Pewien czas temu, w mojej samotności, pozwoliłem bezdomnej kobiecie zamieszkać w mojej stodole. ale pewnego dnia wszedłem bez pukania i oniemiałem na widok tego, co robiła.
Zamożny i zamknięty w sobie mężczyzna, ofiarował dach nad głową kobiecie imieniem Zofia, urzeczony jej hartem ducha. Gdy ich niezwykła więź się zacieśniła, odkryta w stodole tajemnica zachwiała wszystkim, zmuszając go do zastanowienia się, kim naprawdę jest Zofia i co ukrywa.
Miałem wszystko, co można kupić za złote: rozległy dwór, luksusowe samochody i majątek większy, niż kiedykolwiek potrzebowałem. Jednak w środku wciąż tkwiła pustka, której nie potrafiłem wypełnić.
Przez sześćdziesiąt lat życia nie założyłem rodziny. Kobiety interesowały się tylko tym, co odziedziczyłem, i teraz żałuję, iż nie spróbowałem inaczej.
Pewnego dnia, gdy przemierzałem ulice Krakowa, próbując zagłuszyć uczucie samotności, zobaczyłem kobietę grzebiącą w śmietniku.
Jej rozczochrane włosy i wychudzone dłonie, a zarazem zdecydowane ruchy przyciągnęły moją uwagę. Wyglądała na kruchą, ale w jej dzikiej naturze było coś, co mnie zaintrygowało.
Nie mogąc się oprzeć, zatrzymałem samochód. Otworzyłem okno i uważnie się jej przyglądałem. Gdy spojrzała na mnie zaniepokojona, spytałem: Czy potrzebujesz pomocy?
Jej wzrok był podejrzliwy i przez chwilę myślałem, iż ucieknie. ale usiadła i otarła ręce o znoszone dżinsy. Możesz mi pomóc?
Sądzę, iż tak odparłem, wysiadając, choć sam nie rozumiałem, dlaczego wyciągam do niej dłoń. Może chciałabyś gdzieś dziś pójść?
Przez moment się wahała, w końcu pokręciła głową. Nie.
Skinąłem głową i wziąłem głęboki oddech. Mam stodołę, którą przerobiłem na schronienie. Możesz tam zostać, jeżeli chcesz.
Spojrzała na mnie z wyrzutem. Nie przyjmuję jałmużny.
To nie jałmużna odrzekłem, choć nie znalazłem lepszego słowa. Po prostu miejsce na noc. Żadnych warunków.
Po długim namyśle zgodziła się. Dobrze. Tylko na jedną noc. Nazywam się Zofia.
Do naszego dworku na krakowskich przedmieściach jechaliśmy w zupełnej ciszy. Siedziała ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrzona w okno. Gdy dotarliśmy, pokazałem jej schronienie. Było skromne, ale wygodne.
W lodówce jest jedzenie. Czuj się jak u siebie powiedziałem.
Dziękuję szepnęła, zamykając za sobą drzwi.
W następnych dniach Zofia została w stodole, czasem jedliśmy razem. Była intrygująca pod twardą powierzchownością kryła wrażliwość.
Może cienie samotności w jej oczach odbijały moje własne, a może jej obecność osłabiła uczucie izolacji.
Podczas kolacji Zofia opowiedziała o swojej przeszłości. Kiedyś byłam artystką rzekła cicho. Miałam małą galerię, kilka wystaw ale po rozwodzie wszystko się rozpadło.
Mój mąż uciekł z młodszą kobietą, urodzili dziecko, a mnie wyrzucili.
Przykro mi powiedziałem szczerze, patrząc na nią ze współczuciem.
To już przeszłość wzruszyła ramionami, ale w jej oczach wciąż był ból.
Im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym bardziej wyczekiwałem naszych rozmów. Jej cięty humor rozjaśniał tę samą samotność, która wypełniała mój pusty dwór, a moja wewnętrzna pustka zaczęła się zmniejszać.
Lecz pewnego popołudnia wszystko się zmieniło. Szukając pompki w stodole, wszedłem do środka i zastygłem w bezruchu. Na podłodze leżały dziesiątki obrazów moich wizerunków. Groteskowe, zniekształcone portrety.
Na jednym byłem zakuty w łańcuchy, na innym miałem krwawiące oczy, a w rogu wisiał mój wizerunek w trumnie.
Byłem wstrząśnięty. Czy Zofia tak mnie widziała? Po wszystkim, co dla niej zrobiłem?
Tego wieczoru podczas kolacji nie mogłem ukryć gniewu. Zofia, co do diabła znaczą te obrazy?
Spojrzała na mnie zaskoczona. Co?
Widziałem moje portrety, zakute w łańcuchy, krwawiące, w trumnie. Tak mnie widzisz? Jak potwora?
Jej twarz zbladła. Nie chciałam, żebyś je zobaczył szepnęła.
No cóż, zobaczyłem odparłem zimno. Tak o mnie myślisz?
Nie odpowiedziała drżącym głosem. Po prostu byłam zła. Ty masz wszystko, a ja straciłam tak dużo. Obrazy nie były o tobie, ale o moim bólu. Musiałam go jakoś wyrzucić.
Chciałem to zrozumieć, ale obrazy były zbyt niepokojące. Myślę, iż nadszedł czas, byś odeszła powiedziałem cicho.
Oczy Zofii się rozszerzyły. Proszę, zaczekaj
Nie przerwałem. To koniec. Musisz iść.
Następnego ranka pomogłem jej spakować rzeczy i zawiozłem do lokalnego schroniska dla bezdomnych.
Gdy dotarliśmy, wysiadła w milczeniu, nie mówiąc ani słowa. Zanim odeszła, wręczyłem jej kilkaset złotych. Zawahała się, ale w końcu przyjęła.
Minęły tygodnie, a uczucie, iż popełniłem błąd, nie ustępowało.
To nie były tylko przerażające obrazy, ale też to, co było między nami wcześniej coś, czego długo nie doświadczałem.
Pewnego dnia znalazłem pod drzwiami paczkę. Był w niej mój portret, ale inny spokojny, łagodny, ukazujący rys, którego wcześniej nie dostrzegałem. W środku była kartka z imieniem Zofii i numerem telefonu.
Serce waliło mi w piersi, gdy wahałem się, czy zadzwonić. W końcu nacisnąłem Połączenie.
Gdy Zofia odezwała się, w jej głosie słychać było niepewność. Tak?
Zofia, to ja. Dostałem twój obraz jest piękny.
Dziękuję po chwili milczenia odparła. Nie byłam pewna, czy ci się spodoba. Myślałam, iż zasługujesz na coś lepszego niż tamte obrazy.
Nie jesteś mi nic winna odrzekłem szczerze. Przepraszam za to, jak zareagowałem.
Ja też przepraszam za to, co namalowałam powiedziała. To naprawdę nie








![Zamość. W ubiegłym tygodniu odeszli od nas... [24-11-2025]](https://static2.kronikatygodnia.pl/data/articles/xga-4x3-zamosc-w-ubieglym-tygodniu-odeszli-od-nas-24-11-2025-1764015781.jpg)




