Adaptacje historii pisanych przez Stephena Kinga mogłyby już stanowić nowy gatunek filmowy. Do polskich kin trafiła właśnie kolejna z nich. Czy Życie Chucka to udana produkcja?
Film Życie Chucka to adaptacja noweli o tym samym tytule wchodzącej w skład zbioru Jest krew… wydanym w 2020 roku. Historia, którą poznajemy, jest opowiedziana w odwróconej chronologii. Głównego bohatera na początku obserwujemy u schyłku jego życia, a kolejne sceny przedstawiają jego dorosłość i na sam koniec dzieciństwo. Charles „Chuck” Krantz to zwykły człowiek, który w młodym wieku umiera na raka mózgu. Doświadcza on zarówno miłości, jak i straty. Jego losy w zdecydowanym stopniu wypełnia taniec, do którego żywi szczególną sympatię.
Wyjątkowy element całego widowiska stanowi forma opowiedzenia historii Chucka. Film rozpoczyna się od Aktu Trzeciego, czyli zakończenia. Ta część od początku wydaje się skrajnie enigmatyczna, a wiele elementów świata przedstawionego wzbudza niepokój. Narracja jest wręcz katastroficzna, a my obserwujemy rzeczywistość zbliżającą się do końca swojego istnienia. Thanks, Chuck, bo taki jest tytuł tego fragmentu historii, utrzymuje widza w napięciu przez długi czas. Doskonale wpływa na to fakt, iż główny bohater pojawia się jedynie w tle. Nie obserwujemy jego poczynań, a film skupia się na losach nauczyciela Marty’ego Andersona. Cała znacząca treść ukryta jest jednakże pod wieloma pięknymi metaforami, porównaniami i symbolami. Chiwetel Ejiofor wypada niesamowicie wiarygodnie jako Marty i jego umiejętność reagowania na otaczający upadający świat przyprawiała o ciarki. Akt Trzeci to również uczta dla oczu. Ujęcia z pięknym oświetleniem i cudowne nocne niebo pełen gwiazd usprawniło wzruszającą atmosferę. Czasem wadziły jednak niezbyt dopracowane efekty specjalne.
Następnie przechodzimy do Aktu Drugiego zatytułowanego Buskers Forever, gdzie poznajemy dorosłość Chucka. Nie jest to zbyt długi fragment opowieści. Niemniej odniesienia do poprzedniego aktu pozwalają na aktywne uczestniczenie w oglądaniu filmu i powolne odkrywanie życia głównego bohatera. Osią fabularną tej części staje się moment, w którym Chuck daje swój taneczny popis na środku ulicy. Bawiłem się przy tym świetnie, a sam występ przypominał musicalowe układy taneczne niczym w La La Land. Tutaj na ekranie przewodził Tom Hiddleston, który miał zaskakująco mało czasu w pokazanie swoich umiejętności aktorskich. W tym akcie również w większym stopniu został wykorzystany narrator, który wprowadzał postacie w często komiczny sposób. Zostało zrobione to z klasą i komediowe elementy nie wydawały się zbyt nachalne.

Najdłuższym i najciekawszym jednak fragmentem Życia Chucka był Akt Pierwszy nazwany I Contain Multitudes. Przez większą część tego aktu wciąż działały doskonałe nawiązania do Thanks, Chuck, które uzupełniały losy bohatera. Niemniej w pewnym momencie tempo opowiadania mocno zwalnia. Historia zaczyna zmieniać się w bardziej ordynarną i pełną ekspozycji. My natomiast zapominamy o silnym emocjonalnie początku filmu z racji, a film zaprzestaje odniesień do Aktu Trzeciego. Niestety to uczucie nie zmienia się do samego końca. Mimo iż zakończenie dalej pozostaje niesamowicie wzruszające, to nie jest wystarczająco satysfakcjonujące. Ponadto w Akcie Pierwszym na uznanie zasługuje aktor wcielający się w dziecięcą wersję Chucka, czyli Benjamin Pajak. Skradł on moje serce, a dojrzałość emocjonalna, sposób podawania dialogów i mimika twarzy nieraz sprawiły, iż czułem się jak zahipnotyzowany. Ciszę się, iż młody aktor otrzymał aż tyle czasu ekranowego, a jego występ zapamiętam jeszcze przez długi czas.
Ten specyficzny zabieg opowiadania historii Chucka od końca jest interesujący, ale nie udało się wykorzystać sto procent jego potencjału. Niestety twórcy polegli w drugiej połowie opowieści, gdzie wytraca ona swoje tempo i nigdy już do niego nie powraca. Najsilniejszym aspektem, na który pozwoliła taka formuła, było odnoszenie się do poruszającego początku i utrzymywanie odbiorców w niepewności oraz ciekawości dalszych losów. Właśnie późniejszy brak widocznych nawiązań sprawił, iż emocje opadły. Ponadto Akt Trzeci wyraźnie odróżnia się stylistycznie od kolejnych części fabuły. Sprawia wrażenie bycia wyreżyserowanym przez kompletnie innego reżysera i niestety wadzi to na spójności całej produkcji. Inną decyzją reżysera, która niezbyt mi się spodobała, był dobór aktorki wcielającej się w babcię Charlesa. Mia Sara nie była wiarygodna jako staruszka. Gdyby nie charakteryzacja, to można by mylnie określić postać jako matkę głównego bohatera. Kontrastem do niej jest Mark Hamill, który w roli dziadka wypadł po prostu niebywale.

Ogromnym atutem filmu Życie Chucka jest scenariusz, a w szczególności dialogi i monologi. Teksty, których jest tutaj mnóstwo, zapadają w pamięć i uderzają w głęboko zakorzenione aspekty życia każdego człowieka. W rezultacie mamy pole do wielu interpretacji, które pozwalają na refleksje o nas samych. To film, który również uświadamia, iż losy każdego człowieka są istotne i każdy moment naszych własnych historii jest szczególny. Poznajemy wiele postaci, które są wielowymiarowe i wciągające, a historia Chucka mimo wszystko błyszczy i pozostaje w centrum naszej uwagi. Nie jestem niestety w stanie ocenić, w jakim stopniu adaptacja jest zgodna z oryginałem napisanym przez Stephena Kinga, gdyż samej noweli nie czytałem. Wydaje mi się jednak, iż jeżeli pojawiły się pewne zmiany, to film zasługuje na docenienie, bo jest to historia pełna serca i morałów.
Chyba największym błędem całej produkcji jest natomiast próba eksperymentowania w zbyt wielu elementach. Pomijając już wspomnianą formę opowiadania, czy wykorzystanie paraboli w Thanks, Chuck, mamy tu również do czynienia z narratorem. Pomimo iż jego obecność wzbogaca historię i wprowadza interesujący aspekt komiczny, to niestety powoduje, iż film staje się chaotyczny. Nie jest to oczywiście wina samego narratora, bo Mike Flanagan wydaje się bawić formułą i podejmować często decyzje, które negatywnie oddziałują na spójność produkcji. Na całe szczęście w dużej mierze inne wykonane z precyzją elementy przykrywają te niedoskonałości. Przykładem może być przepiękna muzyka stworzona przez The Newton Brothers i cała reszta, o której już wspominałem wcześniej.

Bardzo żałuję, iż nie miałem okazji zapoznać się z papierową wersją Życia Chucka przed obejrzenie filmu. Czuję, iż byłoby to świetne obrazowe uzupełnienie tej wielobarwnej historii. Mike Flanagan stworzył naprawdę dobry film i liczę, iż reżyser podejmie kolejne próby opowiadania w tak eksperymentalny sposób. Pomimo dość licznych błędnych decyzji reżysera, ta produkcja pozostanie w mojej pamięci na długo. Mam natomiast nadzieję, iż jej przekaz będzie mi towarzyszył już przez całe życie. Nie jest to niesamowite dzieło kinematografii, ale nie można odebrać tej produkcji jednego — ma w sobie duszę. Dla filmu Życie Chucka warto wybrać się do kina. Mogę zagwarantować, iż problemy przykryją wciągający bohaterowie i prawdziwie wnikliwe uwagi do życia każdego człowieka.
fot. główna: kadr z filmu Życie Chucka