Żona kpt. Ułasiewicza o katastrofie "Heweliusza". Jej relacja chwyta za serce

natemat.pl 1 godzina temu
Andrzej Ułasiewicz i jego żona Jolanta to autentyczne postacie, których losy zainspirowały serial "Heweliusz" Netfliksa. Po latach wdowa po kapitanie feralnego promu powróciła wspomnieniami do stycznia 1993 roku. Opowiedziała, w jaki sposób dowiedziała się o katastrofie "Jana Heweliusza" oraz dlaczego z taką determinacją walczyła o dobre imię swojego męża. Mimo iż sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, Jolanta Ułasiewicz przez cały czas uważa, iż nie została ona do końca wyjaśniona.


Tylko trzy postaci w "Heweliuszu" bazują na autentycznych osobach (przy tworzeniu pozostałych bohaterów Holoubek puścił wodze wyobraźni, ale widać w nich pewne inspiracje prawdziwymi ludźmi). To grany przez Borysa Szyca kapitan Andrzej Ułasiewicz, jego żona Jolanta (Magdalena Różczka) oraz córka Agnieszka (Mia Goti).

Kapitanowa rozmawiała z twórcami i obsadą, o czym opowiadała w rozmowie ze "Zwierciadłem" Różczka. – Jak już się poznałyśmy, to zrozumiałam, iż to jest osoba, która patrzy na nas życzliwym okiem. Wiedziałam, iż czyta scenariusz, iż wszyscy twórcy bardzo się liczą z jej zdaniem, więc nie miałam takich obaw. Myśmy konsultowali wszystko, każdy szczegół, żeby choćby na półce nie leżało coś, co jej by się nie podobało – wspominała aktorka.

– Dużo opowiadała o kapitanie Ułasiewiczu i to mi wspaniale otworzyło oczy. To w większości była wiedza dla Borysa, natomiast sposób, w jakim o nim mówiła, to było coś dla mnie. Zrozumiałam, iż to była wyjątkowa relacja – dodała Magdalena Różczka.

Żona kapitana Ułasiewicza o katastrofie "Jana Heweliusza". "Nie miałam złudzeń"


Ułasiewiczowie poznali się w 1974 roku, ślub wzięli dwa lata później. – Prosił tylko jedno: żebym nigdy nie kazała mu wybierać – morze albo my. Wiedziałam, iż to jego żywioł – wspominała Jolanta Ułasiewicz w rozmowie z "Wysokimi Obcasami". Jej mąż pływał po całym świecie, listy zawsze kończył słowami "Lolusiu, niedługo wrócę". Razem popłynęli w kilka rejsów: do Japonii, Afryki, Brazylii.

Kiedy urodziła im się córka, Andrzej Ułasiewicz brał krótsze trasy: do Ystad lub Hamburga. Ułasiewicz nie była jednak zadowolona, gdy jej mąż zaczął pracować na promie "Jan Heweliusz".

– Wiedziałam, iż to wadliwy statek, ciągle słyszało się o jakichś jego awariach, mówiono na niego "Hawariusz". Andrzej mnie pocieszał, iż nie jest tak źle, iż ten prom ma stery strumieniowe i iż jest w sumie łatwiejszy w kierowaniu i wszystko będzie dobrze – opowiadała.

Żona Andrzeja Ułasiewicza wróciła również wspomnieniami do nocy tragedii. – Słyszałam w prognozach, iż będzie silny wiatr. O północy 13 stycznia wykreśliłam dzień z kalendarza, zadowolona, iż minął, i poszłam spać. To była połowa rejsu – relacjonowała w "Wysokich Obcasach".

Feralny poranek Jolanty Ułasiewicz wyglądał tak samo jak w serialu "Heweliusz": "Następnego dnia byłam umówiona, iż pojadę do brata, bo oni mieli telefon i Andrzej zostawiał tam dla mnie wiadomości na sekretarce. Rano nie włączyłam radia, wyjątkowo, bo w kuchni zawsze radio chodziło. W samochodzie też nie włączyłam radia. Gdy zadzwoniłam do mieszkania brata, otworzyła bratowa i od razu z łyżką z syropem na uspokojenie. 'Wypij to' – powiedziała".

Ułasiewicz usłyszała w radiu, iż na Bałtyku wywrócił się prom. – Na początku powiedzieli, iż wszyscy się uratowali. Ale zaraz, iż prom pływa do góry stępką. Jak to usłyszałam, nie miałam żadnych złudzeń. Dla mnie to była wiadomość, iż już nigdy go nie zobaczę – opowiadała w wywiadzie.

Rodzina kapitana Andrzeja Ułasiewicza nie mogła dodzwonić się do biura promowego, ale udało jej się umówić z kimś z Ministerstwa Żeglugi. – Pojechaliśmy tam. Wyszedł do mnie jakiś pracownik i pierwsze słowa, jakie usłyszałam, to: "Musi być pani przygotowana na to, iż kozioł ofiarny musi być" – wspominała.

W katastrofie zginęło 56 osób – 20 marynarzy i 36 pasażerów, w tym dwoje dzieci. Uratowano 9 marynarzy, kilku ciał nie odnaleziono. Zwłoki Andrzeja Ułasiewicza wydobyto wraku dopiero miesiąc później.

– Oszukiwałam się, iż wróci. Skreślałam dni w kalendarzu, czekając na jego głos, na jego śmiech. Ale wiem jedno – kochałam człowieka, który był odważny, lojalny i do końca wierny morzu. I mnie – wyjawiła Jolanta Ułasiewicz.



Dopiero później dowiedziała się, iż tuż przed zatonięciem promu kapitan założył mundur, który wcześniej nosił rzadko. – To było dla mnie znamienne. On był luzakiem, nie lubił oficjalnych uroczystości. Założenie munduru to było przyjęcie na siebie odpowiedzialności. Że postanowił zostać z tymi, którym się nie udało uratować – stwierdziła w "Wysokich Obcasach.

Jolanta Ułasiewicz: "Nie uważam, żeby sprawa została wyjaśniona do końca"


Wdowy po zmarłych na "Janie Heweliuszu" długo walczyły o sprawiedliwość i broniły pamięci marynarzy, co świetnie pokazał w swoim serialu Jan Holoubek. Ich batalia zakończyła się dopiero w 2005 roku przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Jolanta Ułasiewicz nie pozwoliła, aby za katastrofę obwiniano wyłącznie jej męża.

– Gdyby uznano, iż to nie błąd kapitana, tylko wada promu, to musieliby wypłacić odszkodowania wdowom. To, jak szkalowano Andrzeja, to było straszne. kilka mogłam wtedy zrobić. Dlatego później się odwoływałam. Wiedziałam, iż mąż zrobił wszystko, co był w stanie, żeby utrzymać jak najdłużej statek na wodzie. I do końca został na mostku kapitańskim – opowiadała po latach.

Mimo iż Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał wdowom rację i zdjął część winy z kapitana (orzekł, iż polskie sądy morskie "nie rozpatrzyły sprawy zatonięcia promu w sposób bezstronny, m.in. pomijając materiał dowodowy oraz nie przesłuchując istotnych świadków"), to Jolanta Ułasiewicz uważa, iż nie wszystko wyjaśniono.

– Nie uważam, żeby sprawa została wyjaśniona do końca. No i pewnie już się więcej nie dowiemy – podsumowała. I dodała: "Nie chciałam już wracać do tamtej traumy. Strasburg mnie nie interesował. Chciałam żyć dalej".

W 2011 roku Jolanta Ułasiewicz ponownie wyszła za mąż, ale po czterech latach znowu została wdową. – Pomyślałam wtedy: wystarczy. Ale wdzięczna jestem, iż mogłam jeszcze raz kogoś kochać – wyznała w "Wysokich Obcasach". Serial "Heweliusz" oglądała z córką. – Było trudno. Ale czułam, iż pokazano prawdę – podsumowała.

Idź do oryginalnego materiału