Żywy czy martwy: Film z serii Na noże – recenzja filmu. I kto tu tak naprawdę grzeszy?

popkulturowcy.pl 2 godzin temu

“Światowej sławy detektyw Benoit Blanc powraca, aby rozwiązać najbardziej niebezpieczną sprawę w swojej karierze”. Tak brzmi opis trzeciego filmu z serii kryminałów Na noże. Czas najwyższy przekonać się, jaka ta sprawa była naprawdę.

Owszem, rozsławiony detektyw powraca i to w znakomitym stylu, a jego powrót zawdzięczamy trudnej do wyjaśnienia sprawie w Chimmey Rock. Miasteczko, a konkretniej tamtejsza parafia, przeżyła zabójstwo swojego proboszcza – Jeffersona Wicksa. Jeden główny podejrzany, mnóstwo osób związanych ze sprawą i zawrotna ilość puzzli do ułożenia. A pośrodku tego wszystkiego stoi on – czarno na białym – detektyw Benoit Blanc.

Tak oto z końcówką tego roku dostaliśmy film, który jakością narracji i opowiadania historii przebija każdą inną produkcję sprzed ostatnich dwunastu miesięcy. Rian Johnson zaprezentował nam tutaj poziom niespotykany dotąd w serii Na noże. To, jak Żywy czy martwy prowadzi widza przez opowieść, żonglując faktami, retrospekcjami, a co najważniejsze – szczegółami, nie pozostawia dosłownie nic do życzenia. Historia rozkręca się bardzo szybko, a jej przebieg przykleja widza do ekranu i z koszmarną skutecznością nie daje mu od niego odejść aż do samej końcówki. Jest to film, który dosłownie bawi się wszystkim, czym popadnie, zostawiając nas z przeświadczeniem, iż każdy szczegół ma kolosalne znaczenie.

Podobne wrażenie wywiera również sama parafia Matki Boskiej Niezłomnej, a konkretniej klimat, jaki wykreował się wokół niej i jej proboszcza. Przeczucie, iż jesteśmy w miejscu nadprzyrodzonym, miejscu działania złych dusz, nie odbiega od nas w najważniejszych momentach filmu. Ostatecznie odchodzi ono dopiero w momencie rozwikłania sprawy, kiedy na jaw wychodzi wszystko, co dręczyło mury tego Kościoła od ponad 60 lat. Tak napisaną historię chce się chłonąć w niemal nieskończoność, ale choćby i ona musi dobiec końca. Robi to jednak w dość przewrotny sposób.

Zagadka Kościoła w Chimmey Rock ma doprawdy satysfakcjonujący koniec. Choć, szczerze powiedziawszy, sprawniejsze oko może wytypować sprawcę jeszcze jakieś 40 minut przed Blanciem. Za to sam przebieg całego zajścia jest wręcz nie do odgadnięcia. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym przykładem zbrodni niemożliwej, o czym wielokrotnie daje znać Benoit Blanc. Jednak to on tu jest detektywem, a nie my, prawda? I owszem, dla niego w tym zawodzie nie ma rzeczy niemożliwych. Jednak, jak to bywa zazwyczaj, detektyw działa w stylu “Veni, vidi, vici.“Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Tym razem było inaczej: po rozwiązaniu sprawy, zamiast zamatować publicznie przeciwnika, zwycięstwo nie odbyło się w tłumie. Była to spowiedź — prawda przez przebaczenie, a nie przez poniżenie. Taki finał wydarzeń idealnie dopełnia sytuację głównego bohatera filmu.

Żywy czy martwy

A tym głównym bohaterem nie jest, o dziwo, Benoit Blanc, a ksiądz Jud Duplenticy. Człowiek szukający przebaczenia w Chrystusie, który jako ksiądz sam musi udzielać go innym. Osoba o prawdziwym powołaniu, mimo trudnej przeszłości. Sprytnie i głęboko napisana postać, podszyta grą aktorską Josha O’Connora, przyjemnie zapada w pamięć. Blanc za to trzyma się z boku, rozmyśla i pomaga Judowi rozwikłać tę dosyć problematyczną łamigłówkę. Ostatecznie poświęca słodki smak wygranej w zamian za odkupienie moralne księdza Duplenticiego. Ten wątek, jak i wiele innych rzeczy w filmie, został podszyty głęboką symboliką, która tylko czeka na jej wyłapanie.

Czyli mamy już mistrzowską narrację, teraz jeszcze wyborny wątek moralny oraz wszechobecną symbolikę. Ale to nie wszystko, ponieważ zostały nam do poruszenia jeszcze kwestie techniczne. I tu ponownie nie mam zastrzeżeń. Mimo faktu, iż Żywy czy martwy nie ma górnolotnie i monumentalnie wyglądających ujęć, niektóre z nich przez cały czas zadziwiają. Produkcja jest definitywnie sprytnie nakręcona (równie sprytnie, co napisana) i montażem daje nam do zrozumienia, jak wiele widzi Blanc, a jak mało widzimy my. I muszę przyznać, iż za Danielem Craigiem w tej roli naprawdę się stęskniłem. O wiele bardziej przypada mi on do gustu jako detektyw Blanc niż jako James Bond i miło było go zobaczyć ponownie w tej roli.

Żywy czy martwy

Jedna tylko rzecz nie daje mi spokoju. Było to morderstwo ważnej osobistości w miasteczku, o głośnym wydźwięku, którego kulisy zawładnęły choćby platformą YouTube. A mimo wszystko instytucja kościelna nie śmiała czynnie zająć się tą sprawą. Niby pstryczek, a jednak go czujemy. Podobnie jest z kwestią tego, iż detektywowi stanowczo za dużo uchodzi na sucho, a główny podejrzany hasa sobie swobodnie po mieście mimo kilku gróźb aresztem od pani policjant. Są to drobne nieścisłości, które da się wyjaśnić z pewną skutecznością, a które mimo wszystko zostawiają uczucie mimowolnego zakłopotania.

Tak czy inaczej film Żywy czy martwy to istny ewenement. Rzadko się zdarza, by projekt, który nie ma w sobie żadnych monumentalnych scen czy wątków wielkiej wagi, potrafił tak zawładnąć widzem. A jednak się udało i trzecia część serii Na noże dokonała rzeczy takiej samej jak jej przewodnia zbrodnia – niemal niemożliwej. Obok Andora jest to moja jedyna ocena 9/10 w tym roku, której przyznania po prostu się nie spodziewałem. Jednak ja lubię tego rodzaju niespodzianki i mam nadzieję, iż poprze mnie jeszcze niejedna osoba. Gorąco polecam seans, bo to produkcja z tych, które przede wszystkim trzeba poczuć, przeżyć i doświadczyć.


fot. gł.: baner filmu Żywy czy martwy

Idź do oryginalnego materiału