![]() |
AI '25 |
1941
Ballada o ulicy Słupeckiej
Mai Walterowej
Na ulicy Słupeckiej,
na ulicy pijanej,
błądzi księżyc jak dziecko
i tynk łupie na ścianach.
Biegną schody w poddasza,
chodnik rynny potrąca,
jezdnia dudni jak blacha -
ot, tak o- chyba niechcący.
Hen na czwartym pięterku
kolebeczka - pokoik,
tekturowe pudełko
wypełnione napojem.
Drzwi pukają, a zegar
senne liczy miesiące,
szafa płynie jak pegaz
pewnie - ot, tak - niechcący.
Jest skobelek i klamka,
w torebeczce ślad mąki,
a w pudełku Ordonka,
co sprzedaje fijołki.
Jest i pani jak likier,
co ma oczy milczące
i nie kocha się w nikim -
ot, tak - chyba niechcący.
Jeden z czołem wysokim,
co „pa Wołgie” wciąż świstał,
kieliszeczków głębokich
pije jeden plus trzysta.
Jest i drugi, co błyska
włosem bladogorącym,
lecz dziesiąty go dobił
- pewno- pewno- niechcący.
Na ulicy Słupeckiej,
na ulicy - mój Boże,
księżyc spił się jak dziecko,
wziął latarnię za rożen.
A pod dachem kolebka
- pudełeczko skrzypiące,
gdzie malutka Lusieńka
rzewnie płacze - niechcący.
Zygmunt Jan Rumel