W to wszystko wplątany jest i Roland, syn barona, który beztrosko informuje jej o innej. I niezawodni Nac Mac Feegle. Oraz inne czarownice, z babcią Weatherwax na czele.
Spojler jakich mało, prawda? A z drugiej strony chyba każdy, kto Pratchetta czytał, wie doskonale, iż streścić fragment fabuły to jak nic nie powiedzieć. Pod nią bowiem zawsze skrzy się humor i mądrość życiowa. I cała masa współczucia dla ludzi, jacy by nie byli.
Info dla osób niewidomych: okładka jest białoszara. Ze śniegu wystaje trzech wolnych ciut ludzi, błękitno skórych i rudowłosych. Każdy dzierży miecz, jeden ma choćby czaszkę jakiegoś zwierzęcia na głowie. Dwóch ma miny srogie, a jeden głupią. Pewnie to Tępak Wullie.
Wydać, iż jest mróz, bo z ust z każdego z nich unosi się para. Za nimi wyrasta młody dąb. Dalej widać nagie drzewa pod śniegiem.
Zdjęcie jak zwykle zrobiłam na naszej ciemnoszarej kanapie. Jedyny wyjątek to nasz burobiały kot, który łaskawie pozwolił położyć książkę obok siebie. Co skutecznie odwraca uwagę większości kociarzy od książki.
I tak bywa. ![]()