wykonaniu Kinskiego (którego Herzog prowokował do wybuchów furii przed nagraniami, by zmęczony aktor grał mniej intensywnie) to wycofany, trochę wręcz oszołomiony czy przestraszony wyrzutek; ale nie taki, którego ludzie boją się na pierwszy rzut oka. Raczej taki, którego łatwo ominąć wzrokiem, zignorować. Co oczywiście ułatwia wampirowi proceder, to obojętność ludzka, która prowadzi do zguby mieszkańców Wismaru i sprawia, iż ofiara Lucy poszła na marne.

Jest w tym filmie scena szczególnie poruszająca, która uruchamia we mnie skojarzenie z właśnie z narodzeniem Zbawiciela. Nosferatu zagląda w niej przez okno — z ciemnego zimnego zewnętrza — do mieszkania rozświetlonego ciepłym blaskiem lamp, gdzie rozmawiającymi przyjaźnie i blisko ludzie. Wampir, potwór o szpiczastych uszach, bladej twarzy, łysej czaszce i karykaturalnych zębach i palcach wygląda niemal tak biednie i żałośnie, jak Dziewczynka z zapałkami. Pozbawiony ze swej natury jedynej rzeczy, której naprawdę pragnie i której brak próbuje zagłuszyć bezskutecznie opijaniem się krwią. Czy nie wszyscy trochę tak się czujemy, gdy napchani jedzeniem, komercją i hałasem udajemy błogość, tak naprawdę wyczekując ze znużeniem i beznadzieją, aż Światło przezwycięży Mrok?

Irena Kołtun


Ghost Story, reż. David Lowery (2017)

„Ghost Story” / zwiastun filmu

W dzieciństwie jedną z moich ulubionych świątecznych historii była Opowieść wigilijna. Duchy Świąt Bożego Narodzenia nawiedzały tam skąpca Scrooge’a, by pokazać mu, jaki piękny może być świat, gdy ludzie są wobec siebie życzliwi i pomocni. Dwie dekady później opowiadanie Charlesa Dickensa filmem Davida Lowery’ego, w którym duch powraca do swojego domu, by nawiązać kontakt z pogrążoną w żałobie żoną.

Okres świąteczny niektórym kojarzy się słodko-gorzko i to właśnie tej części czytelników dedykuję moją propozycję. Dla mnie to między innymi moment spojrzenia na puste krzesła przy stole, wspominanie tych, których podczas świąt zabrakło. Nasz filmowy duszek ma nieco inny problem – przez cały czas trwa, w samotności i bezczynności przykuty do swojego dawnego domu. Widzi, jak kolejne pokolenia rodzin ubierają choinki i nakrywają stoły do kolacji.

Nie jest to typowy duch-bohater. Nie ma w nim żadnej grozy. Współczujemy mu jego niebytu i zagubienia. Jego perspektywa rozczula i kopie w brzuch; niecałe półtorej godziny filmu mieści w sobie całą odyseję duchowego (nie)życia, raz brawurową, za chwilę ubraną w najsubtelniejsze formy. Wszystko to sprawia, iż Ghost Story to nie tylko jeden z moich ulubionych filmów o przemijaniu, ale i kino totalne.

Jakub Nowociński


Millennium Mambo, reż. Hsiao-hsien Hou (2001)

„Millennium Mambo” / Pięć Smaków

O wyjątkowości świąt Bożego narodzenia świadczy zakodowana w nich dialektyczna poetyka. Jak w mojej ulubionej kolędzie Bóg się rodzi, jest to okres, gdy świętujemy narodziny Boga. Śmiertelnego i nieśmiertelnego. Ograniczonego, ale nieskończonego. Pasujące więc, iż moment jego narodzin świętowany jest zimą. W najzimniejszym okresie w roku, a jednocześnie – kojarzonym z ciepłem domu, lampek na choince i świątecznych życzeń. Millennium mambo Hou Hsiao-hsiena to film, który, choć rozgrywa się w gorącym Tajpej, od początku rozsiewa mroźną atmosferę. Już pierwsza odgłosy bitu A pure person Lima Gionga wywołują wrażenie obcowania ze stalową, chłodną fakturą. Wrażenie to zostaje nagle przełamane, z muzyki wyłania się ciepła gitara i anielski wokal, a my widzimy równie piękną twarz Shi Qi. Jej delikatny głos koi chłód pierwszych odgłosów utworu i przenosi nas do krainy jej wspomnień.

Zabieg przełamania chłodu ciepłem Hou Hsiao-hsien stosuje kolejny raz pod koniec filmu. Wraz z bohaterką znajdujemy się wówczas w Yubari, zaśnieżonej japońskiej miejscowości, gdzie odbywa się festiwal filmowy. w tej chwili Yubari jest niemal całkowicie wymarłym reliktem po latach swojej dawnej świetności – u Tajwańczyka można poczuć się tak, jakby chodziło się po mieście duchów. Zewsząd spoglądają twarze aktorów, którzy już dawno tak nie wyglądają. Gdy jednak spoglądamy na główną bohaterkę, nie widzimy smutku, ani strachu – dwóch emocji, które przez poprzednie dwie godziny często odmalowywały się na jej twarzy. Pośrodku lodowatego Yubari, skąpanego w nocy i śniegu; czerni i bieli, ona się szczerze uśmiecha, odnajdując ciepło w trzydziestostopniowym mrozie.

Jednocześnie słyszymy jej melancholijną narrację, wspominającą po dziesięciu latach efemeryczność ówczesnej miłości, topniejącej jak śnieg. Tajwańczyk tym samym pokazuje, iż za uśmiechem może chować się smutek, a po uśmiechu sprzed lat może pozostać tylko wspomnienie otaczającego nas mrozu.w tamtej chwili można znaleźć powód, żeby o wszystkim zapomnieć i po prostu nacieszyć się chwilą. Nieważne jak zimno jest wokół.

Wiktor Małolepszy


Donnie Darko, reż. Richard Kelly (2001)

„Donnie Darko” / zwiastun filmu

Północ to nie tylko godzina duchów, ale też idealny czas na seans Donniego Darko. Film Richarda Kelly’ego znakomicie sprawdzi się zarówno jako alternatywa dla pasterki, jak i sposób na spędzenie sylwestrowej nocy! Donnie Darko to genialny filozoficzno-naukowy trip po meandrach czasoprzestrzeni, w którym towarzyszymy młodemu Jake’owi Gyllenhaalowi w roli nastolatka z zaburzeniami osobowości. Donnie stara się zgłębić tajemnicę śniącego mu się katastroficznego koszmaru oraz nawiedzającej go postaci przerażającego królika.

Na swojej drodze spotyka on całą gamę nietuzinkowych i ekscentrycznych postaci, w których wcielają się wbrew swojemu emploi Drew Barrymore czy Patrick Swayze, ale też Jena Malone, Mary McDonnell czy Maggie Gyllenhaal. Każdy bohater dokłada swoją cegiełkę do duszącej i wywołującej dreszcze atmosfery małego miasteczka. Psychodeliczny klimat dzieła potęguje fenomenalna ścieżka dźwiękowa, na którą składają się kawałki m.in. Tears for Fears, Joy Division, The Cure czy Duran Duran. Absolutny must-watch przy świetle choinkowych lampek i porcji świątecznego serniczka.

Mateusz Białas


Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj, reż. Martin McDonagh (2008)

„Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” / Prime Video

Brugia – malownicze miasto w północno-zachodniej Belgii. To tu, po nieudanej akcji zostaje wysłanych dwóch płatnych zabójców. Ray i Ken mają na kilka dni zaszyć się wśród pięknej, średniowiecznej zabudowy, wyczekując dalszych instrukcji. Estetyka flamandzkiej architektury jest jednak złudzeniem. Migoczące gnieniegdzie płomienie świec, kominków czy nieśmiało majaczące na drugim planie symbole świąt, przewrotnie wzmagają poczucie frustracji, wyobcowania i wyrzuty sumienia, które nawiedzają Raya.

Z pewnością odnajdą się tu zatem ci, dla których szał przedświątecznych przygotowań to ból głowy. Nie o to przecież chodzi w tym czasie, prawda? Film Martina McDonagha to opowieść o moralności, istocie bycia człowiekiem, ale i o przebaczeniu. O dawaniu drugich szans, także sobie samemu. Delikatnie zarysowany, świąteczny anturaż, jest zaledwie tłem. Miejsce akcji wyciąga go jednak na zewnątrz, wzmacniając wydźwięk produkcji. „It’s a fairytale town, isn’t it?”

Daniel Łojko


Rodzice chrzestni z Tokio, reż. Satoshi Kon (2003)

„Rodzice chrzestni z Tokio” / zwiastun filmu

Satoshi Kon dał się poznać szerszemu gronu odbiorców przede wszystkim jako autor genialnego Perfect Blue (1997) – mrocznego thrillera psychologicznego o popadającej w szaleństwo piosenkarce, pozostającego prawdopodobnie jednym z najlepszych anime w historii. Jednak oprócz tego obrazu, w zróżnicowanym dorobku reżysera znajdziemy m.in. pierwowzór Incepcji, epicki romans z historią w tle czy nawet… film świąteczny? Mowa rzecz jasna o Rodzicach chrzestnych z Tokio (2003), których wbrew pozorom z klasyką kina bożonarodzeniowego łączy więcej niż tylko osadzenie początku akcji 24 grudnia.

Przewodnikami widza po ośnieżonym Tokio staje się trójka bezdomnych – alkoholik Gin, transpłciowa Hana oraz nastoletnia uciekinierka z domu Miyuki, którzy w Wigilię Bożego Narodzenia znajdują w śmietniku porzucone niemowlę. To zdarzenie daje początek burzliwej wyprawie, mającej na celu odnalezienie rodziców dziecka. Jednocześnie staje się przyczynkiem do refleksji nad bolesną przeszłością rodzinną samych głównych bohaterów. Każda z postaci jest czuła, wielowymiarowa, a fabuła obfituje w nieoczekiwane zwroty akcji – w końcu, kto w świątecznym obrazie spodziewałby się wesela, morderstwa czy yakuzy? Choć w Rodzicach chrzestnych z Tokio z pewnością nie brakuje cudów, finalnie film Satoshiego Kona otula nas swoim ciepłem niczym kocyk w mroźny, grudniowy wieczór. Rezultatem jest opowieść o potrzebie bliskości, rodzinie z wyboru i roli przebaczenia. A od czego jest wigilia, jeżeli właśnie nie od pojednania?

Natalia Sańko


Siedem, reż. David Fincher (1995)

„Siedem” / kadr z filmu

„What’s in the box?” – to fraza tyleż kultowa, co i memiczna. Pytanie prowadzące do szokującego zakończenia filmu Siedem wypowiada detektyw David Mills grany przez Brada Pitta. A równie dobrze może tak zapytać każda osoba, która znajdzie prezent pod choinką i zastanawia się, co jest w pudełku. I pozostaje liczyć, iż będzie to coś o wiele bardziej przyjemnego niż w przypadku jednego z bohaterów filmu Davida Finchera.

Siedem jest gatunkowym arcydziełem, a lada moment skończy już 30 lat! Czy straciło coś na aktualności? Absolutnie nie, o czym utwierdził mnie ostatni seans w kinie, gdy film pokazywany był w jednej z sieci multipleksów. To dalej fantastycznie poprowadzona historia, z wybitnymi kreacjami i przygnębiającym klimatem amerykańskiej metropolii, która stawia aktualne pytanie o kondycję świata i ludzkiego społeczeństwa. Ale czy Siedem ma coś wspólnego ze świętami? Z samymi nie, ale odnosi się do religii chrześcijańskiej. W końcu tajemniczy morderca zabija w kluczu odnoszącym się do siedmiu grzechów głównych. A nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, czy lenistwa w okresie świątecznym bez wątpienia wielu osobom nie zabraknie, więc może warto sobie razem z rodziną obejrzeć Siedem, żeby z tym nie przesadzić…

Jakub Trochimowicz


Lawrence z Arabii, reż. David Lean (1962)

„Lawrence z Arabii” / zwiastun filmu

Za oknem deszcz ze śniegiem, rodzina śpi po późnym śniadaniu, na zegarze kilkanaście godzin do spędzenia bez wyrzutów sumienia o obijanie się – czemuż nie poświęcić czterech z nich na najlepszą filmową wersję wspaniałego motywu „bohater biega po pustyni”? Wprawdzie o perypetiach pułkownika Lawrence’a napisano już wszystko, ale szczególnie w święta warto zapoznać się z filmem lub powtórzyć go, choćby dla drugiej najważniejszej postaci po Brytyjczyku.

Pustynia jednocześnie oślepia blaskiem białego słońca i prezentuje przed widzem swoje sterylne piękno, a rozgrzewa bardziej niż odgrzewany bigos i dwudziesta składanka kolęd na streamingu. Czy to krytyka brytyjskiego imperializmu, queerowa interpretacja głównego bohatera, czy po prostu czysta radocha z szarż kawaleryjskich i scen batalistycznych przy wspaniałej muzyce Jarre’a – Lawrence to wspaniała alternatywa do spędzenia 212 minut na kłótniach z rodziną, oglądania rolek o sałatce jarzynowej czy przejmowaniu się, iż za tydzień 2025, a ja przez cały czas przepracowuję ostatnią scenę La La Landu.

Piotr Ponewczyński


Superman, reż. Richard Donner (1978)

„Superman” / Prime Video

W czasach kiedy Walt Disney i jego Studio nie mogli choćby śnić o czymś takim jak łączone uniwersum filmów o superbohaterach, wyznacznik kanonu był tylko jeden. Superman Richarda Donnera, to nie tylko wyborna kinomańska uczta, ale także idealny film na świąteczny wieczór Główny bohater, Clark Kent (Christopher Reeve), jest nie tylko obdarzonym niezwykłymi zdolnościami zbawcą ludzkości, ale przede wszystkim człowiekiem. Szarym obywatelem, który walczy z własnymi wątpliwościami i szuka swojego miejsca na świecie. To właśnie ta ludzka strona postaci nadaje filmowi ponadczasowego uroku i wzrusza widza, szczególnie w okresie świątecznym. Pamiętajmy bowiem czyje urodziny wtedy obchodzimy…

Choć film z pozoru opowiada historię o superbohaterze, jego prawdziwa magia tkwi w uniwersalnych wartościach, które są tak tożsame ze świąteczną atmosferą: miłości, nadziei, poświęceniu i odwadze w obliczu wszechobecnego zła. W tym zimowym okresie, kiedy wszyscy poszukujemy inspiracji do czynienia dobra, film Donnera z pewnością można potraktować jako dobrą motywację do stania się lepszą wersją siebie. Dodatkowo, niezapomniana ścieżka dźwiękowa Johna Williama na czele z kultowym motywem przewodnim, idealnie zastąpi choćby najpiękniejsze kolędy. Wreszcie znakomite efekty specjalne, które choć wyglądają na zrobione w konkretnych czasach, zwielokrotnią tylko nostalgiczne poczucie euforii płynącej z ekranu.

Dzięki tej wyjątkowej mieszance akcji, emocji, wzruszeń i niczym niezachwianego dobra, Superman jest idealnym filmem, który sprawdzi się w roli niesłusznie pomijanej świątecznej klasyki. Wesołych świąt, Ziemianie!

Norbert Kaczała


Go, reż. Doug Liman, (1999)

„Go” / Prime Video

Claire (Katie Holmes) mówi, iż w świętach najbardziej lubi element niespodzianki – kiedy otwieramy prezent, nasze oczekiwania mierzą się z rzeczywistością: wyobrażamy sobie jedno, a dostajemy coś zupełnie innego. Dokładnie tak jest w przypadku Go (1999) w reżyserii Douga Limana. Historia zaczyna się niepozornie. Ronna (Sarah Polley), pracowniczka sklepu, nie ma pieniędzy na zaległy czynsz, a w czasie świąt grozi jej utrata dachu nad głową. Wpada jednak na pomysł szybkiego zarobku – sprzedaży ecstasy. Szybki zysk nie zawsze jednak oznacza łatwe pieniądze.

Jeden wieczór może przynieść mnóstwo niespodzianek i zwrotów akcji, zwłaszcza jeżeli – jak w Go – historia zostaje opowiedziana z kilku perspektyw. Sceny z życia pracowników marketu, przyjacielski wypad, pościgi w Las Vegas, a także policjant zajmujący się po godzinach piramidą finansową i próbujący zwerbować do swoich szeregów młodych aktorów… – to wszystko (i o wiele więcej) okraszone jest solidną dawką nieoczywistego, czarnego humoru. W końcu w trakcie świąt wszystko może się zdarzyć.

Marta Tychowska


Chłopcy z ferajny, reż. Martin Scorsese (1990)

„Chłopcy z ferajny” / kadr z filmu

Chłopców z ferajny obejrzałam po raz pierwszy kilka lat temu podczas świątecznego mini maratonu filmów gangsterskich. Od tamtej pory film ten kojarzy mi się z końcem grudnia. Drugim powodem tego skojarzenia jest pokazany w nim obraz rodziny – choć pełnej toksyny, przemocy i zdrad, to jednak rodziny, która jest dla mnie podstawą świątecznej atmosfery.

Henry, główny bohater i narrator, przedstawia Paula, szanowanego mafioza, jako swojego mentora i wzór do naśladowania. Z kolei Jimmy pełni rolę ojca i przewodnika, wprowadzającego Henrego w świat przestępczości. Pozostałych członków mafijnej społeczności można porównać do troskliwych wujków i starszych braci, którzy opiekują się młodym chłopakiem. Jak to w rodzinie, bywają sprzeczki, ale ostatecznie każdy za resztę bandy skoczyłby w ogień. Fundamentami spajającymi całą grupę są zdecydowanie lojalność i oddanie wspólnemu interesowi, chociaż podszyte są one częściowo strachem. Film Scorsese metaforycznie obnaża rozkład wyidealizowanych rodzinnych więzi. Z iluzji perfekcji wyłaniają się szantaże, przemoc, zdrady i brutalność.

Porównując ten film do rodzinnego spotkania przy świątecznym stole, nie sugeruję, iż relacje przedstawione w Chłopcach z ferajny powinny być wzorem. Wręcz przeciwnie – Scorsese pokazuje, jak destrukcyjne potrafią być pozory bliskości. Mimo to pozwolił wysnuć mi wniosek, iż niezależnie od tego z jakimi trudnościami przyjdzie nam się mierzyć, możemy liczyć na naszych bliskich, czy to tych z którymi łączą nas więzy krwi, czy tych którzy są z nami z wyboru. Może i w filmie poczucie bezpieczeństwa było tylko ułudą, ale to prawdziwe, poparte czynami jest tym, czego życzę Wam w nadchodzące święta i nie tylko.

Karolina Kruk


Redakcja Filmawki życzy wszystkim czytelnikom spokojnych, filmowych świąt Bożego Narodzenia.


Korekta: Łukasz Al-Darawsheh
Koordynacja: Jakub Nowociński

Idź do oryginalnego materiału