Jak uchwycić początek tego wszystkiego? Pod koniec lutego stoję na brzegu wielkiej dziury, jej przeciwległa krawędź niknie w przymglonej dali, poznaczonej na horyzoncie kopcącymi kominami elektrowni. Przed moimi oczami rozciąga się połać ziemi przeoranej pazurami wielkich, górniczych kombajnów. Jeden z nich wlecze swe cielsko z cichym pomrukiem. Taśmociągi transportują węgiel brunatny. Maszyna jest wielka, ale nie sposób ocenić, jak bardzo – próżno szukać punktów odniesienia w ludzkiej skali. Wszystko jest tu nieludzkie, a najbardziej cel tego wszystkiego.
Aż się po głowie kołacze muzyka z DiunyDenisa Villeneuve’a.
Za moimi plecami rozciąga się największa morena Europy. Czuję niemal jej napór, jakby składające się na nią wały ziemi spiętrzone przez jeden lodowiec, a później starte przez kolejne, miały mnie zepchnąć ze skarpy, na której stoję.
Czy tutaj jest ten początek? Nie – to raczej koniec. Trzeba jednak cofnąć się w czasie, by objąć rozumem ten związek przyczynowo-skutkowy.

Aktualności „Pisma”
W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.
Właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymuję, łypie na mnie podejrzliwie. Ja na niego również. Na zdjęciach miejsce wyglądało trochę lepiej. No, ale wyboru nie ma – nigdzie nie mogę stąd iść, chyba iż do lasu. Przez chwilę rozmyślam o śpiworze schowanym przezornie w bagażniku samochodu.
– Turysta? – sonduje niepewnie, mieszając mopem w wiadrze. Patrzy na przewieszony przez moje ramię aparat.
– Dziennikarz – odpowiadam. Mop opada na dno wiadra z pluskiem.
– Z ludźmi będzie pan gadał?
– Raczej ze skałami.
Pada, ale i tak wskakuję na rower – chcę złapać ostatnie godziny dziennego światła. Przelatuję przez zasnute węglowym dymem miasteczko, tylko w okolicach targowiska jest tu jeszcze jakiś ruch. Stacja benzynowa przy obwodnicy wygląda na opuszczoną, ale gdy się do niej zbliżam, z blaszanej budy wychodzi jakiś mężczyzna i bacznie mi się przygląda. Za poprowadzonym pod szosą przepustem kończy się zabudowa, a zaczyna las – sosnowa monokultura porastająca pofałdowany teren. Chwilę później stoję na brzegu niewielkiego jeziora. Suche pnie tkwią korzeniami w pomarańczowym błocie, inne leżą w wodzie. Martwy las zalany wodami o barwie ciemnego koniaku. Jezioro jak większość w okolicy ma podłużny, wrzecionowaty kształt.
Tutaj wszystko się komplikuje. Bo jezioro nie powstało naturalnie. Wcześniej była tu kopalnia, jedna z sześćdziesięciu, które działały w regionie. Węgiel zaczęto wydobywać w 1921 roku, skończono pół wieku później. Pracowano metodą głębinową: kopano tunele i komory, z których wybierano urobek. Gdy złoże się kończyło, likwidowano podziemne obudowy i wycofywano się. Niezabezpieczone chodniki zapadały się, a na powierzchni ziemi powstawały podłużne niecki, które z czasem wypełniły się wodą. Ale to, co znajdowało się pod ziemią, nie dawało o sobie zapomnieć. Złożom węgla towarzyszą często związki żelaza i siarki. Mieszają się one z wodami opadowymi, zabarwiają jeziora, zakwaszają wodę. Niektóre ze zbiorników mają kwasowość porównywalną z sokiem pomidorowym.
„W miejscach intensywnie zagospodarowanych wypełnione kwaśną wodą niecki zapadliskowe są dużym zagrożeniem dla słodkich wód podziemnych i powierzchniowych – czytam na tablicy informacyjnej ustawionej przy martwym lesie. – Ich krajobraz jest wtedy przykładem negatywnego wpływu górnictwa na środowisko przyrodnicze”.
„Wtedy” – dobre sobie.
Liźnięcie lądolodu
Zaczęło się 25 milionów lat temu. Na podmokłej, bagnistej nizinie odkładały się szczątki organiczne, które w wilgotnych, beztlenowych warunkach przekształcały się w torf. Jego warstwa wolno, ale systematycznie przyrastała. Milimetr na rok. Centymetr na dekadę. Metr na milenium. Z czasem zmieniły się warunki, klimat stał się suchy, a geologiczne młyny mieliły dalej. Ten wielki płaszcz torfu mający miejscami grubość 120 metrów został przykryty innymi osadami. Ich warstwa była coraz grubsza i cięższa. Sprasowany torf przekształcał się w węgiel brunatny. I byłby pewnie trwał pod ziemią dłużej, a w końcu skamieniał zupełnie, gdyby nie to, co wydarzyło się tutaj 340 tysięcy lat temu.
To była ściana lodu. Wysoka na 400–500 metrów, długa i szeroka na 20 kilometrów. Lodowy jęzor, który wysunął się na południe z ogromnego, zajmującego dużą część półkuli północnej lądolodu i przeorał tę ziemię na głębokość 300 metrów. Pod jego naporem na powierzchnię zostały wydobyte głębiej położone pokłady, w tym węgiel. Ziemia sfałdowała się od idącego z północy nacisku zimnego cielska. W ten sposób powstały gizery – niewielkie dolinki ciągnące się setkami metrów, a czasem kilometrami, dzięki którym można odtworzyć kształt lodowego jęzora, bo ich przebieg jest równoległy do jego czoła. Topniejący lodowiec zasypał to wszystko grubą warstwą piachu, gliny i skał przywleczonych tu z ziem, które dziś nazywamy Skandynawią. Ale nie był jedynym, ale jednym z wielu.
Przeczytaj też:Czy zatrują nas wysychające torfowiska?
W ciągu ostatnich 2,6 miliona lat ta część Europy zaliczyła aż pięćdziesiąt zlodowaceń. Lodowce pojawiały się i znikały średnio co 50 tysięcy lat. Do czasu opisania antropogenicznych zmian klimatu można było zakładać, iż ten glacjalny zegar jest nie do zatrzymania, a my po prostu rozwinęliśmy naszą cywilizację pomiędzy dwoma zlodowaceniami. Dziś musimy się godzić z myślą, iż być może udało nam się ten mechanizm skutecznie zatrzymać, a przynajmniej znacząco spowolnić. Tak czy inaczej lądolody, które przeczołgały się przez te tereny później, starły to, co naniósł tamten lodowy jęzor. Nie zdołały jednak zatrzeć najtrwalszych efektów tamtego epizodu – wyciśniętego z głębin węgla, który wylazł na dnie fałdek zmarszczonej od nacisku ziemi. W ten sposób na powierzchni przetrwał szeroki na 20 kilometrów, podkowiasty negatyw tamtego liźnięcia.
Jezioro jest jedynie przeszkodą
Brzegi największego z pokopalnianych jezior są wysokie i strome. Nie tylko one powstały przy udziale człowieka. Las, który tu rośnie, zasadzono dla niepoznaki, ma trzymać wszystko w ryzach. Ziemia pod moimi stopami to po prostu nadkład – materiał wygrzebany przez górników, gdy zdecydowali się wreszcie pracować metodą odkrywkową. Już nie żadne tam tunele i komory, a po prostu wielka dziura w ziemi. Zaczęli w 1964 roku, dziewięć lat później było po sprawie. Wybrali 1,1 miliona ton. Ten węgiel powstawał tu kilkanaście milionów lat. Z torfu, który wcześniej przyrastał ponad sto tysięcy lat. Człowiek wszystko to wybrał i spalił w niecałą dekadę.
Węgiel powstawał tu kilkanaście milionów lat. Z torfu, który wcześniej przyrastał ponad sto tysięcy lat. Człowiek wszystko to wybrał i spalił w niecałą dekadę.
Geologia nigdzie nie daje tu o sobie zapomnieć. Nadkład wygrzebany z głębi ziemi jest podatny na erozję. To drobny materiał, woda łatwo w nim żłobi. Przy byle ulewie jej strużki wgryzają się w miękkie skarpy otaczające jeziora i wypłukują materiał. Powstają …