Na pierwszy rzut oka – banał. On, ona, tamta druga i jej mąż. Cztery osoby, dwa domy, trochę neuroz. Carey, facet w kryzysie, właśnie się rozwodzi. Ląduje na kanapie u przyjaciół: Julie i Paula. Wydają się otwarci, wyrozumiali, może choćby zbyt. Bo kiedy Paul mimochodem sugeruje, iż związek to konstrukcja względna, a otwartość to styl życia, Carey z tego korzysta – i niedługo spędza noc z Julie. Niby nowoczesność, niby progresywna lekkość bytu, ale wystarczy jeden ruch nie w tę stronę i cała konstrukcja emocjonalna zaczyna się sypać jak domek z kart. A zapowiadał się chilloutowy weekend.