Złamane skrzydło origami odsłoniło tajemnicę zniknięcia ojca

polregion.pl 9 godzin temu

**Żuraw z origami na ulicy doprowadził mnie do prawdy o zniknięciu mojego ojca**

Moje życie nie było ani ekscytujące, ani pełne znaczenia, aż do dnia, gdy zobaczyłam papierowego żurawia na mokrym chodniku identycznego jak te, które składał mój ojciec, zanim zniknął dwadzieścia pięć lat temu.

Byłem pisarzem, któremu skończyły się historie.

No, nie do końca. Co czwartek wysyłałem teksty do magazynu. Tytuły w stylu Co Twój ulubiony kształt makaronu mówi o Twoim zdrowiu psychicznym. Były w porządku. Krótkie, lekkie, do śmiechu.

Ale moja redaktorka, Helena, chciała czegoś więcej.

Tym razem coś prawdziwego, Kaja. Z duszą. Z sercem powiedziała podczas rozmowy na Zoomie, mrużąc oczy za krzywymi okularami i popijając herbatę z kubka, na którym widniał napis Słowa mają znaczenie.

Jasne. Może dorzucę szczęśliwe zakończenie i łzy dla algorytmu odparłem.

Nawet nie mrugnęła. Tylko spojrzała na mnie ostro. I wtedy klik. Rozmowa zakończona.

No, świetna pogawędka mruknąłem do siebie.

Zamknąłem laptopa i odchyliłem się na krześle. W moim mieszkaniu pachniało cynamonem i zakurzonymi książkami. Było cicho. Taka cisza, która brzęczy w uszach, jakby prowokowała do zbyt wielu myśli.

Mój chłopak, Marek, zawsze mówił, iż uwielbia, jak jestem mało wymagająca. No tak. Tylko iż mało wymagająca to po prostu zmęczenie.

Marek pracował w miejscowej komendzie policji, co jakoś dodawało wszystkiemu ironii. Wracał do domu z opowieściami o zaginionych ludziach, dziwnych włamaniach, nocnych zgłoszeniach dziwnych odgłosów. Prawdziwe sprawy. Ważne rzeczy.

A ja?

Spędzałem noce na kłótniach z metaforami.

Obydwoje czegoś szukamy. On tylko nosi przy tym odznakę.

Wziąłem kurtkę. Bez celu. Tylko potrzeba ruchu.

Na zewnątrz mijali mnie ludzie. Skręciłem w lewo. Potem w prawo. Potem adekwatnie nigdzie. Aż coś mnie zatrzymało.

Błysk koloru przy kracie ściekowej. Mały. Nieruchomy. Pochyliłem się powoli.

Papierowy żuraw? szepnąłem, podnosząc go.

Był złożony z precyzją. Każde zagięcie idealne. Ale pod jednym skrzydłem zauważyłem podwójne złożenie.

Nie może być

Przesunąłem kciukiem po tym małym zagięciu.

Podwójny szept.

Mój tata tak robił. Składał dla mnie żurawie z serwetek w barach, ze skrawków papieru na przystankach, z paragonów.

Ten jest dla tych, którzy patrzą głębiej mówił, stukając w podwójne złożenie.

Nie widziałem takiego od ponad dwudziestu pięciu lat. Zniknął, gdy miałem dwanaście lat. Bez słowa. Bez śladu. Po prostu przepadł.

Tato

Niektórzy mężczyźni nie są stworzeni, by zostać mawiała zawsze mama, jakby to była kwestia z sztuki, którą powtarzała zbyt wiele razy.

Nagle rozległ się głos.

Hej, to moje.

Podniosłem wzrok. Chłopiec w czerwonej czapce stał na rogu, patrząc na żurawia w mojej dłoni, jakbym ukradł mu skarb.

Upuściłeś?

Mama kupiła. Od tego pana.

Wskazał wąską uliczkę z kwiaciarniami. Wtedy podbiegła do niego kobieta.

Przepraszam, proszę pani powiedziała, delikatnie ciągnąc chłopca za rękę. Ciągle coś gubi.

Przepraszam Gdzie pani to kupiła?

Od pana za rogiem. Zawsze tam jest do szóstej. Sam je składa. Wszyscy mówią na niego Stefan.

Dziękuję.

Po raz pierwszy od miesięcy coś we mnie zabiło. Iskra ciekawości. Pociągnięcie. Nie wiedziałem dlaczego.

Ale jedno wiedziałem na pewno. Muszę znaleźć człowieka, który złożył tego żurawia.

***

Wróciłem tam następnego dnia. Liście tańczyły na chodniku, a ja szedłem wolniej, niepewny, co znajdę. Nagle usłyszałem śmiech. Wysoki, zaraźliwy.

Grupa dzieci zebrała się przed kwiaciarnią. Cztery czy pięć maluchów siedziało po turecku lub klęczało, z szeroko otwartymi oczami, klaszcząc w dłonie.

Jeszcze jeden! Proszę! Zrób smoka!

Tak, tego dużego!

Tada! Magiku, działaj!

Zatrzymałem się na rogu, półukryty za stoiskiem z kwiatami, obserwując. Tam był.

Siedział na rozłożonym kartonie, otulony wytartym granatowym płaszczem. Jego dłonie poruszały się szybko, tworząc przed sobą papierowe zoo.

Lisa. Żabę. Żyrafę złożoną z mandatu parkingowego. Uśmiechał się lekko, ale mało mówił.

Jedna dziewczynka pisnęła z zachwytu, gdy wręczył jej motyla zrobionego z opakowania po cukierkach. Inny chłopiec podskakiwał na palcach.

No dalej, dalej! Smoka!

Stefan (jeśli to było jego prawdziwe imię) składał w milczeniu, a dzieci przyklejały wzrok do jego dłoni, jakby naprawdę rzucał czary.

Ten jest podchwytliwy.

W końcu, ostatnim ruchem, uniósł papierowego smoka.

Tada. Smok.

To jest super!

Ostatni na dziś, dobra? Idźcie się uczyć czegoś z kreskówek.

Rozśmieszyło ich to, i jedno po drugim dzieci rozbiegły się jak wróble, ściskając w małych dłoniach swoje papierowe zwierzęta. Podszedłem bliżej, z dziwnie pełnym sercem.

To było imponujące powiedziałem cicho. Pan jest Stefan?

Nie podniósł wzroku.

Tak mnie nazywają.

Pan to wszystko sam składa?

Nie odparł sucho. Zrobiła to wróżka origami z biblioteki.

Uśmiechnąłem się. Wczoraj znalazłem kolorowego żurawia. Miał podwójne złożenie pod skrzydłem.

To go zatrzymało. Jego dłonie zamarły na ułamek sekundy. Wtedy podniósł wzrok.

Co?

Podwójny szept wyjaśniłem. Tak mój ojciec to nazywał. Małe złożenie pod skrzydłem. Mówił, iż to dla tych, którzy patrzą bliżej.

Niech zgadnę mruknął. Jest pan poetą. Albo filozofem.

Blisko. Pisarzem.

Krótko się zaśmiał.

Idź do oryginalnego materiału