Rok 2023 w serialach zapamiętam jako paradoksalny. Telewizja coraz wyraźniej zjadała swój własny ogon, ale potrafiła też zrobić krok w tył, żeby wykonać dwa naprzód.
Jaki był kończący się serialowy rok? Jak zawsze – nierówny. Tak pod względem jakości wyemitowanych produkcji, jak proporcji tych wartych uwagi do tych bez sensu pożerających czas. Jak zawsze też te ostatnie przeważały, więc umiejętność wyławiania spośród nich perełek była szczególnie cenna. Nieskromnie powiem, iż opanowałem ją w stopniu zadowalającym, choć bez kilku tytułów, które zdecydowanie powinienem sobie darować, się nie obyło.
Ale tutaj nie o nich. Tutaj ma być o rzeczach, które nie zmieściły się w dziesiątce, choć były dobre lub bardzo dobre albo przynajmniej dobrze takie udawały, co w gęstniejącym od seriali krajobrazie jest zdolnością potrafiącą wynieść ponad konkurencję choćby typowego średniaka. I ja w sumie przyjąłbym chętnie takich więcej, zawsze to lepsze od przeciętniactwa, które choćby ambicji, żeby poudawać, nie ma żadnych.
Niestety jednak, to właśnie takie produkcje zdominowały ostatnich 12 miesięcy, będąc nam bezlitośnie wciskane przez każdą platformę streamingową i stację, dla których hasłem ponad podziałami powinno być: “Zróbmy to jeszcze raz”. W końcu widz i tak obejrzy, a wysilać się za bardzo nie trzeba.
Na szczęście są wyjątki i twórcy, którym wysilać się chce, choćby gdy rzeczywistość podsuwa im gotowce. A taka postawa opłaca się również widzom, otrzymującym nadzieję, iż choćby gdy już zostanie przerobione wszystko, znajdzie się ktoś, kto zrobi to inaczej. W poniższej dziesiątce jest zresztą kilka przykładów takiej postawy i przyznam szczerze, iż są one całkiem pokrzepiające. Może jednak nie jesteśmy skazani na nudną wtórność?
10. Star Trek: Strange New Worlds
Dowód na to, iż tradycja w telewizji nie musi oznaczać ani przestarzałej ramoty, ani powtórki z rozrywki. Najlepsza ze współczesnych odsłon słynnej serii sci-fi czerpie garściami z klasyki, ale na nowoczesną modłę. “Star Trek: Strange New Worlds” to pełen życia, znakomicie napisanych postaci i świetnych pomysłów serial, ubrany w format przygody na odcinek. Oglądanie go było czystą, eskapistyczną przyjemnością na poziomie, o którym może pomarzyć wiele głośniejszych tytułów. Ja bardzo się cieszę, iż podróż z załogą Enterprise będzie trwać dalej, a wam radzę do niej dołączyć. choćby jeżeli wobec “Star Treka” macie podobny do mnie, raczej letni stosunek.
9. Awantura
Rzadkie zjawisko – serial świeży, nieoczywisty i od Netfliksa. Od paru lat odzwyczaja się nas od takiego połączenia, więc z zaskoczeniem przyjąłem produkcję studia A24. “Awantura” to iście wybuchowa mieszanka emocji, napięcia i frustracji, które wylewają się z ekranu, skutecznie przykuwając do niego na kilka godzin, bo w tym przypadku choćby ja, zagorzały przeciwnik binge-watchingu, nie mogłem się powstrzymać. Na przemian śmieszna, smutna, pokręcona i życiowa historia porwała mnie bez reszty, zachwycając pomysłowością, wspaniałą Ali Wong i skutecznym uziemieniem. Bo choć to czysty odlot, największe wrażenie zrobiło na mnie właśnie szczere podejście do ludzkich wad i słabości.
8. The Last of Us
Nie znając gry, za to wiedząc, iż ich adaptacje zwykle kończą się mniej lub bardziej spektakularną klapą, nie oczekiwałem od “The Last of Us” niczego specjalnego. Ot, jeszcze jedna postapokalipsa, dla odmiany grzybowa. Mocno się pomyliłem, bo serial HBO to jedna z tych produkcji, które spełniają dwa często wykluczające się warunki – są równie widowiskowe, co wiarygodne emocjonalnie. Historia Joela (Pedro Pascal) i Ellie (Bella Ramsey) właśnie taka była, wiodąc przez przerażający świat i sprawdzając, czy w takich okolicznościach można zachować człowieczeństwo. A iż prezentowała się przy tym znakomicie, trzymała w napięciu i nie bała się odważnych decyzji, to nic dziwnego, iż mówił o niej cały świat.
7. Scott Pilgrim zaskakuje
Masz uwielbiany komiks i fanów, którzy oczekują kolejnej wiernej adaptacji. Zamiast spełnić ich życzenia, ty jednak ryzykujesz, stawiając historię na głowie. Twórcom “Scott Pilgrim zaskakuje” brawa należą się już za odwagę, a dalej jest tylko lepiej. Choćby w kwestii głównego bohatera, a adekwatnie bohaterki, która z wyśmienitym skutkiem wkroczyła na pierwszy plan. To w dużej mierze zasługa właśnie Ramony, iż znana historia zyskała zupełnie nowe oblicze, zachowując jednocześnie ducha, energię i żywiołowość oryginału. Efekt? Rewelacyjna mieszanka czystego szaleństwa z zaskakująco dojrzałymi problemami. No i jak tu teraz stać na stanowisku, iż remakowanie to nuda i twórcze lenistwo?
6. Barry
Nie, “Barry” nie zachwycił mnie tak, jak przed rokiem. Moje zastrzeżenia wobec 4. sezonu nie mogą jednak zmienić tego, iż finisz jednej z najbardziej zwariowanych serialowych historii ostatnich lat to wciąż telewizja najwyższej próby. Opowieść mroczna jak gęsta noc, ale przedstawiona w feerii barw. Potrafiąca doprowadzić do łez ze śmiechu, żeby potem zepchnąć widza w ciemną otchłań rozpaczy. Z cudownym absurdem wpisanym w fundamenty, ale i emocjonalną wiarygodnością, jaką nie mogą się pochwalić najlepsze dramaty. Na koniec “Barry” pozostał sobą, czyli do bólu przewrotnym, gorzkim żartem, który dla oczekujących happy endu ma jedną radę – poszukajcie go gdzieś indziej.
5. Dobre rady Johna Wilsona
Najbardziej specyficzna z telewizyjnych wycieczek do Nowego Jorku dobiegła końca, a ja już tęsknię. I choć “Dobre rady Johna Wilsona” są tak niszowe, iż choćby ich twórca nie wierzył, iż ktoś je obejrzy, mamy do czynienia z czymś niezwykłym. Zdrowo odjechanym i na pozór nic nieznaczącym żartem, ale też jednym z najlepszych portretów współczesnego świata w telewizji. Ekranowym obrazem codzienności, która choć odległa, jest wyjątkowa, jak wszystko to, co dzieje się za naszymi oknami. Nikt dotąd nie opowiadał o tym z większym przekonaniem i zachwytem niż John Wilson, który pokazał, iż otaczają nas absurdy, ale przede wszystkim przekonał, iż warto się za nimi rozglądać.
4. Sukcesja
“Sukcesja” na mojej liście to obowiązek, który podobnie jak poprzednio, wypełniam z niesmakiem. Mogę co prawda maksymalnie obniżyć jej pozycję, ale i przed tym serial HBO w tym roku uparcie się bronił, nie chcąc zepsuć się aż do samego – cynicznego, tragikomicznego i boleśnie prawdziwego jednocześnie – końca. Finałowy sezon to kolejna uczta pełna okropności, co do których wstyd się przyznać, iż mi się podobały, i które znów śledziłem je z wypiekami na twarzy, nie wierząc, iż wywołują we mnie tyle emocji. Na zakończenie wypada więc tylko powiedzieć: żegnaj, “Sukcesjo”, nie znosiłem cię oglądać, ale na pewno o tobie nie zapomnę.
3. Poker Face
Kolejny w tym roku przykład serialu, w którym schematy stanowią o jego sile, nie słabości. „Poker Face” to w sumie banał. Kryminalny procedural z morderstwem i śledztwem tygodnia. Twist? Nie ma, chyba, iż uznać za taki zdolność Charlie (Natasha Lyonne) do wykrywania kłamstw. Poza tym wszystko już widzieliśmy, ale już dawno nie w tak dobrym wydaniu. Serial Riana Johnsona („Na noże”) to powrót do czasów, gdy telewizja nie była na siłę komplikowana. Czasów wciągających historii, wyrazistych bohaterów i rozrywki prostej, ale nie prostackiej. To rzecz w starym stylu, pokazująca, iż zgodność z tradycją może iść w parze z pomysłowością, oryginalnością i świeżością. A już można było w to zwątpić.
2. The Bear
O ile poprzednio w “The Bear” wrzało, w 2. sezonie serialowe emocje gotowano na wolnym ogniu. Co oznacza, iż jest choćby lepiej, niż było, zupełnie jakbyśmy przenieśli się z knajpy z kanapkami do restauracji z bardziej urozmaiconym menu. Takim, które potrafi zaskoczyć wyszukanym smakiem, ale i podkręcić atmosferę czymś mocno doprawionym. I w jednym, i w drugim przypadku użyta mieszanka przypraw sprawdziła się idealnie, podkreślając wyjątkowość każdego składnika, a jednocześnie zachowując ich perfekcyjną kompozycję. Całość trafia w gusta najbardziej wymagających krytyków, a do tego nasyci każdego głodomora. Poproszę kolejną dokładkę!
1. Reservation Dogs
Zwycięstwo małego, skromnego serialu nad telewizyjnymi gigantami to piękna historia. Wierzcie mi jednak, iż nie moja chęć poczucia się jak Robin Hood sprawiła, iż “Reservation Dogs” trafiło na sam szczyt listy. Opowieść o społeczności rezerwatu w Oklahomie (bo już nie tylko o dzieciakach) prezentowała po prostu taką jakość, iż nie mam żadnych wyrzutów sumienia, stawiając ją ponad konkurencją. Drugiej równie pięknej, zabawnej, poruszającej, różnorodnej i emocjonalnie wiarygodnej historii w tym roku w telewizji zwyczajnie nie widziałem.
Serial to absolutnie magiczny i do fantazjowania się bezwstydnie przyznający, ale z drugiej bardzo normalny, niekiedy w bolesny sposób przypominający, iż życie to nie bajka. Serial do płaczu i do śmiechu, do zadumy i do zabawy, do obejrzenia dla czystej przyjemności, ale i żeby w czymś pozornie odległym i nieznanym dostrzec coś bliskiego. “Reservation Dogs” to telewizja, która ma znaczenie. A przy tym jest niesamowicie dobra.