Święta Bożego Narodzenia wielu z nas kojarzą się corocznymi seansami filmowymi. Kevin sam w domu puszczany w Wigilię o punkt 20, kolejny rewatch brytyjskiego klasyka Love Actually, którego z okazji 20-lecia mogliśmy ponownie obejrzeć na ekranach kin, czy całe mnóstwo świątecznych tytułów, produkowanych masowo przez Netfliksa.
Z pewnością widzieliście już mnóstwo rankingów najlepszych filmów świątecznych. W tym roku proponujemy Wam natomiast filmy, które nie zostały stworzone w tej konwencji, jednak z jakichś powodów kojarzą nam się z tym wyjątkowym czasem. Oto alternatywna Gwiazdka, czyli zestawienie tytułów (nie)świątecznych.
Ojciec Chrzestny II, reż. Francis Ford Coppola (1974)
Mimo iż w pierwszej części trylogii o losach rodziny Corleone nie brakuje akcentu świątecznego, to właśnie dwójka najbardziej kojarzy mi się z tym czasem. Wtedy też pierwszy raz obejrzałem ten trwający ponad trzy godziny film, którego seans, wraz z reklamami trwał pewnie około pięciu godzin. Jednocześnie w drugiej części Ojca Chrzestnego pojawia się wiele cech charakterystycznych kina świątecznego – skupienie rodzinie i jej wartościach, mowa o różnych interesach, nie brakuje choćby tego jednego wujka, za którym mało kto przepada.
I jest też zapadająca w pamięć scena między Michaelem i Fredo w czasie balu sylwestrowego. Chociaż cały Ojciec Chrzestny II jest filmem bardzo gorzkim, czasami wręcz nieprzyjemnym, nie potrafię sobie odmówić jego seansu w trakcie świąt. Al Pacino daje tu najlepszy występ w swojej karierze, perfekcyjnie ukazując przemianę zachodzącą w Michaelu Corleonie oraz coraz większy mrok, w który popada jego bohater. Z drugiej strony mamy równie wybitnego Roberta De Niro, portretującego buntowniczego młodego Vito Corleone’a, który buduje swoją pozycję. Wybitne kino na ten szczególny czas w roku.
Jakub Trochimowicz
Seria Gwiezdne Wojny (1977-obecnie)
Spokojnie, to nie będzie przykład wygrzebujący z czeluści piekieł Holiday Special z 1978 roku, chociaż jeżeli ktoś nigdy o nim nie słyszał, to mimo wszystko zachęcam do zapoznania się z tym potworkiem, który idealnie pokazuje, jak złym pomysłem była próba wprowadzenia odpowiednika świąt do tego uniwersum. Jednak skoro to się nie udało, to gdzie w takim razie w tej odległej galaktyce można odnaleźć świąteczną magię? Otóż odpowiedź jest prosta: w grudniu.
Od prawie dekady, a konkretniej od czasu przejęcia Lucasfilm przez Disney’a, grudzień stał się dla tej marki najważniejszym okresem w roku, zastępując maj, w trakcie którego premierę miała zarówno oryginalna trylogia, jak i trylogia prequeli. W przypadku trylogii sequeli oraz niektórych seriali live action przeniesiono to na ostatni miesiąc roku. Na obecny moment, pod batutą Myszki Miki aż cztery z pięciu filmów miało premierę właśnie przed świętami. Finansowo zdecydowanie przysłużyło się to wytwórni, bo kto nie kupi swojemu dziecku pod choinkę zestawu LEGO z bohaterami filmu, na którym było tydzień wcześniej?
Odkładając jednak kwestie finansowe na bok, kinowe premiery najnowszych części Gwiezdnych Wojen miały także wpływ na to, iż fani poprzednich części jeszcze chętniej do nich wracali. Pierwsza decyzja po seansie Przebudzenia Mocy? Domowy seans Powrotu Jedi! Wszyscy wiemy, jakie emocje budzą najnowsze produkcje z tego uniwersum, ale choćby jeżeli wracając z kina, czy też wyłączając platformę Disney’a będziemy rozczarowani tym, co zobaczyliśmy, z pewnością z ogromną chęcią sentymentalnie wrócimy do tych filmów, które od lat mają miano kultowych. A to, iż ma to miejsce akurat w momencie, gdy tuż obok świecących się na ekranie zielonych i czerwonych mieczy świetlnych, świecą także odbijające się w nim lampki choinkowe, to już zwykły, aczkolwiek przyjemny zbieg okoliczności.
Krzysztof Kurdziej
Lśnienie, reż. Stanley Kubrick (1980)
Choć na pierwszy rzut oka ikoniczny horror nie wpisuje się w kanon kina spod znaku barszczyku i karpia, w Lśnieniu bez trudu da się znaleźć wszystko, co modelowy film świąteczny mieć powinien. Wątpliwości nie pozostawia już sama sceneria: otulona śniegiem, zapełniona choinkami panorama górskich szczytów, pośrodku której stoi odcięty od świata hotel, bliski idyllicznej wizji miejsca sezonowego wypoczynku. Wnętrza, utrzymane w ciepłych barwach, emanują atmosferą domowej wspólnoty i zachęcają, by rozgościć się pośród przytulnych korytarzy. Okoliczności nie mniej sprzyjają magii bożonarodzeniowego pojednania – jak często trafia się okazja spędzenia przerwy zimowej w gronie najbliższych w pięknym, luksusowym kurorcie? A występujące po drodze mniejsze lub większe komplikacje, to jedynie potwierdzenie mantry głoszącej, iż z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
Na jednym z podstawowych poziomów odczytu, dzieło Kubricka oferuje złożone studium obłędu i niemożności porozumienia w kręgu rodziny. Mimo iż komercyjny dyktat uparcie próbuje przysłonić ową prawdę warstwą cukierkowej nostalgii, nic nie oddaje ducha świąt lepiej niż obraz kompletnej paranoi. Jacka Torrance’a kilka różni od przeciętnego Kowalskiego, którego nadzieja na chwilę spokoju u boku bliskich gwałtownie przeradza się w załamanie nerwowe. Czas spędzony w hotelu Overlook jest dla bohaterów ekwiwalentem wigilijnego spotkania – dopiero w sytuacji ekstremalnej, a więc po zmuszeniu do wspólnego przebywania w klaustrofobicznej przestrzeni, ujście znajdują długo tłumione komunikacyjne ułomności, traumy i dysfunkcje.
Małżeństwem Torrance’ów rządzi poczucie niemocy, płynąca zaś z niego frustracja skutkuje eksplozją międzyludzkich toksyn. Oto skrzywione odbicie domu wzniesionego na konserwatywno-patriarchalnych wzorcach, z których Boże Narodzenie czerpie garściami: wytrącony z równowagi mąż dominuje zahukaną żonę, a gdzieś między nimi pałęta się dziecko przekonane, iż widzi duchy. I tak jak w Opowieści wigilijnej zjawy miały na celu namówić bohatera do przewartościowania życia na lepsze, tak tutaj nastawiają graną przez Nicholsona postać przeciwko Wendy i sześcioletniemu synowi Danny’emu. jeżeli więc szukacie w te święta seansu kumulującego lęki przed niewygodą rodzinnych zgromadzeń, Lśnienie powinno spełnić wasze oczekiwania z nawiązką.
Wiktor Szymurski
Coś, reż. John Carpenter (1982)
Amerykańska stacja badawcza na Antarktydzie. Nieruchomy, arktyczny krajobraz przecina helikopter ścigający psa. W wyniku nieudanych prób zabicia zwierzęcia dochodzi do wypadku. Pilot z pasażerem helikoptera giną, nie mogąc porozumieć się z Amerykanami ze względu na barierę językową. Naukowcy ze stacji postanawiają przygarnąć husky’ego, co gwałtownie okaże się najgorszą decyzją w ich życiu.
Czy poza zimową scenerią jest cokolwiek, co łączyłoby Boże Narodzenie z horrorem Johna Carpentera? Coś opowiada o izolacji, rosnącej nieufności i wrogości; grozie czekającej na odpowiedni moment, żeby się ujawnić, w narracji podbijanej odpychającymi scenami deformacji ciała. Nie bardzo się to kojarzy z „duchem świąt”, jaki jest nam wciskany przez komercję – obrazem spokojnych, wesołych, sytych dni. Żeby jednak sielski moment Żłobka w stajence mógł się wydarzyć, i przed nim, i po nim, Święta Rodzina przechodziła przez koszmar odrzucenia odmową noclegu i potem ucieczki przed jedną z najbardziej krwawych i okrutnych rzezi w historii zbawienia. I nic nie poradzę na to, iż zakończenie Coś, gdy MacReady i Child siadają razem przy ogniu, dzielą się flaszką, wciąż nie do końca ufając sobie wzajemnie, to właśnie taka chwila wytchnienia nad Żłobkiem między grozą, która właśnie się wydarzyła, a potwornością, która wydarzy się za moment. Napisy końcowe zostawiają nas nie tylko z pytaniem, kto tak naprawdę był Czymś, ale i z pytaniem drugim, ważniejszym – czy chcemy skupić się na nihilistycznym przesłaniu, czy po wyłączeniu telewizora/komputera/wyjściu z sali kinowej, wolimy na przekór lękom i okropnościom egzystencji iść w stronę światła.
Irena Kołtun
Powrót Batmana, reż. Tim Burton (1992)
Za podstawowy wyznacznik filmu świątecznego bez wątpienia możemy uznać umiejscowienie jego akcji w Wigilię Bożego Narodzenia. No bo skoro protagonista walczy z jakimś problemem akurat 24 grudnia, seans w ten dzień będzie tylko potęgował nasze współodczuwanie. choćby jeżeli chodzi o inwazję pingwinów z wyrzutniami rakiet, porzuconego przez rodziców zdeformowanego dzieciaka wychowującego się w kanałach czy powstałe z martwych kocie złodziejki. Powrót Batmana to w swojej formie i esencji jeden z najbardziej burtonowskich filmów. Wszechobecny mrok, kuriozalne postacie, szereg inspiracji niemieckim ekspresjonizmem czy muzyka Danny’ego Elfmana to tylko niektóre z jego najważniejszych cech.
Co jednak najbardziej istotne w kontekście dorobku reżysera (zwłaszcza tego z przełomu wieków), tu również obecna jest mieszanka mroku i słodyczy w idealnych proporcjach. Hasło
„piękne i wesołe Święta w Gotham City” brzmi jak nie lada oksymoron, ale jednak oba te światy pięknie współistnieją. Gdyby nie fakt, iż Batman był ówcześnie w swoim mrocznym, szczytowym okresie, nie zdziwiłbym się, gdyby na koniec osobiście uratował Świętego Mikołaja przed knowaniami jednego ze złoczyńców, dostarczając prezenty grzecznym dzieciom w całym mieście.
Tym bardziej iż w sercu jest to film właśnie o rodzinnych wartościach i potrzebie bliskości. No weźcie, dwie skrzywdzone przez los sieroty walczą o poczucie kontroli nad swoim miastem, a we wszystko miesza się odtrącona kobieta ze stadem kotów. jeżeli to nie prowokuje Was do refleksji na temat bycia razem w ten zimowy czas, to nie wiem, czy coś zdoła.
Norbert Kaczała
Oczy szeroko zamknięte, reż. Stanley Kubrick (1999)
To już drugi film Kubricka na naszej świątecznej liście. Z pewnością sam mistrz nie przewidziałby się swojej obecności w podobnych zestawieniach, choć Oczy szeroko zamknięte oprószył płatkami śniegu i upstrzył migającymi świątecznymi światełkami. Sceny na ulicy, gdy William (Tom Cruise) spaceruje kolejnymi alejkami, przesiąknięte są bożonarodzeniową atmosferą. W końcu film obsadzony jest w stolicy miłośników magii Gwiazdki – w Nowym Jorku, który staje się tłem dla onirycznego thrillera erotycznego.
Pewnego wieczoru żona (Nicole Kidman) zwierza się głównemu bohaterowi ze swoich seksualnych fantazji i aktów niewierności. Zszokowany William rozpoczyna nocną eskapadę w krajobrazie miejskiego nokturnu, podczas której staje twarzą w twarz z niemoralnymi propozycjami. Kubrick zaprasza nas do świata skrywanej żądzy i pożądania. Z powstaniem filmem, jak to u twórcy bywa, wiąże się wiele ciekawostek, teorii i spekulacji. Chociaż plan zdjęciowy trwał niecały rok, doprowadził odtwórcę głównej roli do całkowitego wyczerpania. Cruise i Kidman byli wtenczas małżeństwem, ale podczas pracy zostawali od siebie odseparowani, by zintensyfikować poczucie alienacji, doświadczanej przez bohaterów. Aktorka mówiła, iż wiele fabularnych wątków łudząco przypominało jej relację z mężem poza kamerami. Ukończenie filmu trwało tak długo, iż sam reżyser nie doczekał jego premiery, zmarł niecałe 6 dni po pokazaniu końcowej wersji aktorom. Warto również zaznaczyć, iż Tom Cruise może opowiadać o sektach jak mało kto — w końcu sam do jednej należy. Ciekawostki na bok, Oczy szeroko zamknięte to jeden z moich ulubionych filmów w dorobku Kubricka, a okres świąteczny to doskonała okazja, by zamienić popcorn na pierogi z kapustą i odświeżyć sobie ten uroczy tytuł.
Jakub Nowociński
Władca Pierścieni, reż. Peter Jackson (2001 – 2003)
Śródziemie, ucieczko moja, ty jesteś jak zdrowie / Ile cię cenić trzeba, ten tylko się dowie / Kto cię obejrzał. Z pozoru świat Tolkiena kilka ma wspólnego z Bożym Narodzeniem: wprawdzie mamy śnieg, choinki i jedzenie jako pełnoprawnego bohatera, ale w polskiej świadomości zbiorowej LOTR przywołuje na myśl raczej trzy piątkowe wieczory z rzędu i głos Macieja Gudowskiego. Kiedy indziej jednak w ciągu roku przypada czas, kiedy możemy zasiąść przed ekranem i na godziny zanurzyć się w sadze o Pierścieniu bez wyrzutów sumienia, iż powinniśmy byli robić projekty na studia czy do pracy, zamiast pochłaniać serniczek, sałatkę jarzynową oraz rybę po grecku i cieszyć się seansem?
Nieudane prezenty, awantury przy wigilijnym stole, deszcz za oknem i poczucie, iż magia świąt to wynalazek kapitalizmu – nic to. Frodo znowu uda się na wyprawę, Gandalf spadnie w czeluść (ale powróci), Legolas krzyknie „THEY’RE TAKING THE HOBBITS TO ISENGARD”, bitwa o Helmowy Jar przypomni nam, jak to było iść expić. Gimli porąbie toporem za wsze czasy, z popiołów strzelą znów ogniska i mrok rozświetlą błyskawice, złamany miecz moc swą odzyska, król tułacz wróci na stolicę. Łódź odpłynie na zachód, a my ułożymy się wygodniej, sięgając po ostatni kawałek ciasta i uśmiechniemy się z nową nadzieją, wierząc, iż prawość, odwaga i przyjaźń zawsze zatriumfują nad pychą, chciwością i Christopherem Lee.
Piotr Ponewczyński
Carol, reż. Todd Haynes (2015)
Carol to jeden z głównych reprezentantów współczesnego kina queerowego – szczególnie tego, które mówi o miłości lesbijskiej, co wciąż nie jest tak częste, jak mogłoby się wydawać. Delikatnie prószący śnieg, grube płaszcze i czapka Świętego Mikołaja na głowie Rooney Mary to detale, które sprawiają, iż film ten zawsze kojarzy mi się z Gwiazdką, choć sama fabuła ma pozornie kilka wspólnego z filmem świątecznym. Estetyka dzieła Todda Haynesa jest wyjątkowa – lakierowane cadillaki i czerwone pomadki teleportują nas do Nowego Jorku lat pięćdziesiątych.
Therese (wspomniana wcześniej Mara) pracuje w domu handlowym, gdzie pewnego dnia poznaje dojrzałą, uwodzicielską mężatkę Carol (Cate Blanchett). Między bohaterkami rodzi się głębokie uczucie, mimo iż ich charaktery nakreślone są zupełnie różnymi kreskami. Kasjerka podchodzi do życia z młodzieńczą naiwnością, co jest luksusem niedostępnym dla drugiej kobiety której życie definiują lęk i niewola społecznych schematów. Każde z ich słów, gestów czy grymasów ujawnia kunsztowność scenariusza; historia pulsuje od skrywanych namiętności, które znajdują ujście we wspaniałych scenach erotycznych. Dlaczego to idealna propozycja na święta? Przede wszystkim dlatego, iż opowiada o miłości. A czego innego pragniemy w tym czasie, jeżeli nie miłości…?
Jakub Nowociński
Mandarynka, reż. Sean Baker (2015)
Historia o transpłciowej sexworkerce, przemierzającej ulice Los Angeles, aby znaleźć chłopaka, który ją zdradził nie brzmi jak najbardziej typowy film bożonarodzeniowy, a jednak, po uważniejszym przyjrzeniu się jego zawartości można odkryć wiele świątecznych warstw. Począwszy od tytułu, przez czas, kiedy dzieje się akcja (Wigilia!) po choinki w tle kadrów, Sean Baker konsekwentnie wypełnia Mandarynkę bożonarodzeniowymi emblematami. Świąteczność amerykańskiego filmu indie to jednak więcej niż tylko scenografia. Widoczna jest również w tym, jak zgrabnie przetwarza on i redefiniuje znane z gatunku motywy.
Sean Baker w wywiadach zaznaczał, iż kilka jest świątecznych produkcji, które opowiadają o nietypowych rodzinach; o osobach LGBTQ, niejednokrotnie odrzuconych przez swoich krewnych. Mandarynka, tak jak filmy Koreedy i ziomalskie komedie Setha Rogena, pokazuje rodzinę, jako grupę ludzi niekoniecznie połączonych więzami krwi. Bohaterki Bakera mierzą się z wyzwaniami, ale pozostają razem i wspierają się nieważne co. To proste przesłani nabiera zupełnie nowych kolorów dzięki kontekstowi, w jakim się znajduje.
Wiktor Małolepszy
Małe Kobietki, reż. Greta Gerwig (2019)
Małe Kobietki Grety Gerwig to idealny film świąteczny, bo jest w nim absolutnie wszystko — tak jak podczas świąt. Jest radość, jest smutek, są toasty, są kłótnie, są odejścia i powroty, a przede wszystkim jest rodzina. Od premiery mój ulubiony film reżyserki widziałem już kilka razy, w tym przy okazji obowiązkowego świątecznego seansu i zawsze mam wrażenie, iż jest on jak cały rok w pigułce. Scena po scenie odhaczane są wydarzenia i sytuacje, do których łatwo się odnieść w świąteczno-nostalgicznym nastroju, zrewidować to, co działo się w ostatnich miesiącach i na koniec, razem z Jo, przeżyć katharsis. Małe Kobietki to prawdziwe filmowe menu degustacyjne. adekwatnie każda scena czy sekwencja jest osobną mniejszą lub większą historią, która buduje zarówno całą fabułę, jak i osobny mini-świat zawieszony życiu bohaterek. Przy wigilijnym stole można najeść się na cały tydzień, a tym jednym filmem nasycić się kulturą na całe święta.
Oczywiście refleksję i “wczutę” ułatwia fakt, iż to po prostu świetne kino. Dobrymi rolami, muzyką i zdjęciami można by obdzielić trzy inne produkcje i dalej byłoby na co patrzeć. Mam szczerą nadzieję, iż drugi film Gerwig stanie się klasykiem i gdzieś, kiedyś przyjdzie pokolenie, dla którego seans Małych Kobietek w okolicy świąt będzie równie oczywisty, co dla mojego Kevin sam w domu.
Michał Skrzyński
Na noże, reż. Rian Johnson (2019)
Chociaż to druga część serii o detektywie Benoit Blancu (Glass Onion: Film z serii „Na Noże”) miała premierę w zeszłe święta, to właśnie Na noże (2019) bardziej wpisuje się w grudniowy klimat. Stara willa staje się tłem nieustannie eskalującego konfliktu o spadek po zmarłym w dziwnych okolicznościach patriarsze rodziny. Do akcji musi więc wkroczyć Benoit Blanc w gustownym jesienno-zimowym płaszczu. Zwłaszcza iż denat cały majątek przepisał swojej pielęgniarce, co budzi zdecydowany sprzeciw jego krewnych.
Film Johnsona bardziej składa hołd kryminałom Agathy Christie, niż do nich nawiązuje. Wykorzystuje klasyczną konwencję (wąskie grono podejrzanych zamknięte w ograniczonej przestrzeni), jednak nie boi się nią bawić poprzez odwracanie znanych schematów. Stąd tworzy z wydarzeń achronologiczną układankę i zaskakuje nietypowym zachowaniem archetypicznej postaci. Wszystko okraszone jest dużą dawką humoru, widoczną zarówno w mikroekspresjach postaci, jak i żartach sytuacyjnych.
To szczególny projekt dla Daniela Craiga, który wreszcie mógł wykazać się nie tylko w roli Jamesa Bonda. Ktoś może się kłócić, iż detektywa Blanca z agentem 007 łączą ekscentryczne metody pracy czy upodobanie do drogich przedmiotów, jednak na tym podobieństwa się kończą. Obsada Na noże pełna zresztą jest innych dużych nazwisk – tych o olbrzymiej renomie (Christopher Plummer, Jamie Lee Curtis), ale również zdobywających coraz większe uznanie w branży (Ana de Armas, Lakeith Stanfield), dzięki czemu stanowi dobrą propozycję dla rodzinnego, międzypokoleniowego seansu, gdzie każdy znajdzie coś (albo kogoś!) dla siebie.