Zostanę babcią Ale jak pogodzić się z tym, iż ona jest starsza od mojego syna o 12 lat?
Czasem, szczególnie po rozwodzie z Arturem, mam ochotę po prostu zniknąć. Uciec gdzieś daleko od wszystkich od sąsiadów, przyjaciółek, krewnych, choćby od własnego odbicia w lustrze. Schować się, żeby zresetować siebie, dać zmęczonemu sercu ciszę i szansę, by znów zaczęło bić.
W takich chwilach biorę książkę, otulam się kocem, rozsiadam na kanapie w nowym mieszkaniu, kupionym po podziale majątku, i po prostu oddycham wolnością. Syn zagląda rzadko Kacper, mój jedyny, niedawno skończył dwadzieścia pięć lat. Ma pracę, przyjaciół, swoje życie. Nie obciąża mnie, nie wymaga uwagi. I jestem mu wdzięczna, choć czasem czuję nieopisanie pustkę.
Siedem miesięcy temu do sąsiedniego mieszkania wprowadziła się Wiesława. Kobieta o twardym spojrzeniu i miękkim uśmiechu, po trzydziestce. Od pierwszej chwili mnie urzekła serdeczna, ciepła. gwałtownie się zaprzyjaźniłyśmy. To ona zapraszała mnie na kawę, to ja na lampkę wina.
Okazało się, iż życie nie oszczędzało Wiesi: dwa rozwody, poronienie, bezpłodność. Za każdym razem, gdy o tym mówiła, w jej oczach błyszczały łzy. Ale najważniejsze marzyła nie tylko o dziecku, ale o prawdziwej rodzinie, o mężczyźnie, który byłby przy niej na dobre i na złe.
Ja, z perspektywy swoich lat, próbowałam ją otrzeźwić. Mówiłam, iż nie trzeba szukać miłości życia wystarczy dobry człowiek, odpowiedni dawca, i dziecko dla siebie. Najważniejsze to maleństwo. A mężczyźni no cóż, przychodzą i odchodzą. Ale Wiesława była nieugięta. Chciała nie tylko macierzyństwa, ale i małżeńskiej miłości.
Więc na imieniny Mikołaja moje zaprosiłam tylko Kacpra. Musieliśmy spokojnie porozmawiać, bo właśnie rozstał się z dziewczyną, z którą żył trzy lata. Wybrała innego bogatszego, starszego, z perspektywami. Kacper cierpiał, a ja musiałam dobierać słowa, pocieszać, przypominać, iż życie jeszcze się nie skończyło.
I nagle zadzwonili do drzwi. Na progu stała Wiesława z olbrzymim bukietem. Zaprosiliśmy ją do środka, spędziliśmy ciepły wieczór we trójkę. Jedliśmy, piliśmy, śmialiśmy się. Kacper, pierwszy raz od dawna, został u mnie na noc. Byłam szczęśliwa mój chłopiec w końcu się uśmiechał.
Minęły tygodnie. Kacper zaczął przychodzić częściej. Wiesława przeciwnie, oddaliła się. Ale wyglądała inaczej jakby jaśniej, spokojniej. Gdy spytałam, czy coś dobrego się stało, odpowiedziała tylko zagadkowym uśmiechem: Może. Jeszcze za wcześnie, by mówić.
A potem nadszedł Walentynkowy poranek. Wiesia zadzwoniła: Trzymajcie kciuki. Dziś istotny dzień. Wieczorem zobaczyłam, jak wraca sama z ogromnym bukietem frezji. Żadnego mężczyzny, żadnych pożegnań. Zrobiło mi się trochę smutno dla niej.
Kilka minut później znów ktoś zadzwonił. Otworzyłam a przede mną stał Kacper. Za jego plecami Wiesława. Wymienili nieśmiałe spojrzenia, aż w końcu Kacper, kaszląc, wyszeptał:
Mamo gratulujesz? Będziesz babcią.
Zatoczyłam się. Ta Wiesia? Moja sąsiadka, przyjaciółka? Ta sama, której radziłam, by się nie zastanawiała, szukała dawcy i rodziła? A okazało się, iż dawcą został mój syn
Boże, na co ja ją naprowadziłam I jak teraz zaakceptować tę różnicę wieku ona ma trzydzieści sześć, on dwadzieścia cztery. Przecież naprawdę życzyłam jej szczęścia. Ale nie z moim Kacprem!
Teraz siedzę w ciszy i myślę: co robić? Z jednej strony wnuczka czy wnuk. Radość. Z drugiej szok i ból. Ale serce ono też pragnie ciepła. Może oni znaleźli swoje szczęście w tym dziwnym, nierównym związku?
Chyba będę musiała nauczyć się wybaczać. Pogodzić. I pamiętać, iż życie nie zawsze idzie po naszej myśli. Ale jeżeli pojawia się w nim dziecko to znaczy, iż trwa dalej.