W połowie lipca minęła 115. rocznica urodzin Henryka Zygalskiego, jednego z trzech polskich kryptologów, którzy jako pierwsi złamali szyfry niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma, dając aliantom jeszcze przed wybuchem II wojny światowej know how i bezcenne narzędzia, które okazały się najważniejsze do zwycięstwa aliantów nad hitlerowskimi Niemcami. Zwycięstwo to rozpoczęło się w Poznaniu, bo to tutaj w styczniu 1929 roku na prośbę Biura Szyfrów Wojska Polskiego światowej sławy matematyk prof. Zdzisław Krygowski zorganizował na uniwersytecie tajny kurs szyfrów, który wyłonił trójkę: Marian Rejewski – Henryk Zygalski – Jerzy Różycki. To w Poznaniu, w tutejszej delegaturze Biura Szyfrów stawiali oni pierwsze kroki na drodze walki z niemieckimi szyframi.
Z matematyką za pan brat
Zygalski – nazywany przez kolegów „Zygą” – był w tym gronie jedynym poznaniakiem. Rejewski pochodził z Bydgoszczy, a Różycki – z Kresów. Henryk był synem mistrza kroju, jego rodzice prowadzili warsztat krawiecki. Dzieciństwo i młodość spędził w stojącej do dzisiaj kamienicy przy ulicy Mielżyńskiego 19. To z niej chodził do szkoły – m.in. do Gimnazjum św. Marii Magdaleny.
fot. Wikipedia
W wieku 10 lat przeżył odzyskanie przez Polskę niepodległości – i widział sukces powstańców w grudniu 1918 roku. Można więc powiedzieć, iż był dzieckiem – rówieśnikiem polskiej niepodległości. Fakt ten musiał znacząco wpłynąć na jego głęboki patriotyzm i przywiązanie do dopiero co odrodzonej Ojczyzny.
Jak niemal każdy w Poznaniu tego okresu, świetnie mówił po niemiecku i znał mentalność niedawnych zaborców. Uzdolniony muzycznie (grał na pianinie), z niezłymi stopniami w gimnazjum i dobrze zdaną maturą (trzy oceny bardzo dobre: z religii, matematyki i przyrodoznawstwa), na miejsce studiów wybrał utworzony niedawno, w 1919 roku Uniwersytet Poznański, konkretnie Wydział Matematyczno-Przyrodniczy. Z matematyką był za pan brat. Tak już zostało do końca jego życia.
Bohater bez biografii
Marian Rejewski doczekał się kilku książek, w tym wydanej w ub. roku biografii pióra Roberta Gawłowskiego. Jerzy Różycki za chwilę stanie się bohaterem książki autorstwa Elżbiety Szczuki. Poznaniak Zygalski natomiast nie dosłużył się podobnego „pomnika”. Jakież to znamienne dla wielu bohaterów rodem z Poznania. Kilka akapitów poniżej nie wypełni z pewnością tego braku. Niech będzie wszakże sygnałem, iż Zygalski był nietuzinkowym człowiekiem i bez dwóch zdań zasługuje na osobne studium.
Ironiczny geniusz
Miał duże, specyficzne poczucie humoru. Pokazują to jego zachowane listy do rodziny i znajomych. Na odwrocie zdjęcia z lipca 1957, na którym siedzi na angielskiej plaży z angielską towarzyszką życia, Bertą Blofield, napisał:
„Człowiek jaskiniowy (to o sobie – przyp. red.) tłumaczy człowiekowi cywilizowanemu, iż dwa razy dwa równa się trzy i pół”.
W prywatnych okolicznościach, z czasem coraz rzadszych, bywał duszą towarzystwa. W odróżnieniu od Rejewskiego był ekstrawertykiem, choć z pewnością potrafił dochować tajemnicy w kwestiach tego wymagających.
Jako pierwszy tajny meldunek nadany Enigmą złamał Marian Rejewski w grudniu 1932 roku. Zygalski wynalazł w latach trzydziestych system perforowanych płacht, dzięki którym deszyfraż Enigmy odbywał się stosunkowo szybko. I choć inne opracowane przez Polaków narzędzia i metody, jak choćby cyklometr czy tzw. bomba Rejewskiego, z czasem okazywały się niewystarczające, płachty Zygalskiego długo jeszcze były wykorzystywane – także przez brytyjskich aliantów (po wtajemniczeniu ich w sukcesy Polaków na tajnym spotkaniu w podwarszawskich Pyrach w lipcu 1939 roku) – do łamania tajnych niemieckich meldunków.
fot. Centrum Szyfrów Enigma
To dzięki płachtom doszło do pierwszego złamania szyfru Enigmy w trakcie wojny – w styczniu 1940 roku w Paryżu. I to na płachtach uczył się polskich metod sam Alan Turing, który następnie w potężnym ośrodku kryptologicznym w Bletchley Park z sukcesem rozwinął polskie dokonania, co pozwoliło Brytyjczykom do końca wojny śledzić niemieckie rozkazy – i wygrać wojnę.
Na marginesie warto zauważyć swoisty fenomen: w gronie trzech tak wybitnych umysłów i osobowości jak Rejewski, Zygalski i Różycki nigdy nie zaiskrzyło rywalizacją czy osobistymi ambicjami. Cała trójka pracowała, utrzymując wspaniały team spirit. Rejewski, choć najstarszy, nigdy nie poczuwał się do liderowania zespołowi. Zyga dbał prawdopodobnie o dobrą atmosferę, Różycki bywał ponoć najbardziej błyskotliwy.
Późna miłość
Ewakuowany wraz z kolegami z bombardowanej we wrześniu 1939 roku Polski przez Rumunię do sojuszniczej Francji, Zygalski znalazł się w tajnym ośrodku kryptologicznym pod Paryżem. To on prawdopodobnie jako autor płacht wyjaśniał sekrety ich zastosowania Turingowi, który pofatygował się w styczniu 1940 roku samolotem do Paryża, by poznać polskie rozwiązanie. Zygalski i koledzy przekazali mu wtedy symbolicznie pałeczkę w sztafecie walki z Enigmą.
Wojenne koleje losów Zygalskiego – ewakuacja do zakamuflowanego ośrodka w tzw. strefie Vichy, podróże do Algieru, wędrówka i aresztowanie w Hiszpanii, wreszcie służba w sztabie Naczelnego Wodza w Wielkiej Brytanii od 1943 roku – nadają się na osobną epopeję. Nie sposób opisać ich rzetelnie choćby w rozbudowanym artykule. Dość powiedzieć, iż zrządzeniem losu zarówno on, jak i jego koledzy z polskiego Biura Szyfrów znaleźli się na bocznym torze kryptologicznych zmagań z nazistowskimi Niemcami. Prym przejęli Brytyjczycy z Bletchley Park pod wodzą Alana Turinga.
Po wojnie odnalazł miłość swojego życia – Bertę Blofield, wdowę po angielskim oficerze. Podróżował z nią po południowej Europie i Wielkiej Brytanii, często i zachłannie, jakby nadrabiając lub odbijając sobie wojenne „zaległości”. Z tego okresu życia zachowało się wiele zdjęć, dokumentujących jego osobiste szczęście. Często opatrzone są one jego komentarzami.
„Czy świat potrwa jeszcze trzy kwadranse?”
– napisał na odwrocie fotografii wykonanej w Trebeurden (Bretania) w lipcu 1955 roku. Po latach pytanie to stało się tytułem widowiska muzycznego, napisanego i zagranego przez poznańskiego muzyka Patryka Piłasiewicza, rezydenta artystycznego Centrum Szyfrów Enigma.
Na odległość
Nigdy nie wrócił do – komunistycznej po wojnie – Polski. Był prawdopodobnie świadomy grożących mu niebezpieczeństw, zważywszy na fakt, iż pracując na Wyspach przy sztabie Naczelnego Wodza, łamał również szyfry sowieckie. Utrzymywał jednak żywy kontakt listowny z matką i siostrą Moniką. W listach do rodziny podpisywał się krótko i ciepło: „Henio” lub „Heniutek”. Jak przykładny członek rodziny za żelazną kurtyną, ze swojej skromnej pensji przesyłał im przed świętami paczki z pomarańczami i grejpfrutami.
fot. Centrum Szyfrów Enigma
„Smutno mi bardzo, iż Mamusia złamała rękę. W tym wieku takie sprawy ciężko się goją i po tym są komplikacje. Wiem, iż na to nic pomóc nie można. Tak jak Moniko mówisz: uwiąd starczy. To wszystkich nas czeka. Oby tylko te nasze ostatnie podrygi były bezbolesne, miłe i krótkie. Lekarze to idioci; zapomnieli co jest ich obowiązkiem. Zamiast się starać, aby to życie było, zdrowe, miłe i przyjemne to chcą je na gwałt przedłużać. Po co?”
– pytał w liście do siostry Moniki (nazywanej przez niego Moniuszką) w październiku 1967 roku.
„Piszesz Moniko, iż często odczuwasz brak brata, który by Ci poradził. Ja wątpię, abym mógł Ci pomóc. Przecież od 20 lat jestem prawie Anglikiem, a w Polsce nie byłem od 1939. Życie tam i tutaj odmienne. A ja tutaj mam i własną rodzinę, żonę, zawód. Tyle było tych przyczyn, aby nie wracać, czy choćby przyjechać na wakacje. Ja również odczuwam uwiąd starczy – pamięć nawala”
– pisał, jakby tłumiąc wyrzuty sumienia.
„Muszę zaglądać do pamiętników”
W nowej Ojczyźnie, na Wyspach pracował jako wykładowca matematyki, ale nic nie przyszło mu łatwo. Aby uczyć w Wielkiej Brytanii, musiał odbyć ponownie studia matematyczne. Kolejny dziejowy paradoks, jakich życie nie szczędziło wysokim polskim oficerom, pracującym po wojnie jako kelnerzy czy szatniarze, byle utrzymać się przy życiu. Zygalski pracował tak długo, jak mógł, a i tak jego emerytura była trzykrotnie niższa od standardowej. Wspominał o tym w jednym z listów, ale nie żalił się.
W latach 70. zniedołężniał, choroba coraz mocniej dawała mu się we znaki. Po operacji prostaty nie wrócił do dawnej formy fizycznej, sporo czasu spędzał w obitym czarną skórą fotelu.
fot. Centrum Szyfrów Enigma
„Dobrze, iż nie mam żadnych boleści i czuję się normalnie. Wspominam sobie swoje życie. Mam przed sobą wspomnienie wojenne. Co wtedy się to działo. Nasze budowle w PYRACH Niemcy zrównali z ziemią. A niech im ziemia będzie lekką. Czy moje mieszkanie na Alei NIEPODLEGŁOŚCI 223 m. 6 (w Warszawie – red) jeszcze stoi nie wiem. O takiej przeszłości nie pamiętam już. Muszę zaglądać do pamiętników” – napisał w jednym z ostatnich listów do siostry, datowanych na listopad 1975 roku. „Jego pamięć jest w złym stanie”
– dopisała jego życiowa partnerka.
Zmarł 30 sierpnia 1978 roku, spoczął na cmentarzu w brytyjskim Liss. Berta Blofield nie potrafiła żyć bez niego, odeszła ledwie miesiąc później.
*Piotr Bojarski – pisarz i publicysta, autor m.in. powieści „Coraz ciemniej w Wartheland”. Kierownik Centrum Szyfrów Enigma w Poznaniu.