Istnieje przeświadczenie o kryzysie kina gatunkowego w Polsce. Horrory powstają tylko z rzadka, a liczne komedie i filmy romantyczne zwykle nie spotykają się z ciepłym przyjęciem krytycznym. Życie dla początkujących, świetnie łączące wzorce gatunkowe z lekkim autorskim zacięciem, może przełamać ten impas. Produkcja ma za sobą już niezgorsze festiwalowe tournée, podczas którego zebrała kilka nagród na Mastercard OFF Camera i w Koszalinie. Twórcy mogą pochwalić się także udziałem w konkursie głównym na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Już sam punkt wyjścia jest dość ciekawy, bo dotyczy wampirów, które w polskim kinie pojawiły się ostatni raz bodaj cztery dekady temu, w filmie Lubię nietoperze (1986). W tym wypadku nie mamy jednak do czynienia z horrorem, a komediodramatem: Życiu dla początkujących bliżej do Co robimy w ukryciu? (2014) czy Humanitarnej wampirzycy poszukującej osób chcących popełnić samobójstwo (2023). Zwłaszcza ten drugi tytuł prowokuje do porównań, a to za sprawą głównej bohaterki – Moni (Magdalena Maścianica), która jako wampirzyca znajduje się gdzieś na antypodach despotycznego Nosferatu z ubiegłego roku. Skryta, wycofana protagonistka próbuje trzymać wszelkie emocje na wodzy i pracuje na nocnych zmianach w domu seniora. Przeciwwagą dla niej jest wnuk jednej z rezydentek, Czarek. Odgrywa go Michał Sikorski, który wnosi do postaci całą tę prostoduszność, którą cechują się Adamczewscy w serialu 1670. W zawiązującą się między nimi relację wkracza rozczarowany życiem Mirek (Bartłomiej Kotschedoff). Cała akcja rozgrywa się w relacjach tej trójki bohaterów, a autorzy skutecznie budują humor na rodzących się między nimi napięciach.

„Kontrast” to tutaj słowo klucz. Wampiry żyją wprawdzie wiecznie, ale te od Podolskiego wydają się być tym życiem skrajnie zmęczone. Z drugiej strony mamy mieszkańców domu seniora, którzy znajdują się u końca swojego pobytu na ziemii, a pomimo tego chłoną każdą chwilę. Także atmosfera całego filmu składa się z pozornie przeciwstawnych elementów. Życie dla początkujących to taki kinowy odpowiednik wieczoru spędzonego ze znajomym na białych plastikowych krzesłach. Pomiędzy kolejnymi żartami powracają najważniejsze egzystencjalne tematy, podszyte jakąś głęboką melancholią. Ten słodko-gorzki nastrój z powodzeniem budują utrzymane w ciepłej, przytulnej kolorystyce zdjęcia autorstwa Ernesta Wilczyńskiego.
Pod względem formalnym Życie dla początkujących nie jest może odkryciem. Narracja poprowadzona została linearnie, a twórcy bezpiecznie realizują się w swoich komediowych wzorcach, nie wychodząc poza znane wszystkim rozwiązania. Tym, co zdaje się być tu autorskim wkładem, jest próba sportretowania pokolenia młodszych milenialsów. Wciąż nieustatkowani, nieustannie oczekujący początku własnego życia, ukrywają się oni gdzieś w piwnicy. Patrząc z innej perspektywy, wampiryzm jest tutaj również metaforą – z powodzeniem można by odczytać film w kluczu powszechnego kryzysu zdrowia psychicznego.
Wydaje się, iż Życie dla początkujących zostało na razie pozytywnie przyjęte, o czym świadczyły reakcje publiczności podczas mojego seansu. Trudno się dziwić, bo to pełnoprawny crowd pleaser i życzyłbym polskiemu kinu gatunkowemu więcej produkcji na podobnym poziomie.
Korekta: Michalina Nowak
Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej z Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych.