Zerwałam więzi męża z rodziną, która ciągnęła go na dno.

twojacena.pl 1 dzień temu

Zrobiłam tak, iż mój mąż, Wojtek, zerwał z rodziną, która ciągnęła go na dno. Nie żałuję tej decyzji – oni wciągaliby nas w przepaść, a ja nie mogłam pozwolić, by zniszczyli naszą rodzinę. Rodzina Wojtka to nie pijacy ani lenie, ale ich sposób myślenia był toksyczny. Wierzyli, iż życie samo powinno im wszystko podarować na tacy, bez wysiłku. Ale w tym świecie nic nie przychodzi za darmo, a ja nie zamierzałam patrzeć, jak mój zdolny mąż grzęźnie w ich bagnie beznadziei.

Wojtek to prawdziwy pracuś, ale potrzebował iskry, motywacji. Jego rodzina z małej wsi pod Lublinem nigdy tej iskry nie szukała. Wciąż tylko narzekali: na rząd, na sąsiadów, na pech – na wszystkich, tylko nie na siebie. Rodzice Wojtka, Jan i Halina, całe życie wegetowali w biedzie, licząc każdą złotówkę, ale nie próbowali nic zmienić. Ich filozofia sprowadzała się do jednego: „Taki już nasz los, trzeba się pogodzić”. Wojtek miał młodszego brata, Kamila. Jemu też życie nie ułożyło się najlepiej: ożenił się, ale żona odeszła do bogatszego faceta, zostawiając go z przekonaniem, iż wszystkie kobiety interesują tylko pieniądze. Ta rodzina była jak czarna dziura, wysysająca nadzieję.

Kochałam Wojtka i wierzyłam w niego. Ale po dwóch latach małżeństwa, mieszkania w tej wsi, zrozumiałam: jeżeli nic nie zmienimy, do starości będziemy chodzić w tych samych ubraniach i oszczędzać na chlebie. choćby w małej miejscowości można było znaleźć dobrą pracę, ale rodzina męża wmawiała mu coś odwrotnego. „Po co harować dla obcego? Wyrzucą cię bez grosza, a sąd nie pomoże” – powtarzał teść. On razem z Wojtkiem pracowali w lokalnej mleczarni, gdzie wypłatę spóźniali się o miesiące. „Nie ma sensu zmieniać roboty, wszędzie trzeba mieć znajomości” – wtórował mu Wojtek, powtarzając słowa ojca. Teściowa choćby ogródka nie uprawiała, mówiąc: „Istnieje ukradną, po co się starać?”. Ich bierność doprowadzała mnie do szału.

Widziałam, jak Wojtek, utalentowany i pracowity, gasł pod ich wpływem. Oni nie tylko żyli w biedzie – ale pogodzili się z nią jak z wyrokiem. Nie chciałam takiego życia ani dla niego, ani dla siebie. W końcu pękłam. Usiadłam naprzeciw męża i powiedziałam: „Albo wyjeżdżamy do miasta i zaczynamy odnowa, albo jadę sama”. Opierał się, powtarzając te same wyuczone frazesy, iż „nic z tego nie wyjdzie”. Teść i teściowa naciskali, przekonując, iż to ja niszczę rodzinę. Ale nie ustąpiłam. To była jedyna szansa, by wyrwać się z ich szponów. W końcu Wojtek się zgodził i przeprowadziliśmy się do Lublina.

Przeprowadzka stała się punktem zwrotnym. Zaczynaliśmy od zera – szukaliśmy pracy, wynajmowaliśmy pokój, liczyliśmy każdą złotówkę. Było ciężko, ale widziałam, jak w Wojtku budzi się ogień. Znalazł pracę w firmie budowlanej, ja pracowałam jako recepcjonistka w salonie kosmetycznym. Harowaliśmy, uczyliśmy się, nie dosypialiśmy, ale szliśmy do przodu. Minęło piętnaście lat. Dziś mamy własne mieszkanie, samochód, każdego roku jeździmy na wakacje. Mamy dwoje dzieci – starszego syna Macieja i młodszą córkę Kasię. Wszystko osiągnęliśmy sami, bez niczyjej pomocy. Wojtek jest teraz kierownikiem działu, a ja prowadzę mały biznes. Nasze życie to zasługa naszej pracy, nie szczęścia.

Do rodziców Wojtka czasem zaglądamy, przesyłamy im pieniądze, żeby im pomóc. Ale oni się nie zmienili. Kamil, jego brat, wciąż mieszka z rodzicami, pracuje w tej samej mleczarni, gdzie zalegają z wypłatami. Nazywają nas szczęściarzami, jakbyśmy nie wylewali siódmych potów, by tak żyć. „Wam się po prostu udało” – mówią, ignorując nasze nieprzespane noce, wyrzeczenia i upór. Ich słowa są jak plucią w twarz. Nie widzą, ile włożyliśmy, żeby wydostać się z tej samej dziury, w której oni tkwią z własnej woli.

Dopiero niedawno Wojtek przyznał, iż ta przeprowadzka była najlepszą decyzją w jego życiu. Zrozumiał, jak jego rodzina gasiła w nim chęć do walki o lepsze, jak ich narzekania i bierność ciągnęły go w dół. Jestem dumna, iż udało mi się wyciągnąć go z tego bagna. Ale żeby ochronić naszą rodzinę, musiałam postawić mur między Wojtkiem a jego bliskimi. Nie zakazywałam mu kontaktów, ale zadbałam, by ich wpływ nie zatruwał naszego życia. Każdy ich telefon, każde narzekanie przypominały mi, jak blisko byliśmy utonięcia w ich beznadziei.

Czasem ściska mnie w sercu na myśl, iż Wojtek mógł tam zostać, w tej szarej egzystencji bez marzeń. Ale gdy widzę, jak patrzy na nasze dzieci, na nasz dom, wiem – zrobiłam dobrze. Jego rodzina wciąż żyje w swoim świecie, gdzie o wszystkim decyduje los, a nie wysiłek. My wybraliśmy inną drogę. I nie pozwolę, by ich toksyczne słowa ani stare nawyki wróciły do naszego życia. Razem z Wojtkiem zbudowaliśmy swoje szczęście – i nikt nam go nie zabierze.

Idź do oryginalnego materiału