Rosa jeszcze nie opadła z traw, mgła powoli cofała się na drugi brzeg rzeki, a słońce już wsuwało się nad ząbkowaną linią lasu.
Wojtek stał na ganku, podziwiając piękno poranka i wdychając głęboko świeże powietrze. Za plecami usłyszał miarowe klapanie bosych stóp. Kobieta w nocnej koszuli i narzuconej na ramiona chuście podeszła i przystanęła obok.
– Cudownie tu! – westchnął Wojtek. – Wracaj do domu, przeziębisz się – powiedział łagodnie i poprawił chuść, która zsunęła się z jej białego, pulchnego ramienia.
Kobieta przytuliła się do niego, obejmując jego rękę.
– Nie chce mi się od ciebie wyjeżdżać – powiedział Wojtek, a głos mu złagodniał.
– To nie wyjeżdżaj. – Jej głos kusił, wabił jak syreni śpiew. „Zostanę, a co dalej?” Ta myśl otrzeźwiła Wojtka.
Gdyby wszystko było takie proste, już dawno zostałby. Ale dwadzieścia trzy lata wspólnego życia z żoną nie da się tak ot, wymazać, a dzieci… Kaśka to już prawie dorosła, u narzeczonego spędza więcej czasu niż w domu, niedługo ślub. A Bartkowi dopiero czternaście lat, najtrudniejszy wiek.
Kierowca ciężarówki zawsze znajdzie pracę, ale tu raczej dużo nie zarobi. Teraz rozdaje pieniądze na prawo i lewo, kupuje Zosi drogie prezenty. A jak będzie zarabiał dwa, a może i trzy razy mniej, czy będzie go tak samo kochała? Pytanie bez odpowiedzi.
– Nie zaczynaj, Zosiu – machnął ręką Wojtek.
– Dlaczego? Dzieci już duże, czas pomyśleć o sobie. Sam mówiłeś, iż z żoną żyjecie z powodu przyzwyczajenia. – Zosia odsunęła się urażona.
– Ech, żebym wiedział wcześniej, iż ciebie spotkam… – Wojtek ciężko westchnął. – Nie gniewaj się. Muszę już jechać, i tak się u ciebie zagapiłem. – Chciał ją pocałować, ale odwróciła twarz. – Zosiu, naprawdę muszę, jeżeli chcę zdążyć przed wieczorem. Mam ładunek, kontrakt.
– Tylko obiecujesz. Przyjedziesz, wzburzysz mi duszę, a potem pędzisz do żony. Mam dość czekania. Mirek od dawna chce się ze mną żenić.
– No to idź. – Wojtek wzruszył ramionami.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale się rozmyślił. Powoli zeszedł z ganku, skręcił za dom i udał się ogrodem na pobocze okrężnej drogi, gdzie czekała ciężarówka. Celowo zostawiał auto dalej, żeby rano nie hałasować.
Wgramolił się do kabiny. zwykle Zosia odprowadzała go do auta i żegnała pocałunkiem. Ale dziś nie wyszła – pewnie naprawdę się obraziła. Wojtek usadowił się wygodniej, zatrzasnął drzwi. Zanim odpalił silnik, wybrał numer żony. Przy Zosi wstydził się dzwonić. Odezwał się automat: „Abonent tymczasowo niedostępny…” Brak też nieodebranych połączeń.
Wojtek schował telefon i zakręcił kluczyk, nasłuchując równomiernego warkotu silnika. W następnej chwili ciężarówka drgnęła, strząsając resztki snu, i ruszyła, kołysząc się na nierównościach szutrówki. Dał krótki sygnał klaksonu i dodał gazu.
Kobieta na ganku wzdrygnęła się, słuchając oddalającego się odgłosu silnika, i weszła do domu.
Z radia płynął aksamitny głód Kowalskiego: „Moja droga, jedyna, ziemi aniele…” Wojtek nucił pod nosem, myśląc o pozostawionej kobiecie. Ale myśli gwałtownie przeskoczyły na dom: „Co tam się dzieje? Drugi dzień nie mogę się dodzwonić. Jak wrócę, porozmawiamy…”
A tymczasem jego żona, Kinga, właśnie odzyskała przytomność po narkozie w szpitalnej sali i natychmiast wszystko sobie przypomniała…
***
Żyli razem ponad dwadzieścia lat, dwadzieścia cztery, by być dokładnym. Mąż – kierowca ciężarówki, zarabiał dobrze, rodzina mocna, duże mieszkanie, dwoje dzieci. Kaśka już dorosła, niedługo ślub, skończyła szkołę fryzjerską, pracuje. Bartek ma czternaście lat, marzy o marynarskiej karierze.
I nagle ten telefon. Najpierw Kinga pomyślała, iż to żart albo pomyłka.
– Dzień dobry, Kingo. Męża czekasz? A on się spóźnia… – głos w słuchawce był słodki, lepki jak miód.
– Co się stało? – przerwała nerwowo Kinga, od razu myśląc o wypadku. Trasa długa, ciemności w drodze – wszystko może się zdarzyć.
– Stało się. U kochanki jest – zamruczał głos.
– Kto mówi? – krzyknęła Kinga.
– A ty czekaj, czekaj… – w słuchawce rozległ się kobiecy śmiech.
Kinga odsunęła telefon od ucha i przerwała połączenie. Ale śmiech wciąż dźwięczał jej w uszach. Ogarnęła ją panika. Myśli plątały się, raz ukazując obraz wypadku, raz inną kobietę w ramionach męża. Kto mógł znać jej numer, wiedzieć, iż Wojtek jest w trasie? Tylko ta kobieta. Jak śmiała do niej dzwonić, śmiać się z niej!
Kinga wybrała numer męża, ale natychmiast się rozłączyła. A jeżeli akurat prowadzi? Co mu powie? Nie może go rozpraszać. Jak wróci – wtedy pogadają. Próbowała się zająć domem, ale wszystko wypadało jej z rąk. W uszach wciąż brzmiał ten śmieszek i kpiące słowa.
Na domiar złego, ani Kaśki, ani Bartka nie było w domu. Córka gdzieś wyleguje się z chłopakiem, a syn wczoraj wyprosił się na urodziny kolegi.
Musi się czymś zająć, żeby nie zwariować. Kinga przebrała się, wzięła torbę i wyszła. Kupi majonez, cebulę i piwo dla Wojtka. W weekend lubi wypić jedno, drugie. Jutro nie zdąży, trzeba przygotować kolację. Mąż obiecał wrócić na obiad. „A jeżeli nie wróci?” – zapytał wewnętrzny głos, ale Kinga go zagłuszyła.
Postanowiła pójść do sklepu na piechotę, żeby uspokoić nerwy. Ale daleko, więc skręciła w zaułek. Z jednej strony ciągnął się betonowy mur, z drugiej – rząd wąskich garaży. Miejsce puste, zmierzchało, ale droga była dwa razy krótsza. Zdąży, zanim zrobi się zupełnie ciemno. Przyspieszyła kroku.
Nagle ktoś szarpnął ją za torbę. OdKinga upadła na zimny asfalt, a w oddali słychać było tylko oddalające się kroki złodzieja i cichy szloch kobiety, która w jednej chwili straciła nie tylko torbę, ale też resztki nadziei na spokojne życie.