Obok wyraźnie zainspirowanej "Mrocznym Rycerzem" sekwencji miejskiego pościgu – zatopionej w błękitach, poprzecinanej szerokimi planami na szklane wieżowce Nowego Jorku i rozświetlonej ogniem po detonacjach – w "Wojowniczych Żółwiach Ninja: Zmutowanym chaosie" tkwi frapująca opowieść o Splinterze. Kreskówkowy szczur jest tu pomiatany i nielubiany w swoim środowisku, a do tego przeganiany przez ludzi i za słaby fizycznie, by wywalczyć dostęp do pożywienia. Jest wrażliwy, lękliwy i ma delikatną osobowość. Jako iż wszędzie obrywa, pozostaje mu odwrót, ograniczenie zaufania do całego otoczenia i odcięcie się od świata w swojej samotni. Los chce, iż w trakcie ucieczki natknie się na cztery żółwiki umazane zieloną substancją, która doprowadzi do jego niesamowitej transformacji. Zmiana ta tylko umocni go w przekonaniu, iż lepiej usunąć się w cień. Na szczęście pozostanie mu gadzie towarzystwo.
W animacji Jeffa Rowe'a znajdziemy więcej opowieści o życiowych rozbitkach. Weźmy taką April O'Neill. Dziewczyna nie ukrywa swoich dziennikarskich ambicji i z uporem szuka chwytliwych tematów do szkolnej gazetki, ale przy tym nie panuje nad tremą i panicznie boi się publicznych występów. Pasja i przekleństwo, marzenia i kompleksy. Za sprawą pewnego niefortunnego zdarzenia April zyskuje wśród rówieśników nieprzyjemne przezwisko i musi się mierzyć z ich obraźliwymi komentarzami. Nie będziecie zdziwieni, w kim April znajdzie oparcie. Najpierw Żółwie staną się dla niej jedynie tematem na gorący prasowy news, a z czasem zostaną jej najbliższymi przyjaciółmi.
Nie da się też tu przeoczyć nawiązań do pierwszych "Avengersów", kiedy to kamera w zwolnionym tempie okrąża szykujących się do ataku żółwich superbohaterów, czy też serii o "Godzilli" w katastroficznym finale. "Zmutowany chaos" łączy bombastyczne kino akcji ze skalą mikro i zestawem historii naprawdę kameralnych. Animacja Rowe'a to w istocie bardzo przyziemna opowieść wypełniona pogaduszkami przy pizzy, niewinnymi kradzieżami w sklepach i nocnym skakaniem po dachach. jeżeli pojawia się stawka i większe zagrożenie, to tak naprawdę przy okazji. Stawienie czoła antagoniście to nieunikniona konieczność (dla naszych herosów i ze względu na gatunek filmu), ale dla czterech braci nie jest ono celem samym w sobie, ale jedynie środkiem, do osiągnięcia czegoś dla nich znacznie ważniejszego. Michelangelo, Donatello, Leonardo i Rafael nie marzą bowiem o tym, by wylądować na czołówkach gazet jako "Zbawcy miasta", ale by zostać zaakceptowanymi – ani przez moment nie ukrywają, iż to, co robią, to ponad wszystko "Akcja akceptacja".
Plastyczna, neonowa, pełna kolorów i faktur wizualna oprawa "Zmutowanego chaosu" broni się doskonale już w samym zwiastunie. Taka ekspresyjna komiksowość jest ciągle czymś nowym, świeżym i nieprzeciętnym. Natomiast na poziomie tekstu film Rowe’a ma najwięcej do zaoferowania właśnie jako kompilacja historii o dziwadłach, potworach, wygnańcach i samotnikach. Z własnego wyboru i w wyniku niesprzyjających okoliczności. Każdy z tego impasu stara się wydobyć po swojemu i na własnych zasadach. Używając słusznych i niesłusznych metod, mając adekwatne i spaczone motywacje.
Problem w tym, iż wszystkie origine stories w "Zmutowanym chaosie" nie splatają się w przekonujący bieżący konflikt. Filmowi nie przysługuje się też na pewno jednowymiarowy antagonista i czasami – przepraszam za metaforę – narracyjne żółwie tempo. Dla twórców bracia to nierozłączna grupa (razem śpią, razem jedzą, razem wychodzą na miasto), a nie indywidualności. Takie ujęcie odbiera sporo wewnętrznej dynamiki i psychologicznie spłaszcza każdego z nich. Rozumiem, iż "Wojownicze Żółwie Ninja" to jedność, braterstwo, wspólne wartości, wspólne potrzeby i wspólne marzenia. jeżeli jednak "Zmutowany chaos" zarobi na sequel, to w kontynuacji Michelangelego, Donatella, Leonarda i Rafaela musi od siebie różnić coś więcej niż kolory zakrywających oczy opasek.
W animacji Jeffa Rowe'a znajdziemy więcej opowieści o życiowych rozbitkach. Weźmy taką April O'Neill. Dziewczyna nie ukrywa swoich dziennikarskich ambicji i z uporem szuka chwytliwych tematów do szkolnej gazetki, ale przy tym nie panuje nad tremą i panicznie boi się publicznych występów. Pasja i przekleństwo, marzenia i kompleksy. Za sprawą pewnego niefortunnego zdarzenia April zyskuje wśród rówieśników nieprzyjemne przezwisko i musi się mierzyć z ich obraźliwymi komentarzami. Nie będziecie zdziwieni, w kim April znajdzie oparcie. Najpierw Żółwie staną się dla niej jedynie tematem na gorący prasowy news, a z czasem zostaną jej najbliższymi przyjaciółmi.
Nie da się też tu przeoczyć nawiązań do pierwszych "Avengersów", kiedy to kamera w zwolnionym tempie okrąża szykujących się do ataku żółwich superbohaterów, czy też serii o "Godzilli" w katastroficznym finale. "Zmutowany chaos" łączy bombastyczne kino akcji ze skalą mikro i zestawem historii naprawdę kameralnych. Animacja Rowe'a to w istocie bardzo przyziemna opowieść wypełniona pogaduszkami przy pizzy, niewinnymi kradzieżami w sklepach i nocnym skakaniem po dachach. jeżeli pojawia się stawka i większe zagrożenie, to tak naprawdę przy okazji. Stawienie czoła antagoniście to nieunikniona konieczność (dla naszych herosów i ze względu na gatunek filmu), ale dla czterech braci nie jest ono celem samym w sobie, ale jedynie środkiem, do osiągnięcia czegoś dla nich znacznie ważniejszego. Michelangelo, Donatello, Leonardo i Rafael nie marzą bowiem o tym, by wylądować na czołówkach gazet jako "Zbawcy miasta", ale by zostać zaakceptowanymi – ani przez moment nie ukrywają, iż to, co robią, to ponad wszystko "Akcja akceptacja".
Plastyczna, neonowa, pełna kolorów i faktur wizualna oprawa "Zmutowanego chaosu" broni się doskonale już w samym zwiastunie. Taka ekspresyjna komiksowość jest ciągle czymś nowym, świeżym i nieprzeciętnym. Natomiast na poziomie tekstu film Rowe’a ma najwięcej do zaoferowania właśnie jako kompilacja historii o dziwadłach, potworach, wygnańcach i samotnikach. Z własnego wyboru i w wyniku niesprzyjających okoliczności. Każdy z tego impasu stara się wydobyć po swojemu i na własnych zasadach. Używając słusznych i niesłusznych metod, mając adekwatne i spaczone motywacje.
Problem w tym, iż wszystkie origine stories w "Zmutowanym chaosie" nie splatają się w przekonujący bieżący konflikt. Filmowi nie przysługuje się też na pewno jednowymiarowy antagonista i czasami – przepraszam za metaforę – narracyjne żółwie tempo. Dla twórców bracia to nierozłączna grupa (razem śpią, razem jedzą, razem wychodzą na miasto), a nie indywidualności. Takie ujęcie odbiera sporo wewnętrznej dynamiki i psychologicznie spłaszcza każdego z nich. Rozumiem, iż "Wojownicze Żółwie Ninja" to jedność, braterstwo, wspólne wartości, wspólne potrzeby i wspólne marzenia. jeżeli jednak "Zmutowany chaos" zarobi na sequel, to w kontynuacji Michelangelego, Donatella, Leonarda i Rafaela musi od siebie różnić coś więcej niż kolory zakrywających oczy opasek.