Choć mam prawo jazdy, to panicznie boję się prowadzić. Boję się ogromnej odpowiedzialności, która za każdym razem spoczywa na barkach kierowcy – odpowiedzialności nie tylko za swoje, ale również cudze życie. Jeden fałszywy ruch, jedna źle oceniona sytuacja i z tego świata wymeldowujesz się ty, pędzący 250 km/h motocyklista i Bogu ducha winna rodzina z dziećmi, dreptająca sobie spokojnie po poboczu. Pomimo mojej awersji do samochodów – a może właśnie dzięki niej! – stałem się z czasem wielkim fanem filmów wyścigowych. Regularnie rekompensuję sobie moją niechęć do kierowania pojazdami dzięki kina, darząc autentycznym podziwem fikcyjnych bohaterów, którzy ryzykują życiem, rozpędzając się na dużym ekranie do kilkuset kilometrów na godzinę. Z racji tego, iż w polskich kinach wciąż śmiga F1 Josepha Kosinskiego – wybitny przedstawiciel gatunku – postanowiłem wytypować 10 filmów wyścigowych, które osobiście uważam za najlepsze.
10. Szybki jak błyskawica
Jeżeli zastanawialiście się kiedyś, jak mógłby wyglądać Top Gun, gdyby zamiast samolotów główną rolę odgrywały w nim samochody wyścigowe, to już nie musicie się zastanawiać: wystarczy, iż obejrzycie Szybkiego jak błyskawica. Za oba filmy odpowiadają Tony Scott i Jerry Bruckheimer, w obu filmach zobaczymy Toma Cruise’a zamkniętego w metalowej puszcze pędzącej przed siebie z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę. Szybki jak błyskawica ląduje na pozycji numer 10, bo koniec końców to kino zaledwie poprawne, będące dzieckiem swoich czasów: schematyczne, z powtarzalnymi sekwencjami wyścigów, wypełnione sztubackim humorem. Broni się tu z pewnością skomplikowana relacja bohatera Cruise’a z kierownikiem drużyny, granym z werwą przez Roberta Duvalla, i kilka scen-perełek, takich jak chociażby spontaniczny wyścig na wózkach inwalidzkich po korytarzach miejskiego szpitala.
9. Wyścig
Kultowy już film Rona Howarda poświęcony ostrej rywalizacji między Nikim Laudą i Jamesem Huntem, dwoma wybitnymi kierowcami Formuły 1. Największy nacisk położony został tu na rok 1976, kiedy o wygranej w klasyfikacji generalnej zadecydowało Grand Prix Japonii – ostatni wyścig sezonu. Film Howarda to porządne kino sportowe: z dobrze zarysowanymi bohaterami, solidnymi kreacjami Daniela Brühla i Chrisa Hemswortha, całkiem efektownie zrealizowanymi scenami wyścigów. Jednocześnie zdecydowanie za dużo tu łopatologicznej narracji z offu, a niepotrzebne rozciągnięcie opowieści do kilkudziesięciu lat sprawia, iż podczas oglądania można odnieść wrażenie obcowania z ekranizacją artykułu z Wikipedii. I choć seans wspominam dość przyjemnie, to ostatecznie Wyścig umieszczam raczej z tyłu stawki.
8. Speed Racer
Rzecz absolutnie niesamowita i szalenie oryginalna. O nieco zapomnianym filmie sióstr Wachowskich przypomniałem sobie kilka tygodni temu zupełnym przypadkiem. Przeglądając YouTube’a, trafiłem na wideoesej poświęcony Speed Racerowi. Tytuł materiału był, nie powiem, dość przyciągający: „Najważniejszy film XXI wieku”. Dałem się złapać, kliknąłem. Autor wideoeseju rozpoczynał go od prostej analizy wybranej sceny. najważniejszy moment w filmie: Pan Royalton – potężny biznesmen, którego macki sięgają dalej, niż nam się wydaje – tłumaczy właśnie głównemu bohaterowi, iż wszystkie wyścigi samochodowe w historii były ustawione przez bogatych inwestorów. Przed naszymi oczami pojawiają się w tym czasie rzeczy nie z tego świata. Kamera kręci się dookoła własnej osi, podczas gdy w tle migoczą obrazki ilustrujące wściekły monolog Royaltona. Wreszcie zatrzymujemy się na skoncentrowanej twarzy głównego bohatera, gładko przechodząc do wyścigu, a adekwatnie to do jego transmisji, wyświetlanej na gigantycznym, latającym billboardzie przyczepionym do sterowca. I to wszystko na jednym ujęciu. Speed Racer pełen jest podobnych, tzn. fikuśnych i absurdalnych, zabiegów formalnych. To projekt irracjonalny, cudownie nielogiczny, a jednak konsekwentny, próbujący pogodzić ze sobą fanów Matrixa i Małych agentów. Psychodeliczny cukierek, fundujący nam jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Nic dziwnego w tym, iż nie został w swoim czasie odebrany pozytywnie – jest po prostu tworem zbyt osobnym (a może raczej: osobliwym), skazanym na tzw. cult following.
7. 24 godziny w Le Mans
Koprodukcja francusko-amerykańska z 1971 roku. Film Lee H. Katzina wyróżnia na tle stawki nie tylko – będący motorem napędowym całego projektu – Steve McQueen, ale również reporterski, wyjątkowo niehollywoodzki sznyt. Delikatnie zarysowana fabuła ustępuje miejsca realizacyjnej precyzji. Wiele scen z 24 godzin w Le Mans kręconych było podczas prawdziwego wyścigu. Filmowcom udało się wyłapać cały szereg niesamowitych detali: codzienność ludzi zamieszkałych na polu namiotowym obok toru, multum atrakcji turystycznych rozstawionych w okolicy z myślą o przyjezdnych, kulisy pracy fotoreporterów ryzykujących życiem, aby uzyskać jak najlepsze ujęcia kierowców i ich samochodów. 24 godziny w Le Mans to koniec końców w równym stopniu film fabularny, co dokument będący rzetelnym zapisem jednego z najbardziej prestiżowych wyścigów na świecie.
6. Le Mans ’66
Widowisko Jamesa Mangolda to w pewnym sensie antyteza filmu Katzina – rozbuchana hollywoodzka produkcja, skonstruowana od linijki, zgodnie z wymogami producentów. Całe szczęście reżyserowi Logana udało się tchnąć ducha w tę wyjątkowo sprawną maszynę. Le Mans ’66 (w oryginale Ford v Ferrari) dowozi zarówno na poziomie technicznym, jak i emocjonalnym. Spora w tym zasługa wybornego castingu. Christian Bale i Matt Damon tworzą tu wspaniały duet komediowo-dramatyczny, wcielając się kolejno w kierowcę Kena Milesa i kierownika drużyny Carrolla Shelby’ego. Ich relacja, będąca niekwestionowanym sercem opowieści, interpretowana bywa również w kontekście metafilmowym: jako relacja producenta i reżysera, pracujących wspólnie na sukces wielkiego projektu.
5. Auta/Auta 3
Maciek Satora z redakcji Filmwebu zauważył słusznie, iż w gruncie rzeczy istnieją tylko dwa rodzaje filmów wyścigowych. Pierwszy z nich to Auta, drugi to natomiast Auta 3. I rzeczywiście, sporo w tym stwierdzeniu racji. Oba filmy realizują dwa najpopularniejsze schematy kina wyścigowego. W pierwszym bucowaty, wyjątkowo ambitny sportowiec musi nauczyć się ogłady i pokory, aby dojrzeć do dalszej rywalizacji. W trzeciej części ten sam sportowiec przechodzi kolejny etap ewolucji: akceptuje własne ograniczenia i dorasta do roli mentora, przekazując dalej symboliczną pałeczkę. Obie części Aut to Pixar w szczytowej formie (choć osobiście nieco wyżej stawiam część pierwszą), fundujący widzom inteligentną rozrywkę dla wszystkich grup wiekowych. Wisienką na torcie jest w obu przypadkach rola głosowa Paula Newmana: legendarnego aktora, który na równi z kinem stawiał zawsze pasję do motoryzacji. W Autach 3, realizowanych już kilka lat po śmierci gwiazdora, wykorzystano kwestie nagrane na potrzeby pierwszego filmu.
4. Grand Prix
Tak melancholijnych kierowców nie znajdziecie w żadnym innym filmie. Grand Prix Johna Frankenheimera to trzygodzinna wyścigowa odyseja rozbita na czterech równorzędnych bohaterów: każdy z nich jest wybitny w swoim fachu, każdy ma spartolone życie prywatne, każdy gotów jest zaryzykować wszystkim, żeby tylko dojechać na metę jako pierwszy. Film z 1966 roku wciąż zachwyca pod względem technicznym: Frankenheimer raz inscenizuje wyścigi w sposób nadzwyczaj dynamiczny, z kamerą przyczepioną do bolidów i obracającą się wokół własnej osi, a raz tworzy coś na kształt mozaiki, dzieli ekran na części i korzysta z podwójnej ekspozycji, wydobywając na plan pierwszy piękno i wirtuozerię tego krwawego, śmiertelnie niebezpiecznego sportu, jakim niewątpliwie była swego czasu Formuła 1 (dzisiejsze standardy bezpieczeństwa są na niesamowicie wysokim poziomie). Kwintesencja filmowej elegancji.
3. F1
O filmie Josepha Kosinskiego pisałem nieco obszerniej w recenzji, tutaj mogę się co najwyżej powtórzyć: wybitne osiągnięcie techniczne, będące jednocześnie angażującą opowieścią, zbudowaną na podstawie kilku najpopularniejszych schematów kina sportowego. F1 to modelowy przykład tego, jak powinien wyglądać współczesny blockbuster. Dwie i pół godziny na krawędzi fotela, czas mija szybciej niż jedno okrążenie Formuły 1. To film elektryzujący, wciskający nas do wnętrza bolidu, wkraczający na zupełnie nowy, wyższy poziom immersji.
2. Hot Wheels: AcceleRacers
Nie wiem, czy ktoś z was pamięta jeszcze taki twór. Cztery wyjątkowe, godzinne filmy osadzone w uniwersum Hot Wheels. I jasne, ktoś powie, iż przemawia przeze mnie nostalgia: fakt, pierwszy raz obejrzałem je w domu rok starszego ode mnie sąsiada, z którym nie mam już kontaktu; w małym, dusznym pokoiku z kwadratowym telewizorem. Kilka miesięcy temu postanowiłem poddać jednak serię próbie czasu: obejrzałem wszystkie filmy raz jeszcze, ciągiem, razem z bardziej krytycznie nastawionymi znajomymi ze studiów. I wiecie co? To wciąż rozrywka na najwyższym poziomie, zgrabnie łącząca ze sobą elementy kina wyścigowego, przygodowego oraz science fiction. Zapomniana perła animacji, bogata w nawiązania intertekstualne: od Matrixa przez Ukryty wymiar aż po Gwiezdne wojny. o ile mi nie wierzycie, to zapraszam do obejrzenia wideoeseju, w którym oddany fan serii tłumaczy przez bite 20 minut, dlaczego AcceleRacers to filmowe arcydzieło. Potencjalny seans zalecany, rzecz jasna, z polskim dubbingiem.
1. Senna
Dokument Asifa Kapadii, pomimo 15 lat na karku, wciąż pozostaje niedościgniony w swojej kategorii. Reżyser otworzył nim nowy rozdział w historii światowego dokumentu: wyłącznie na bazie archiwaliów stworzył film non-fiction, który ogląda się niczym najbardziej wciągającą fabułę. Udowodnił mimochodem, iż istotą kina, jego najwybitniejszym osiągnięciem, a zarazem czynnikiem wyróżniającym je na tle innych sztuk jest montaż. Formułę opartą na zręcznym manipulowaniu found footage dokumentalista rozwijał następnie w Amy oraz Diego, dwóch filmach wchodzących w skład tzw. trylogii młodych geniuszy. Historia Ayrtona Senny – uważanego powszechnie za jednego z najlepszych, o ile nie po prostu najlepszego kierowcę Formuły 1 wszech czasów – to historia o niewyczerpanym głodzie rywalizacji, nieustannym przekraczaniu granic i cenie, jaką przychodzi za to przekraczanie zapłacić. o ile szukacie czegoś na wieczorny seans i mielibyście wybrać tylko 1 pozycję z tej szacownej listy, a nie widzieliście jeszcze Senny, to zaklinam was, wybierzcie dokument Asifa Kapadii. Żaden film wyścigowy nie dostarczy wam większych emocji.