Zostawiając walizkę

kulturaupodstaw.pl 16 godzin temu
Zdjęcie: fot. A. Grabowski


Na multimedialny konkurs ogłaszany co roku przez PTT wpływa coraz więcej prac. Jurorzy oceniają utwory inspirowane teatrem, ruchem lub tańcem w trzech kategoriach: literatury, sztuk wizualnych i filmu. W tegorocznej edycji festiwalu po raz pierwszy odbył się slam poetycko-choreograficzny, w którym słowo stanowiło inspirację dla improwizacji tanecznej. 12 grudnia wystawiono premierowy spektakl „Toaca” przygotowany we współpracy z trzema rumuńskimi choreografami: Mădăliną Dan, Andreą Gavriliu i Ștefanem Lupu (o premierze będziemy pisać na naszym portalu). To jedno z wydarzeń w ramach Sezonu Kulturalnego Rumunia – Polska 2024–2025 „Mamy wspólny język”, organizowanego przez Instytut Adama Mickiewicza i Rumuński Instytut Kultury w Warszawie. Ostatniego dnia roku odbyła się także internetowa premiera ósmego już autorskiego filmu choreograficznego w reżyserii Iwony Pasińskiej, jeszcze

przed sylwestrowym toastem

Artyści często wytrącają nas ze strefy komfortu, idą pod prąd przyzwyczajeń, przypominają o tym, co odsuwamy, by nie burzyć swojego spokoju. Prowokują, stawiają przed oczy niewygodne, zasłonięte, niechciane. I oto mamy temat zupełnie niesylwestrowy, który w ostatni dzień roku Iwona Pasińska daje nam do refleksji.

fot. A. Grabowski

Niektórzy odwrócą się na pięcie, z kieliszkiem szampana w ręku, i prężąc muskuły, skoncentrują się na noworocznych postanowieniach, pełni dobrej woli, by działać, zdobywać i osiągać. Ale niezależnie od naszej krzątaniny, nie uciekniemy od kondycji ludzkiej.

Albo inaczej: im bardziej uciekamy, tym większe ryzyko, iż nie zdążymy zadać sobie ważnych pytań. Na przekór naszej „krzątaninie” i technologicznemu wyścigowi obraz „Wyspy umarłych” jest zaskakująco i – wydaje się, iż celowo – „staromodny”. Jak często jednak w przypadku filmów Iwony Pasińskiej nie należy dać się zwieść pozorom. Warto pozostać chwilę dłużej, pogrzebać w podziemiach, wejść pod podszewkę historii. Bo też jest to

śmierć w wersji vintage

Inspiracją dla filmu stał się poemat symfoniczny Siergieja Rachmaninowa „Wyspa umarłych” oraz obraz Arnolda Böcklina o tym samym tytule. Malarz stworzył pięć wersji dzieła, wszystkie pod koniec XIX wieku. Rachmaninow skomponował podobno swój utwór po obejrzeniu w Paryżu czarno-białej kopii obrazu z 1884 roku, co jest o tyle znaczące, iż ta właśnie wersja spłonęła podczas II wojny światowej (zachował się tylko czarno-biały fotogram obrazu). To gorzki paradoks, iż wcześniejsze płótno Böcklina, z 1883 roku, kupił z kolei Adolf Hitler. W czasie wojny obraz wisiał w Nowej Kancelarii Rzeszy, a dziś można go zobaczyć w Alte Nationalgalerie w Berlinie. Próby zlokalizowania wyspy, która mogła zainspirować malarza, nie są istotne o tyle, iż romantyczno-melancholijny pejzaż przedstawia rzeczywistość raczej mityczną (wyraźny motyw łodzi Charona) niż realistyczną (skały na wszystkich wersjach obrazów są na wpół ścianami fortecznych zabudowań). Bardziej interesujące wydają mi się wspomniane koincydencje. Zabiegi formalne Iwony Pasińskiej w „Wyspie umarłych” korespondują z historycznymi realiami i przypominają dawne fotografie. Opowieść utrzymana w czarno-białej tonacji, w spowolnionym tempie, o prostej strukturze, ascetyczna w strojach i ruchu może wystawiać na próbę oczekiwania widza z ery komputerowych symulacji i sztucznej inteligencji. Ale przecież wszyscy

umieramy analogowo

Gdy się patrzy z boku na ludzi w żałobie – wydają się tacy sentymentalni. Trzymają w rękach zdjęcia i przedmioty trwalsze od ludzkiego ciała, jakby to mogło w czymś pomóc, gdy już ręka bliskiej osoby staje się zimna. „Wyspa umarłych” w wydaniu Iwony Pasińskiej jest takim analogowym światem, romantycznym gestem przed wejściem w mgłę: trzymaniem za rękę, przeglądaniem się w kochających oczach, tańcem, przekorą, odchodzeniem i ponownym obejmowaniem.

fot. A. Grabowski

Gdy już odarci jesteśmy ze wszystkiego, budzą się proste tęsknoty. I o tym jest dla mnie ta impresja filmowa. Kluczowym rekwizytem pojawiającym się tu jest walizka, dźwigana po schodach przez młodą kobietę na wzgórze.

Jest dla niej o wiele za duża, widzimy, jak taszczy ją z wysiłkiem, w końcu siada na niej, by odpocząć. I wtedy na „wyspie” pojawia się ten bliski, zabiera kobietę ze sobą tam, gdzie nie widać horyzontu. A kiedy wstają, by wykonać ostatni taniec, w połowie drogi, w środku lasu, nie oglądając się wcale, ona

zostawia walizkę

Co w niej miała oprócz zdjęć przodków? Co wkładamy do naszej walizki, którą otworzą nasi potomkowie? I co zechcą zachować z jej zawartości? Stawianie własnych pytań przy tym filmie wydało mi się ważniejsze niż jego stylistyka. A może właśnie taka „staroświecka” forma pomaga skupić się na sprawach naczelnych?

fot. A. Grabowski

Niepokoją mnie jeszcze moje własne skojarzenia, którymi chcę się podzielić z czytelnikiem. Film rozpoczyna się sceną odjeżdżającego pociągu i ujęciem kobiety z ową walizką, ewidentnie z innej epoki.

Ta walizka przypomina mi – i zaskakuje mnie siła tego przerażającego skojarzenia – te wszystkie walizki, które musieli porzucić ludzie na rampach obozów koncentracyjnych. Trudno mi zapomnieć, iż Adolf Hitler, miłośnik sztuk pięknych, a jednocześnie twórca całego „archipelagu umarłych”, kupił i powiesił sobie obraz Arnolda Böcklina. I może zapomnieć nie należy, iż ani zamiłowanie do sztuki, ani życie w środowisku kultury nie chroni przed deprawacją.

Idź do oryginalnego materiału