Zniknięcia – recenzja filmu. Mamo, ja nie wiem, skąd tu tyle dzieci

popkulturowcy.pl 2 godzin temu

Zach Cregger w roli reżysera i scenarzysty dał nam horror, który po pierwszych zwiastunach został okrzyknięty “najbardziej wyczekiwanym horrorem roku”. Wybrałem się na ten film szczerze zaciekawiony, co tak nietypowa produkcja będzie mi w stanie zaoferować. A więc, czy było warto?

Film Zniknięcia nie zaczyna się ani nie kończy w sposób standardowy. Już na samym początku zostajemy postawieni przed faktem dokonanym – zaginęła grupa siedemnastu dzieci z jednej klasy w lokalnej podstawówki. Zdarzenie samo w sobie dziwne podsycają dwa niewytłumaczalne elementy. Po pierwsze – wszystkie dzieci zniknęły równo o godzinie 2:17. Po drugie – nikt ich nie wywabił, nie porwał, nie zmusił, wyszły same i pobiegły prosto w odmęty nocnej ciemności, aby nigdy nie wrócić do domu.

Miesiąc później obserwujemy, jak całe miasto bez skutku próbuje rozgryźć zagadkę. Dzieci szuka policja, rodzice są zdruzgotani, a nauczycielka tej klasy – szczuta i oskarżana o powiązanie ze sprawą – próbuję dotrzeć do jedynego jej wychowanka, który uniknął tego strasznego losu. Nikt jednak nie wie, iż rozwiązanie – tak samo niewytłumaczalne, jak cała reszta – znajduje się tuż pod nosem naszych bohaterów.

Scenariusz Creggera prowadzi nas przez opowieść w sposób nietypowy. Film Zniknięcia opowiada po kolei perspektywy kilku wybranych bohaterów. Nauczycielka Justine – przemianowana przez miasteczko na kozła ofiarnego – nie wie, co ze sobą począć. Archer – ojciec jednego z zaginionychdesperacko próbuje odszukać syna. Alex, czyli jedyne dziecko z pechowej klasy, jakie nie opuściło domu, Paul – lokalny policjant i kilku innych bohaterów mniej lub bardziej dotkniętych przez całą tajemnicę tytułowych zniknięć. Każda perspektywa dopełnia poprzednią, krok po kroku odsłaniając coraz to więcej puzzli w układance. Dzięki temu film prezentuje spójną i przemyślaną historię, która – oprócz odpowiedzi na najważniejsze pytanie: „gdzie są te dzieci?” – stawia i rozwiązuje również poboczne, równie intrygujące zagadki. Widz pozostaje w ciągłym napięciu, a historia nie tylko nie traci na sile, co z każdą minutą coraz bardziej przykuwa do ekranu.

Praktycznie każda z przedstawionych postaci prędzej czy później staje w tym samym miejscu, w którym to mają czekać odpowiedzi na wszystkie pytania. W finałowym akcie opowieści Cregger również nie zawodzi. Spod jego ręki otrzymujemy niesamowicie satysfakcjonujące zwieńczenie historii. Efektownie rozładowuje ono całe napięcie, jakie towarzyszy nam przez praktycznie cały seans. Został mi po nim jednak pewien niedosyt. Jest tak ponieważ reżyser postanawia zakończyć film zaraz po punkcie kulminacyjnym. Jakby ktoś zapomniał postawić zwykłej kropki nad “i”, która idealnie dopełniałaby końcówkę opowieści.

kadr z filmu Zniknięcia

Zobacz również:13 dni do wakacji – recenzja filmu. Miał być straszny horror, a jest straszna żenada

Nie ma jednak sensu, aby zbyt długo na to narzekać. Ten niedosyt prawdopodobnie wielu nakłoni do ponownego seansu całej produkcji. I na całe szczęście będzie to niezła rekompensata. Zniknięcia trzyma w napięciu praktycznie przez cały czas trwania. Oglądając film, czułem się naprawdę zanurzony w całą tą historię i to nie tylko przez jej świetny koncept. Do zestawu dołączył również klimat, ale też i genialny montaż oraz fantastycznie poprowadzone sceny. Umiejscowienie kamery, klimat małego miasteczka, inscenizacja scen wszystko to sprawia, iż nie jeden film takiej reżyserii by pozazdrościł.

Tym, co również wyróżnia Zniknięcia spośród wielu podobnych produkcji, jest fakt, iż dzieło wykracza daleko poza utarte społeczne wyobrażenie o horrorze. I dla mnie działa to wręcz jeszcze bardziej na plus, ponieważ osobiście uwielbiam, gdy film łamie ramy własnego gatunku. Oczywiście nie brakuje tu typowych jump scare’ów. Jednak są one wprowadzane z wyczuciem, nie na siłę, stanowiąc soczysty dodatek do przeszywającego duszę klimatu. Oprócz tego film fantastycznie wyważa horror z komedią. Wstawia żarty słowne, sytuacyjne, a ostatecznie też i jedną wielką sekwencję, przez którą (na moim seansie) cała sala kinowa ryła ze śmiechu. Nie zabraknie też i elementów dramatu psychologicznego, a choćby i baśni.

Bohaterowie zmagają się z problemami takimi jak: alkoholizm, zagubienie, rozpacz, a także troska i pragnienie odpowiedzi. Te właśnie czynniki pchają ich ku temu, by szukać i nie poddawać się przed na pozór tak nieuchronnym końcem poszukiwań. Baśniowość zaś objawia się tutaj między innymi dzięki postaci narratora. Pojawiający się i na początku, a na końcu dziecięcy głos zmienia ten film w jedną wielką historię – historię ‘ludową’. To ukryta przed światem opowieść, którą dane nam będzie usłyszeć jedynie w tym małym miasteczku. Elementy baśni ujawnia nam też i sama akcja filmu, kiedy to widzimy, jak drobne pierwiastki fantastyczne dominują nad tym, co realne i ludzkie.

Dzięki temu otrzymujemy dzieło wielowarstwowe i oryginalne. Film nie boi się być sobą i od początku do końca pędzi na pełnych obrotach. Te dwie godziny to zdecydowanie za mało, by w pełni rozwinąć tak złożoną historię, a jednak Zniknięcia robią to niemal perfekcyjnie. To wybuchowa mieszanka, w której tajemniczo sielankowy klimat łączy elementy horroru, dramatu, komedii i baśni niemal na każdym kroku. Dla mnie jest jasne, iż film Zniknięcia znajdzie się w mojej topce roku 2025. Nie dość, iż pozwolił mi na nowo poznać, jak bardzo człowiek może eksperymentować z kinem, to jeszcze zaprowadził on moje myśli ku klasycznym opowieściom Stephena Kinga, po które ostatnio sięgam coraz chętniej. Bawiłem się fenomenalnie i na pewno do tego filmu wrócę. Wszystkim innym również polecam.


fot gł.: kadr z filmu Zniknięcia

Idź do oryginalnego materiału