Mamy szczęście. Przedpremierowo trafił nam się Zip Skład, wieloosobowy kolektyw przedstawiony już wcześniej na składance nestora sceny hiphopowej DJ-a 600 V i chyba najkorzystniej się tam prezentujący. Pierwszy zwraca uwagę chaotyczny, śpiewny Fu. Nie zawsze jest czytelny, zawsze jednak jest jakiś, nie można mu odmówić mrocznej charyzmy. Drugi czytelny jest aż nadto, dosadne, umiejętnie dobrane słowa zmieniają się w obrazy. To Sokół. Wreszcie do głośników przykuwa gwałtownie płynący potok wymowy, gęsty od wewnętrznych rymów. I to jest Pono. Zresztą każdy ze stylów jest inny, niemniej jak słyszysz, jak „Poniedziałek” wchodzi w utworze „Prawilni”, to odruchowo mocniej akcentujesz „s” w słowie styl.
Czytaj też: Kariera rapera. Polski hip-hop jest już gotowy na gwiazdy z talent show?
Łysi i wkurzeni
Kiedy w 1999 r. nakładem RRX – wytwórni tysiąca i jednej anegdoty – ukazuje się „Chleb powszedni”, potwierdza zwrot sceny hiphopowej w stronę hardkorowego rapu „złych i łysych”. Źli nie są źli, tylko wkurzeni ignorowaniem ich pośród „w słońcu lśniących wieżowców”, wyrzuceniem poza nawias. Gadają hermetycznie, trzymają ulicznego kodeksu honorowego. Nie są jakimś tam zespołem, zespół to może być szkół albo napięcia. Są po prostu „ziomkami i przyjaciółmi”, raz miejskimi drapieżnikami z wilczym apetytem na życie, innym razem kameleonami, wiedzącymi, iż „kto się tu wychował, ten rozumie / iż czasem lepiej zgubić się w tłumie” – w każdym razie w stadzie.
Kiedy wystukuję te słowa na telefonie przy kawie na Śródmieściu Południowym, nieopodal ronda na pl. Zbawiciela – które zanim było modną miejscówką, stanowiło dla bezceremonialnych Zipów świetne miejsce na grilla – spotykam Jędkera, jednego z nich. Składam kondolencje jak rodzinie, bo to była rodzina. Z adekwatnymi rodzinom perturbacjami, ale kiedy połączyła się w 2022 r. na scenie na 25-leciu Sokoła na Torwarze, wzruszenie udzieliło się wszystkim zebranym.
Zip Skład – trochę pokracznie i ku rozbawieniu samych zainteresowanych – bywał porównywany z Wu-Tang Clanem. O różnych, wręcz kontrastowych stylach już było, podobna mogła też wydawać się strategia: mocne zespołowe uderzenie, a potem ciśnięcie branży jak cytryny przy pomocy różnych wydawnictw głównego nurtu. Zip Skład działał w podgrupach przed „Chlebem powszednim” i po nim. Od 1996 r. Sokół i Pono mieli TPWC, Trzecie Pokolenie Warszawskiej Kolendy („Pisanej przez C, bo każdy robi błędy”), ale trzeba było na nie poczekać do 2007, aż zaczęło nagrywać płyty w chudych dla hip-hopu czasach, na elektronicznych podkładach, za to bez cyrografu zewnętrznej wytwórni. Pono miał okazję nagrać wcześniej dwie płyty w ramach Zipery (razem z Fu i Korasem) i dwa albumy solowe. Sokół nagrywał z Jędkerem jako WWO.
Czytaj też: Rozmowa z raperami Sokołem i Jędkerem o twórczych niepokojach
Warszawski styl
U Zip Składu było słychać Nowy Jork, Paryż, Marsylię, ale to warszawska sytuacja. U TPWC choćby bardzo, w końcu panowie nie na darmo zaprosili sobie na płytę barda z Kapeli Czerniakowskiej. Sokół jest trochę z Wiecha i trochę z Hłaski, a Pono z rodzinną historią związaną z tutejszym torem wyścigów konnych, ojcem Aleksandrem ważnym dla lokalnej społeczności, synem Stefana Friedmanna w roli muzycznego producenta jak z filmu (przed oczami staje mi – nomen omen – „Nie lubię poniedziałku” Chmielewskiego). Nagrane do bitu White House wespół z Włodim i Dafem na żywo to hymn dla przemysłowego, robotniczego Służewca, nie bez podstaw nazywanego „Słurzeźnią”. Wejście Rafała, rozpoczynające się od słów: „Niezapomniany dom, na żywo było widać tor / Z drugiej strony mur / za nim stoi okrąglak, pod nim żul / tak jak zawsze spogląda jak sonda”, momentalnie zapisało się w annałach. W wielu nagraniach realizowanych w domu u Pono było z kolei słychać tętent końskich kopyt.
Traf chciał, iż to z Ziperą robiłem w 2000 r. swój pierwszy w życiu opublikowany szeroko wywiad dla branżowego „Klanu”. Panowie byli względem mediów nieufni, na co media sobie zresztą zapracowały, niemniej szczerzy. Próbuję podpytywać Pono o kuchnię, o ten gęsty rym, ale to nie są te czasy. Słyszę, iż to „poezja XXI wieku”, iż przerapowuje teksty non stop i budzi się z nimi, ale ma być prawda, ma być z serca, tak naturalnie jak można, bez chełpienia się warsztatem i wynoszenia ponad kolegów.
Dopiero po latach Pono powie Winiemu, iż inspirował się Big Punem, zaś Andrzejowi Cale, iż „lubi wymyślać, nie naśladować”, zaś „wszystkie słowa zostały już wypowiedziane, sztuka wypowiedzieć je jak nikt inny”. Dla mnie jest polskim Kool G Rapem – stylowym, antysystemowym raperem, inspiracją dla innych, na własne życzenie będącą w dystansie do wiru wydarzeń. choćby to, co mu zarzucano – mamrocząca artykulacja, przestawianie akcentów – wydaje się dość przemyślane, w służbie upłynnienia sękatego języka wygodniejszego na akademiach niż podczas rapowania.
Czytaj też: Wini dla „Polityki”: Chciałem, by „essy” było jak najwięcej. I wymyśliłem wymowę
Artysta na przekór
Pono łączy trochę paradoksów. Konkretny, zasadniczy w przekazie, nieco bardziej frywolny w formie. Indywidualista, ale też warsztatowo dopełnienie wielu innych nagrań i projektów. Z przekonań może i konserwatysta, z rozwiązań – nieszablonowy kombinator. Przyjaciele podkreślają dwie cechy – koleżeńskość i upór. Wszyscy świecą twarzą z okładek? Pono swoją kryje. Najsłynniejszy singiel z solowego „Hołdu” – „Nieśmiertelna nawijka zipskładowa” – to współczesne exegi monumentum, ale raper nie buduje tu pomnika jedynie sobie, to żaden popis własny, tylko nieustanny dialog z Korasem, z uwiecznionym w teledysku wianuszkiem ludzi wokół i np. kwestią odpowiedzialności za słowo w tekście („To, co po mnie zostanie, to te słowa / Nieśmiertelna nawijka zipskładowa, cały czas od nowa / Niejedno pokolenie wychowa, zobaczysz / Bo to dla nas coś znaczy”).
Budowane na powtarzającym się wulgaryzmie „pi****lę to”, jest antytezą radiowego singla (ale po śmierci widać, iż dla ludzi kultury potrafi się jawić niemal jako utwór programowy). W najtrudniejszych dla gatunku czasach Pono opuszcza label Prosto, dziecko Sokoła, w imię niezależności. Nigdy nie próbuje zrobić czegoś w deseń „W Aucie” czy „Uderz w puchara” – największych hitów TPWC.
Gdy pierwsza płyta solowa, sprzedany w liczbie ponad 10 tys. egzemplarzy „Hołd” z 2002 r., przeciera szlak ragga rapowi we francuskim stylu, to na następnym „Tak to widzę” (2006) nie ma tu odcięcia kuponów. „O ile pasja do reggae pozostała, tak tym razem w organicznych podkładach słychać było fascynację jazzem, chęć ustawienia się w kontrze do zdominowanego przez elektronikę głównego nurtu” – czytamy w „Antologii Polskiego Rapu”. Z drugą płytą przyszła też ochota na treści o charakterze społecznym, politycznym, raper pozycjonował się jako działacz, trochę publicysta, a przede wszystkim motor zmian.
I taki w dużej mierze Pono pozostał w latach „dziesiątych” i później, gdy w cenie było eksplorowanie w rapie świata wewnętrznych emocji. To, do pary z nieustępliwym trzymaniem się charakterystycznego staccato rymów, kosztowało go sporo uwagi publiczności i mediów, której nie dostały płyty takie jak „Wizjoner”, „Bunt” czy „Pondemia”. Ale sam zainteresowany nie narzekał, wierny przekonaniom i swojej artystycznej wizji, był raczej skłonny dziękować Bogu za dane mu możliwości.
Zmarły nagle, w wieku 49 lat, Rafał Poniedzielski pozostawił córkę, zdruzgotanych przyjaciół i... niedosyt. Minęło ponad dwie i pół dekady, przy okazji innych powrotów fani wciąż dopytywali o drugi album Zip Składu. O ile pozytywizm mógł nużyć, o tyle dziś czasy wydają się potrzebować ludzi o mentalności działaczy i sprzeciwu, w których więcej chęci metodycznego działania na spokojnie i dialogu niż trawiącej wszystko rewolucji. Jedną taką postać właśnie straciliśmy.















