W 2024 roku w telewizji wszystkiego było mniej – seriali, jakości i oryginalności. To ostatnie dokucza mi najmocniej i choćby dziesiątka wybrańców kilka w tej kwestii zmienia.
Oczywiście problem z twórczą kreatywnością w telewizji (i nie tylko) nie jest niczym nowym. Zwracałem na niego uwagę również przed rokiem, wtedy jednak wychodząc z optymistycznego założenia, iż „gdy już zostanie przerobione wszystko, znajdzie się ktoś, kto zrobi to inaczej”. Ostatnie dwanaście miesięcy w sumie to potwierdziło – co zresztą widać po mojej liście, na której dominują remaki i kontynuacje – tylko iż tym razem o optymizm mi jakoś trudniej.
Przeciwnie, mam wrażenie, iż mijający rok był najmniej obfitującym w pozytywne niespodzianki, odkąd tworzę swoje rankingi dla Serialowej i choćby jego najmocniejsze punkty nie skłaniają mnie do zrewidowania tego poglądu. Jasne, wciąż wiele rzeczy wybijało się ponad morze przeciętności, ale też nieliczne były przy tym naprawdę wyjątkowe. Większość to raczej tytuły z rodzaju takich, których sprawność doceniałem, ale nie potrafiłem się w nich zakochać. Wcześniej nie było to może regułą, ale też nie aż taką rzadkością.
W tym roku natomiast osobisty entuzjazm związany z ekranowymi opowieściami był u mnie na tyle sporadyczny, iż choćby tworząc top 10, kierowałem się w dużym stopniu tym, czy serial po prostu w miarę obiektywnie zasługuje na uznanie. Z jednej strony to dobra wiadomość, bo oznacza, iż z jakością wcale nie jest najgorzej, zwłaszcza iż kandydatów mi nie brakowało. Z drugiej, subiektywne spojrzenie to przecież cel takich rankingów, a tym razem kilka seriali kazało mi porzucić chłodny rozsądek i wybrać po prostu to, co z jakiegoś powodu mnie zachwyciło.
10. Małpi biznes
Dziesiątkę otwieram zwykle tytułem, który jakością może nieco odbiega od reszty, ale sprawił mi masę przyjemności. „Małpi biznes” wpisuje się w tę regułę perfekcyjnie, bo to serial, który ani przez sekundę nie rości sobie prawa do bycia czymś więcej niż czystym funem. Pokręcona kryminalna intryga, wyraziste postaci, scenariusz serwujący jeden zwrot akcji za drugim, czasem czarny, a czasem nie, humor i wreszcie zalewające to wszystko promienie słońca i totalny luz, który z rzadka bywał przełamywany przez poważniejsze sprawy. Czysty komfort – Vince Vaughn, któremu w osobie Andrew Yancy’ego przytrafiła się rola życia, z pewnością to potwierdzi.
9. Sympatyk
Serial, którego zakończenie nie przekonuje mnie do dziś, ale samo to, iż pamiętam je po tylu miesiącach, sprawia, iż coś musi być na rzeczy. Zwłaszcza iż „Sympatyk” kupił mnie na długo przed problematycznym finałem, będąc równie ambitną, co pomysłową i intrygującą opowieścią, zwłaszcza jeżeli lubicie historie o wojnie wietnamskiej lub po prostu seriale wymykające się prostym klasyfikacjom. Tu Wietnam jest jednocześnie tłem i głównym motorem napędowym fabuły, która sięga po dobrze znane motywy, jawnie sobie z nich kpiąc i punktując słabości amerykańskiego podejścia do tematu. Udanie, bo choćby jeżeli czasem efekciarstwo bierze górę, zdecydowanie jest tu co rozkładać na czynniki pierwsze.
8. Wywiad z wampirem
O ile po 1. sezonie wiedziałem, iż serialowy „Wywiad z wampirem” jest udany, ale nie miałem przekonania co do potrzeby jego powstania, o tyle druga odsłona nowej ekranizacji powieści Anne Rice rozwiała te wątpliwości. Kontynuacja losów Louisa (Jacob Anderson) i jego przybranej wampirzej rodziny okazała się pod każdym względem lepsza, dodając do stylu i klimatu całą gamę emocji. Świetnie napisana, znakomicie zagrana i zainscenizowana, a do tego zaskakująco emocjonująca historia jest w tej serii istną plątaniną kłamstw, niedopowiedzeń i wątpliwości, a jej kulminacja i proces na deskach Théâtre des Vampires to jeden z tych serialowych momentów, które zostaną ze mną na dłużej.
7. Genialna przyjaciółka
Nie wszystko poszło w finałowym sezonie gładko (na czele ze zmianami obsadowymi), ale ostatecznie „Genialna przyjaciółka” zdołała pożegnać się z widzami w formie równie wysokiej, jaką prezentowała już wcześniej. Zataczając koło, historia Eleny (Alba Rohrwacher) i Lili (Irene Maiorino) zabrała nas ponownie do Neapolu, przedstawiając kolejne burzliwe etapy w dorosłym życiu bohaterek, a jednocześnie zacieśniając ich trudną przyjaźń. Tę oglądało się przez pryzmat osobistych wzlotów i upadków, które choć bywały potwornie irytujące, ostatecznie składały się na fascynującą i satysfakcjonującą całość, bo kilka jest seriali, które potrafią tak szczerze i przekonująco opowiadać o tym, jak niedoskonali są ludzie i ich relacje.
6. Reniferek
Produkcja, która od czasu swojej premiery przeszła drogę od nikomu nieznanej niszówki do tytułu, o którym mówili wszyscy, choć niekoniecznie ze względu na ekranowe wydarzenia. Nie umniejsza to jednak jakości, której „Reniferek” ma pod dostatkiem, będąc jedną z tych serialowych opowieści, które włażą człowiekowi pod skórę i siedzą tam, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Niezależnie od tego, co sądzicie o emocjonalnym obnażeniu się przed widzami, jakiego dokonał tu Richard Gadd, trudno nie docenić kunsztu, z jakim opowiedział swoją przejmującą historię, a przede wszystkim mocy, z jaką ta potrafiła oglądającego uderzyć. I to w nie jeden sposób.
5. Tajny informator
Nie wiem, jak Michael Schur to robi, ale znów mu się udało. Jasne, „Tajny informator” nie jest jego ani najlepszym, ani najzabawniejszym, ani najbardziej oryginalnym dziełem, ale historie tak pełne ciepła, pozytywnych emocji i wrażliwości na innych są dziś tak rzadkie w telewizji, iż nie sposób ich nie docenić. Po tej dowcipnej, ale nieopierającej się na szalonych gagach opowieści o śledztwie, które Ted Danson przeprowadza w domu opieki dla starszych osób, widać doskonale, iż twórca włożył w nią serce. Bijąca z każdego kadru sympatia do bohaterów, zrozumienie dla ich losu i zwykła wiara w ludzi – przepis niby prosty, a jednak mało kto potrafi go zastosować w praktyce.
4. Hacks
„Hacks” rośnie z sezonu na sezon, czyniąc z Deborah (Jean Smart) i Avy (Hannah Einbinder) jedną z najciekawszych par show-biznesu. Relacja tej dwójki przez cały czas napędza fabułę, ale daleko jej do jednorodności. Wręcz przeciwnie, choć widzieliśmy już trzecią odsłonę ich przyjacielsko-mentorsko-toksycznego związku, znów było dynamicznie, znów bez osiadania na laurach i znów inaczej niż do tej pory. Bo koniec końców ta współzależność obydwu kobiet od siebie nawzajem jest dla nich i dla serialu rozwijająca. Co prawda nie zawsze na zdrowe sposoby, ale dla widzów to choćby lepiej. Zwłaszcza iż twórcy potrafią ją połączyć z zawiłościami i problemami współczesnej komedii, na których znają się lepiej niż ktokolwiek inny.
3. Ripley
Zaskakująco wysoka pozycja choćby dla mnie, bo w pierwszym odruchu nie powiedziałbym, iż „Ripley” zrobił na mnie aż tak duże wrażenie. Jednak przypominając sobie szczegóły serialowej adaptacji powieści Patricii Highsmith, jeszcze bardziej doceniam jej liczne walory, na czele ze scenariuszową i operatorską precyzją, jakiej może produkcji Netfliksa pozazdrościć adekwatnie cała tegoroczna konkurencja. Dodając do tego tytułowego bohatera w znakomitej kreacji Andrew Scotta, przepiękną włoską pustkę uchwyconą w czerni i bieli, oraz sekwencje takie, jak ta z łódką z 3. odcinka, otrzymamy przykład idealnego wręcz połączenia mistrzowskiego rzemiosła z artystyczną wizją.
2. Ktoś, gdzieś
Mógł i prawdopodobnie byłby to numer jeden, gdybym ostatecznie nie uznał, iż na mój osąd w jakimś stopniu wpływa postrzeganie „Ktoś, gdzieś” przez pryzmat tego, czym współczesna telewizja już niestety nie jest. Bo choć ostatnie wizyty w Manhattanie w stanie Kansas były wręcz cudowne, nie potrafię ich oglądać bez dostrzegania symbolicznego końca ery, w której skromne produkcje mogły spokojnie funkcjonować obok wysokobudżetowych hitów. Dziś już nie mogą i choć jest to bardzo przykre, to jednak nie koniec świata. Czekam więc na kolejny niszowy tytuł, który nieliczni entuzjaści utrzymają przy życiu przez kilkanaście odcinków, a Sam (Bridget Everett) i całą resztę już na zawsze będę miał w sercu.
1. Szōgun
Na kameralne historie nie ma już w telewizji miejsca? Pewnie tak, ale na szczęście nie jesteśmy skazani na wypakowane kliszami nudziarstwa. „Szōgun” udowodnił, iż wysoki budżet może iść w parze ze świetnym scenariuszem, a widzowie nie są wcale zamknięci na mniej stereotypowe podejście. Nowa adaptacja powieści Jamesa Clavella to przykład ekranizacji, która potrafi wykorzystać mocne punkty pierwowzoru, a jednocześnie nie brakuje w niej odwagi i talentu, żeby opowiedzieć tę historię na własną modłę. Przenosząc ciężar fabuły na Mariko (Anna Sawai) i lorda Toranagę (Hiroyuki Sanada), udało się uzyskać na tyle oryginalny punkt widzenia, by serial na pozór niewnoszący niż ożywczego, okazał się prawdziwym odkryciem. Nie wiem, czy twórcy zostawieni sami sobie zdołają ten trend utrzymać w 2. sezonie, ale na pewno nie dali żadnego powodu, żeby w nich wątpić.