Aloha, „Lilo i Stich”! [FELIETON]

filmawka.pl 2 tygodni temu

Animacje spod znaku Walta Disneya czarują świat już od ponad stu lat. Wszystko zaczęło się niepozornie, od niemych, czarno-białych krótkich metraży. Przełom nadszedł w 1928 roku, kiedy to Parowiec Willie zapisał się na kartach historii jako dzieło niezwykłe: pierwsze, które tak twórczo wykorzystało dźwięk, łącząc go z obrazem w perfekcyjnej harmonii.

Kilka lat później Disney wkroczył na nowe terytorium tworząc Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków, czyli pierwszy amerykański pełnometrażowy film animowany. Choć palma pierwszeństwa w tej dziedzinie należy się Niemcom i ich Przygodom księcia Ahmeda z 1926 roku, to właśnie Disney zdefiniował nowy język animacji. Od tego momentu ekran zalała fala bajek, które — niczym deszcz z magicznych chmur — przyniosły światu opowieści do dziś nie tracąc blasku. Mimo iż współcześnie bywają krytykowane, wciąż uczą, zachwycają wyobraźnią twórców i biją sercem po adekwatnej stronie.

Stare, dobre i kontrowersyjne

Warto jednak spojrzeć głębiej, zwłaszcza w kontekście disneyowskich księżniczek i dostrzec wzorce, które przez lata utrwalały się w odbiorze. Powracające schematy nie są przypadkowe: starsza kobieta jako antagonistka, rywalizacja między kobietami, księżniczka jako nagroda w opowieści, idealizowane białe bohaterki, których celem staje się związek z mężczyzną. Czarno-białe podziały dobra i zła, piękna i brzydoty. choćby bardziej aktywne postaci, jak Arielka czy Dżasmina, przez cały czas pozostają uwięzione w patriarchalnych ramach, gdzie małżeństwo stanowi finał kobiecej drogi.

Z czasem jednak zaczęły pojawiać się rysy na tym porcelanowym wizerunku. Disneyowskie bohaterki zaczęły przechodzić powolną, ale wyraźną ewolucję. Dżasmina, Pocahontas, Mulan, Tiana — pierwsze księżniczki, które nie były białe. Wraz z nimi pojawiły się nowe narracje: Zaplątani przełamali klasyczny wzorzec, a Merida — pierwsza dziewczyńska bohaterka ze stajni Pixara — pokazała, iż małżeństwo nie musi być spełnieniem kobiecego losu. Coraz częściej to kobiece relacje stawały się sednem opowieści, jak w Krainie lodu.

W animacjach pojawiła się również odwaga w pokazywaniu własnych słabości. Bohaterowie z filmów takich jak Ralph Demolka, W głowie się nie mieści czy Toy Story uczą się akceptować siebie i innych. Pojawiły się też poruszające obrazy ojcostwa — trudnego, ale pięknego — jak w Gdzie jest Nemo, Iniemamocnych czy Potworach i spółce.

Dziś wiele klasycznych animacji wraca do widzów w wersjach aktorskich. Jedne przyjmowane są z entuzjazmem, inne z chłodnym dystansem. W 2025 roku do tego grona dołączy Lilo i Stich. Film, który mimo swej pozornej prostoty niesie w sobie znacznie więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Warto się zatrzymać, spojrzeć głębiej i zapytać: co tak naprawdę chcieli nam powiedzieć twórcy tej niezwykłej opowieści?

Fragment filmu „Lilo i Stich”

Ohana, znaczy rodzina

Centralnym motywem animacji jest relacja między kosmitą a mieszkanką hawajskiej wyspy. Spotykają się za sprawą tajemniczego cudu przypadkowości. On — uciekinier, ścigany przez wymiar sprawiedliwości, ląduje nieopodal domu Lilo. Ona — dręczona przez rówieśników, wciąż wypatruje swojego anioła, który pomoże jej poradzić sobie z traumą. Już choćby w tym krótkim zarysie widać, iż animacja, choć skąpana w dziecięcym kolorze, dotyka tematów znacznie głębszych — związanych z tożsamością i poszukiwaniem miejsca w świecie.

Co ciekawe, Lilo i Stich dzielą sceny, które są swoistym lustrzanym odbiciem ich emocji. On gryzie i uderza swojego oprawcę w palec. Lilo robi dokładnie to samo swojej koleżance ze szkoły tańca, gdy ta ją upokarza. Obie ugryzione postaci wypowiadają tę samą kwestię: „Słuchajcie, dostanę od tego zakażenia?”. Już sam ten wstęp odsyła widza do zjawiska psychologicznych zwierciadeł — dwóch samotnych dusz, które znajdują siebie w bólu.

Później poznajemy prawdę, która wybrzmiewa cicho, ale mocno, niczym wschód i zachód słońca — nieuniknioną, codzienną. Stich reaguje agresją, bo został do niej stworzony — tak zaprogramował go szalony naukowiec. Lilo również odpowiada gniewem, ale jej reakcja wynika z głęboko zakorzenionego żalu, straty, samotności. To jej jedyny język, jedyny sposób na pokazanie, iż cierpi.

Wypadek samochodowy odebrał jej rodziców. Od tamtej pory opiekę nad nią sprawuje starsza siostra — Nani — znajdująca się pod czujnym okiem kuratora. To, co najbardziej porusza w tej historii, to właśnie relacja między siostrami. Lilo desperacko próbuje zatrzymać Nani przy sobie. Nani z kolei stara się być nie tylko siostrą, ale też matką. Ich kłótnie — pełne krzyków, docinków i przepychanek — są jak żywcem wyjęte z codzienności każdego, kto zna smak rodzinnych konfliktów. Ale za każdą sprzeczką kryje się coś więcej — głęboka, cicha miłość.

Fragment filmu „Lilo i Stich”

Nani to nie tylko starsza siostra — to symbol poświęcenia. Młoda kobieta, która rzuca na szalę własne życie, by zapewnić młodszej siostrze to, czego nie zdążyli dać im rodzice. Widzimy jej walkę o porządek w domu, jej nieporadne zmagania z gotowaniem, ale też chęć stawania się lepszą — dla Lilo, nie dla siebie. Próbuje być swoją najlepszą wersją, choć każdego dnia walczy z ciężarem odpowiedzialności, który przyszło jej unieść zbyt wcześnie.

Podczas seansu zauważamy, iż Lilo straciła dzieciństwo, a Nani — swój wstęp do dorosłości. Nie wiemy, jakie miała marzenia. Może chciała zostać instruktorką surfingu, może planowała studia w Paryżu, może marzyła o własnej piekarni. Wszystkie te plany zostały jej brutalnie odebrane — równie gwałtownie jak rodzice, którzy już nie wrócą. Zamiast randek — praca. Zamiast młodzieńczych przygód — rachunki i obowiązki. Jej sympatia daje znaki, iż chce być blisko, ale Nani nie może pozwolić sobie na miłość. Dorosłość nie pozostawia miejsca na beztroskę. A mimo tego, w tym całym chaosie, w którym mogłoby się wydawać, iż Lilo jest dla niej ciężarem, okazuje się bowiem, iż one nawzajem są dla siebie wszystkim. Jedna potrzebuje drugiej równie mocno.

W Lilo i Stichu rodzina nie jest definiowana przez więzy krwi, ale przez wspólne staranie się — codzienną decyzję, iż mimo wszystko chcemy być razem. To właśnie tu pada jedno z najpiękniejszych zdań w historii animacji: „Ohana oznacza rodzinę, a w rodzinie nie można nikogo odtrącić… ani porzucić”. I choć brzmi to jak cytat z kartki rozdawanej dzieciom w przedszkolu, w filmie nabiera to ciężaru — bo wiemy, iż Lilo już została porzucona, Stich już był samotny, a Nani już straciła wszystko. A jednak postanawiają nie zostawić siebie nawzajem.

To właśnie dlatego Lilo i Stich pozostaje tak wyjątkową animacją. Pod przykrywką komedii science fiction kryje się opowieść o tym, iż więź z drugim człowiekiem potrafi przekroczyć granice bólu, różnic, choćby biologii. To film o tym, iż dom można zbudować od nowa — choćby z kogoś, kto spadł z nieba i z kogoś, kto nie potrafi już patrzeć w niebo bez łez.

Fragment filmu „Lilo i Stich”

Kosmiczny pies

Stich to bohater, którego najpierw lubimy oczami — niebieski futrzak o dużych uszach, który sieje zamęt na pokładzie statku kosmicznego. Wydaje się być zabawnym dziwadłem, stworzeniem z chaosu, które przyszło tylko siać zniszczenie. Ale już chwilę później przekonuje do siebie czymś więcej niż tylko wyglądem — swoim sprytem. Ucieka ze statku, trafia na hawajską wyspę i zaczyna się uczyć. Obserwuje świat, w którym nie zna zasad, a mimo to próbuje się w nim odnaleźć.

W schronisku dla zwierząt, gdzie pierwszy raz spotyka Lilo, nie wie, iż psy nie mówią. Wita się więc z nią jak potrafi — próbą gestu, próbą bycia częścią świata, którego nie rozumie. Już wtedy daje sygnał, iż coś w nim się budzi, iż nie wszystko w nim jest zaprogramowane. Innym razem zaczyna szczekać, bo wydaje mu się, iż to właśnie pozwoli mu być zaakceptowanym. Że jeżeli będzie udawał psa, nie zostanie odrzucony.

Ale nie bawi się piłką, nie aportuje. On nie umie się bawić. Stich chce niszczyć — to jego instynkt. Dlatego w pokoju Lilo buduje miniaturowe San Francisco tylko po to, by je zaraz potem zburzyć. Wchodzi w rolę potwora, bo to jedyne, co zna. I choć ta scena może bawić, jest też gorzkim obrazem — Stich nie zna innej drogi. On nie wie, jak być kimś innym.

Przełom przychodzi nie przez wielki czyn, ale przez małą książkę. Opowieść o Brzydkim Kaczątku. I nagle coś pęka. Stich widzi siebie. Też jest inny, też nie pasuje. Też chce przynależeć. Ale w przeciwieństwie do kaczątka, Stich nie ma wspomnień, do których mógłby sięgać. Nie ma ciepła dzieciństwa, do którego mógłby wracać. Nie ma obrazów domu, do których chciałby się przytulić w środku nocy.

Został stworzony jako broń. Nikt nie nauczył go, czym jest troska, czym jest miłość, czym jest bycie częścią czegoś większego. Więc choćby jeżeli chce, nie umie być inny. A jednak — coś się zmienia. Bo co się dzieje, kiedy nie ma już czego niszczyć? Kiedy wszystko dookoła okazuje się kruche i żywe? Co zostaje potworowi, który nie ma celu? Jakie to uczucie — nie mieć nic? Nie mieć choćby wspomnień, które w ciemną noc mogłyby ogrzać serce?

Fragment filmu „Lilo i Stich”

Anioł potrzebny od zaraz

Spójrzmy teraz, kim jest Lilo. Bohaterka, w której ból i gniew nie chowają się głęboko — przeciwnie, wypływają na powierzchnię z brutalną szczerością, czasem w agresji, czasem w upartym oporze wobec świata. W tym wszystkim odnajduje dla siebie własną formę terapii – uczy Sticha jak być przykładnym obywatelem. To nie tylko próba wychowania obcego stworzenia, to desperacka próba poukładania własnego rozbitego świata.

Lilo to postać z naderwaną tożsamością, z dzieciństwem przerwanym zbyt wcześnie. Brakuje jej rodzicielskich wzorców, a choć Nani stara się z całych sił, Lilo nie chce, by jej siostra przestała być siostrą i stała się matką. Ten opór to nie bunt, to tęsknota za czymś, czego już nie ma — i nie powinno być zastępowane na siłę.

Cały jej świat skupia się więc na Stichu – jego nauka staje się też jej własną. Uczy go radzić sobie z agresją, bo sama nie potrafi jeszcze z nią wygrać. To niemal podręcznikowy przykład dziecka, które potrzebuje terapii — nie z powodu winy, ale z potrzeby zrozumienia. Tak, by mrok dzieciństwa nie rozciągał się z czasem na dorosłość. By to, co utracone, nie określało na zawsze tego, kim się stanie.

Lilo i Stich kontra świat

Groźba rozłąki między siostrami przebija serce widza niczym szekspirowski sztylet – nie głośnym dramatem, ale cichym pęknięciem emocji. Mniej więcej w połowie filmu, gdy Stich decyduje się opuścić dom i wyruszyć do lasu w poszukiwaniu rodziny, pada jeden z najbardziej przejmujących dialogów całej animacji. Lilo, samotna w swoim bólu, ubiera traumę w słowa, żal w wyrazy. Opowiada Stichowi o tragedii, która ją spotkała – o pustce, z którą codziennie musi się mierzyć.

Kiedy zadaje mu pytanie o jego rodzinę, nie oczekuje odpowiedzi – sama stawia diagnozę, która staje się wspólnym mianownikiem ich cierpienia. Mówi z prostotą i bólem: „To dlatego wszystko niszczysz. I mnie bijesz — bo nie masz nikogo”. I nagle, ten dziecięcy głos staje się głosem dojrzałości, jakiej nie powinno się wymagać od dziecka.

Chwilę później wypowiada coś, co zostaje w pamięci na długo – słowa, które niosą w sobie wszystko: czułość, samotność, bezwarunkową miłość. „Może nasza rodzina jest mała. I nie mamy zbyt wielu zabawek. Ale jeżeli chcesz, możesz być jej częścią. Możesz być naszym maleństwem, a my nauczymy cię być dobrym.” A potem pada jeszcze coś — coś, co podkreśla ogrom straty i wielkość serca, które mimo wszystko nie przestaje kochać: „Ale jeżeli chcesz odejść, to możesz. A ja i tak cię nie zapomnę. Pamiętam wszystkich, którzy odeszli.” To wyznanie dziecka, które straciło zbyt wiele, ale przez cały czas potrafi oferować miłość. Bez oczekiwań. Bez warunków.

Fragment filmu „Lilo i Stich”

I żyli długo i szczęśliwie

Film kończy się dobrze. Stich zostaje ułaskawiony — skazany nie na wygnanie, ale na wspólne życie u boku Lilo i Nani. W tej niepełnej, poranionej rodzinie, gdzie codzienność bywa trudna, pojawiają się nowi członkowie — kosmici, którzy jeszcze niedawno byli wrogami. Teraz stają się jej częścią. I nagle to, co wydawało się niemożliwe, staje się rzeczywistością — wspólnotą zbudowaną na zaufaniu, na przemianie, na wyborze.

Najbardziej przejmująca jest jednak przemiana Sticha – istoty stworzonej do destrukcji, określanej bezimiennym numerem: Obiekt 626. Przez twórcę nazwany eksperymentem, przez trybunał — zagrożeniem. A jednak, pod wpływem relacji, miłości i zrozumienia, ten obiekt zyskuje osobowość. Staje się kimś więcej. Staje się Stichem. Maleństwem Lilo. Częścią rodziny, która uczy go, jak być dobrym.

Końcowa sekwencja, w której oglądamy rodzinne zdjęcia, mówi jedno: iż rodzina to nie tylko kwestia krwi. Rodzina to ci, którym możemy się zwierzyć, na których możemy polegać, którzy zostają, kiedy inni odchodzą. To ci, których wybieramy — i którzy wybierają nas. Żyjemy w świecie, gdzie sami mamy prawo zdefiniować, czym jest rodzina. To nie formularz, nie nazwisko, nie genetyka. To relacje, które budujemy codziennie. I to właśnie dzięki nim możemy żyć długo i szczęśliwie — u boku tych, którzy, tak jak Lilo, potrafią nas dostrzec, pokochać i przyjąć za swoich.

Korekta: Michalina Nowak

Idź do oryginalnego materiału