Wszystko zaczęło się od pisarki Helen Fielding, która na zlecenie "The Independent" miała opisywać, jak wygląda życie londyńskiej singielki. Choć początkowo pomysł wydawał jej się absurdalny, przyjęła go, bo potrzebowała pieniędzy. Zaznaczyła jednocześnie, iż nie będzie bazowała wyłącznie na własnych doświadczeniach, a teksty ukażą się w formie przerysowanych historii fikcyjnej bohaterki - Bridget Jones.
REKLAMA
Zobacz wideo Dominika Serowska zdradza, jakie ma wykształcenie i gdzie pracowała. "Mieszkałam w Wiedniu, pracowałam w Turcji" [materiał wydawcy kobieta.gazeta.pl]
Nie tylko kolumna okazała się ogromnym sukcesem. W 1996 roku "Dziennik Bridget Jones" wyszedł w formie książki. Chwilę później powstała druga część perypetii Bridget, a Working Title Films wykupiło prawa do ekranizacji serii. Trzeba było tylko znaleźć odpowiednią aktorkę, która wcieli się w rolę głównej bohaterki.
Renée Zellweger nie była pierwszym wyborem
Dziś wszyscy jesteśmy zgodni - bez Renée Zellweger nie byłoby Bridget Jones. Jednak tuż po premierze filmu w 2001 roku jego reżyserka Sharon Maguire udzieliła wywiadu LA Times i wyznała, iż zanim w ogóle nazwisko Renée weszło do gry, rozważała zupełnie inne gwiazdy. Na liście znalazły się m.in. Emily Watson, Kate Winslet, Helena Bonham Carter oraz Rachel Weisz.
Ostatecznie żadnej z nich nie zobaczyła w roli chaotycznej Brytyjki, która ma słabość do alkoholu, papierosów i nieodpowiednich mężczyzn. I wtedy pojawiła się Renée Zellweger. "Była całkowicie czarująca, ale daleko jej było do specyfiki Bridget Jones" - wspominała reżyserka.
Renée Zellweger przeszła długą drogę, by stać się Bridget
Ze swoim teksańskim akcentem aktorka musiała przejść długą drogę, by wcielić się w postać. Od razu rzuciła się w wir pracy. Pomagała jej jedna z najlepszych nauczycielek akcentu w Hollywood - wcześniej przygotowywała też Gwyneth Paltrow do roli w "Zakochanym Szekspirze". Zellweger mówiła z brytyjskim akcentem w Los Angeles przez trzy tygodnie, choćby gdy prywatnie spotykała się z kolegami z planu. Potem przeprowadziła się Londynu na kilka miesięcy, żeby poznać brytyjską kulturę. W międzyczasie starała się przybrać na wadze. Jadła trzy posiłki dziennie i mnóstwo przekąsek. niedługo udało jej się przytyć kilkanaście kilo.
Żadne z tych drobiazgowych przygotowań nie powstrzymało brytyjskiej prasy przed surową krytyką. Twierdzono, iż Amerykanka nie zdoła udźwignąć tej roli. Wytrwale bronił jej Hugh Grant. - Jest bardzo zabawna i od dawna mieszka w Anglii. Opanowała akcent. To będzie triumf. Wiem, iż tak będzie - odpierał ataki.
Żeby bardziej zrozumieć swoją postać, Zellweger zatrudniła się jako stażystka w wydawnictwie Picador. - Młoda kobieta przyszła do naszego biura i przedstawiła się jako Bridget. Byliśmy trochę zdezorientowani, bo miała bardzo modne ubrania, o wiele droższe niż nasze. A do tego mówiła z akcentem zza oceanu - wspominała później Mary Mount z wydawnictwa.
Dodała, iż wydawało jej się, iż ją kojarzy, ale nie mogła przypomnieć sobie, skąd. Aktorka okazała się tak przekonująca w swojej pracy, iż po jednym ze spotkań Maria Rejt, wówczas zastępczyni wydawcy, zaoferowała, iż znajdą jej stałą posadę, jeżeli poważnie myśli o pracy w wydawnictwie. Prawda wyszła na jaw, kiedy któregoś dnia do recepcji wydawnictwa przyszedł kierowca Zellweger i powiedział, iż czeka na Bridget Jones. Zespół natychmiast skojarzył fakty.
Wysiłek się opłacił. "Dziennik Bridget Jones" stał się filmem uwielbianym przez kobiety ze wszystkich pokoleń. Zarobił 282 mln dolarów w box office oraz zdobył nominacje do najważniejszych nagród, w tym Oscara. Dziś wiemy, iż nikt inny nie sprawdziłby się w tej roli lepiej.