5 WIELKICH ODKRYĆ – fragment z przygotowywanej książki „Psalmoterpia w praktyce”.
„Dawniej, jako zakonnik, czytałem psalmy trochę z poczucia obowiązku — ot, pobożna lektura, odfajkowany brewiarz, wersety, które znałem na pamięć, ale tak naprawdę nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Modliłem się nimi, ale częściej je recytowałem, niż rzeczywiście słuchałem, co mówią. Dopiero od czasu mojego przebudzenia — kiedy powstała wspólnota 1W1, czyli „jeden psalm za wszystkich, wszystkie psalmy za jednego” — zacząłem rozumieć, iż psalmy to nie muzeum starożytnych westchnień, ale żywy język Ducha. Język, który — jeżeli Mu na to pozwolę — potrafi wywrócić moje życie do góry nogami. Kiedy zmieniłem sposób modlitwy psalmami — a raczej, kiedy pozwoliłem, żeby to one zaczęły modlić się przeze mnie — odkryłem pięć kluczy. Bez nich wszystko wcześniej było jak czytanie listu bez otwierania koperty. Teraz wiem, iż te słowa naprawdę żyją — i życiem, i ogniem.
🔵 Po pierwsze: egzystencjalne czytanie psalmów
Brzmi poważnie, ale to nic innego jak czytanie siebie w psalmie — i odwrotnie. Te słowa nie są tylko o Dawidzie sprzed tysięcy lat i jego walce z królem Saulem. One są o moim strachu, moim wstydzie, mojej nadziei. Każdy wers jest jak lustro: Zobacz, to też twoja historia. Jak pisze Brueggemann (1984): „Psalm staje się wehikułem ludzkiej egzystencji”(s. 19). Egzystencjalne czytanie psalmów to zgoda na to, iż te starożytne słowa mają prawo mówić o mnie — iż moje życie wcale nie jest tak inne, jak lubię myśleć. Kiedy Dawid skarży się, iż został zdradzony przez najbliższych, nie chodzi tylko o dwór królewski — chodzi o moją zranioną przyjaźń. Gdy prosi o wybawienie z przepaści, to nie tylko obraz groty, ale ciemna noc mojego lęku, w której szukam światła.
Czytanie egzystencjalne to dialog: psalm mówi — ja odpowiadam. Jego lament staje się moim lamentem, jego nadzieja — moją nadzieją. Wtedy psalm przestaje być muzealnym eksponatem, a staje się oddechem, modlitwą, czasem krzykiem. Staje się czymś, co trwa we mnie, choćby jeżeli zamknę Biblię. To dlatego ten sposób czytania jest wymagający — bo nie pozwala pozostać obok. Zamiast obserwować Dawida zza szkła, muszę wejść do jaskini razem z nim i usłyszeć echo własnego głosu.
🟢 Po drugie: paschalne czytanie i modlitwa psalmami
Tu jest coś, co jest dla mnie — i chyba dla wszystkich wierzących w Chrystusa — kluczowe. Przez lata myślałem: psalmy — modlitwa Żydów, modlitwa Starego Testamentu. Piękne, poetyckie, ale przecież Chrystus przyszedł później, więc czy te wersy mają jeszcze coś do powiedzenia po Zmartwychwstaniu?
Tymczasem Ojcowie Kościoła od samego początku czytali psalmy przez pryzmat Paschy — przejścia przez śmierć do życia. Każdy lament, każdy krzyk rozpaczy, każda modlitwa z otchłani ma w Chrystusie odpowiedź. Każdy wers o grobie ma swoją drugą stronę: pusty grób. Jak pisał Augustyn: „Chrystus jest kluczem do Pisma” (n.d./1956). Bez Niego psalmy są jak drzwi, które pozostają zamknięte — z Nim otwierają się na pełnię nadziei.
Paschalne czytanie psalmów to nie jest zaprzeczenie ich bólu. To nie jest tania pociecha w stylu: „Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.” Wręcz przeciwnie — to pozwolenie lamentowi wybrzmieć w całej grozie, a jednocześnie pewność, iż ciemność nie ma ostatniego słowa. Kiedy Dawid pisze: „W cieniu Twoich skrzydeł się schronię, aż minie nieszczęście” (Ps 57,2), ja słyszę w tym echo Chrystusa, który przeszedł przez śmierć, żeby ukryć mnie w swoim Zmartwychwstaniu. Dlatego modlitwa psalmami jest modlitwą Kościoła — i Kościół modli się nimi codziennie. One uczą mnie, jak przejść przez własny Wielki Piątek i dotrzeć do poranka Zmartwychwstania. Gdy boję się, powtarzam: Tak, Dawid się bał — ale ja wiem więcej. Znam Tego, który w Ogrodzie Oliwnym powtarzał Dawidowe: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” — i przeszedł przez to aż do światła. Moje „Panie, ratuj!” zawsze spotyka się z odpowiedzią: Już cię uratowałem. Dlatego paschalne czytanie psalmów jest dla mnie nie tylko modlitwą, ale wyznaniem wiary: lament zmienia się w pieśń chwały, a mrok ustępuje światłu.
🟡 Po trzecie — ucieleśnienie psalmów
I tu wchodzimy najgłębiej. To coś więcej niż egzystencjalne lustro czy paschalna perspektywa. Ucieleśnienie to moment, w którym psalm przykleja się do skóry. Przestajesz go tylko rozumieć — zaczynasz go czuć. Nie intelektem, nie teorią, ale sercem, trzewiami, napięciem mięśni, drżeniem rąk. Kiedy modlisz się wersami, które krwawią razem z tobą, one wchodzą pod skórę. I tam zostają. To jest ta różnica: możesz wiedzieć, iż „Pan jest moim pasterzem” — możesz recytować to w kościele, możesz mieć to napisane na ścianie — a możesz to przeżyć, kiedy wszystko się wali. Kiedy siedzisz w pustym pokoju, światła zgasły, telefony milczą, a ty nagle rozumiesz, iż naprawdę nie jesteś sam. Wtedy te słowa nie są już cytatem. Są twoim oddechem.
Ucieleśnienie to nie jest teoria — to jest historia twojego życia zapisana psalmem. To jest moment, w którym modlitwa przestaje być czynnością, a staje się miejscem zamieszkania. Nie odmawiasz psalmu — ty jesteś psalmem. Już nie recytujesz go z pamięci — on staje się tobą, a ty nim. Jesteś Dawidem, który krzyczy z jaskini. Jesteś autorem lamentu, który z łzami pisze: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie”. I właśnie tym zajmiemy się tutaj: tym trzecim kluczem — ucieleśnieniem psalmów. Bo jeżeli raz pozwolisz psalmowi wejść w swoje ciało, nie ma już powrotu do suchego czytania. Nie da się już czytać ich tak, jakby były tylko starożytną poezją. Od tej pory każdy wers to blizna — przypomnienie, iż byłeś tam, w dolinie cienia śmierci, i przeszedłeś. Każdy wers to oddech — znak, iż Bóg naprawdę mówi w tobie. Każdy wers to dowód, iż Duch Święty działa — nie w książkach, nie tylko w świątyniach, ale w twojej skórze, w twoim sercu, tu i teraz. Ucieleśnione psalmy nie są już modlitwą z przeszłości. Są twoim życiem, które staje się modlitwą.
🔴 Po czwarte — modlić się życiem
To może brzmieć prowokacyjnie: „Mam się modlić życiem, a nie psalmami?” Przecież ta książka jest o psalmach! Ale dla mnie to wcale nie jest sprzeczność — to jest sedno. Modlitwa psalmami jest szkołą modlitwy. Szkołą języka serca. Szkołą ciszy i krzyku. Szkołą, w której uczysz się obcego alfabetu — żeby w końcu zacząć pisać własne zdania.
Nie chodzi o to, żeby porzucić psalmy. One są darem i przewodnikiem. Ale ich celem nie jest, żebyś całe życie czytał tylko cudze słowa. One mają otworzyć drzwi — do modlitwy twoim własnym życiem. Mają ci pokazać, iż Bóg słyszy twoje „Panie, ratuj!” zanim jeszcze otworzysz usta, bo ono mieszka w tobie.
Co to znaczy modlić się życiem? To znaczy, iż wszystko — dosłownie wszystko — może stać się treścią twojej modlitwy. Twój styl jazdy samochodem do pracy. Nerwy, kiedy stoisz w korku. Spotkanie z nieznajomym na przystanku, który powiedział jedno zdanie, ale ono nie daje ci spokoju. Wiadomości w telewizji, które budzą w tobie strach albo złość. Krótka rozmowa telefoniczna ze znajomym. Twój ból głowy, który przypomina ci o twojej kruchości. Twoje rozproszenie, twój śmiech, twoja zmęczona cisza wieczorem. Modlitwa życiem to nie jest wielki mistycyzm zarezerwowany dla mnichów. To jest praktyka, w której odkrywasz, iż Duch Święty nie mieszka tylko w wersach psalmów — On mieszka w tobie, w twoim chaosie i codzienności. I w tej codzienności szepcze słowa, których czasem nie potrafisz jeszcze wypowiedzieć.
Kiedy psalmy zaczną oddychać razem z tobą, uczą cię, iż ty sam jesteś psalmem. Że twoje życie — bez upiększeń i filtrów — jest modlitwą, jeżeli pozwolisz Bogu je czytać. I iż czasem, zamiast sięgnąć po kolejny tekst, wystarczy wziąć głęboki oddech i powiedzieć: „Oto jestem.” Nie chodzi więc o to, żeby zostawić psalmy na półce. Chodzi o to, żeby nimi nasiąknąć tak, by twój zwyczajny dzień stał się ich przedłużeniem. I żebyś w końcu zrozumiał, iż Bóg nie potrzebuje tylko twoich słów — On chce twojego życia.
🟣 Po piąte — droga do kontemplacji
Kolejne wielkie odkrycie związane z psalmami to dla mnie droga, którą rozumiem jako zaproszenie — otwarcie drzwi do kontemplacji. Choć my, zakonnicy, modlimy się psalmami często i dużo — pięć razy dziennie po trzy psalmy: jutrznia, modlitwa w ciągu dnia, godzina czytań, nieszpory, kompleta — to przecież w życiu duchowym nie chodzi o ilość odmówionych słów, ale o ich jakość i głębię spotkania z Bogiem.
Moim doświadczeniem, które odkrywam szczególnie w czasie formacji 1W1, jest modlitwa psalmem w kontekście całego tygodnia. Jeden psalm — czasem choćby jedno jedyne słowo — wystarcza, by mnie poruszyć i zatrzymać na długo. Nie odczuwam wtedy potrzeby „dokładania” kolejnych słów czy treści. To jest modlitwa prostoty — nie chodzi o zwalczanie brewiarza ani o rezygnację z liturgii godzin, ale o trwanie przy usłyszanym słowie.
To trochę jak z jedzeniem: nie tylko jemy różne pokarmy, ale i w różnych ilościach. Są ludzie, którym wystarczy niewiele, by żyć i być sytymi, a inni potrzebują więcej. Tak samo w modlitwie — jedno słowo, jeżeli dotknie serca i Duch Święty je ożywi, może stać się jak świąteczny stół, który syci przez cały tydzień. Właśnie w taki sposób psalmy mogą prowadzić do kontemplacji — modlitwy prostoty, gdzie słowa przestają być istotne, a emocje milkną, bo najważniejszy jest już tylko Bóg. W psalmach widać to w zachwycie: w Psalmie 139, pełnym zdumienia nad Bogiem, czy w Psalmie 8, który wyraża podziw dla Bożego dzieła. Widać to też w psalmach chwały, które — inaczej niż dziękczynienie — nie skupiają się na nas i naszym dobru, ale całkowicie na Bogu. Modlitwa psalmami prowadzi więc od egocentryzmu do teocentryzmu — od skupienia na sobie do skupienia na Nim. Przestaje się liczyć moje „ja” i ilość wypowiadanych słów — ważne staje się to, co Bóg czyni w mojej duszy.
Warto wypływać na głębię. jeżeli pozwolimy psalmom poprowadzić się w tę drogę, odkryjemy, iż modlitwa psalmami nie zatrzymuje się tylko na poziomie modlitwy egzystencjalnej, paschalnej czy emocjonalnej, ale może nas doprowadzić aż do kontemplacji — modlitwy ciszy, w której wszystko inne zanika, a pozostaje tylko Bóg. Wierzę, iż to jest ostateczny cel modlitwy: zjednoczenie z Bogiem.
