Ech, do wszystkich smutnych wiadomości roku 2015 musiała dojść jeszcze ta. Żegnaj Lemmy! W sylwestra wypiję niejeden toast poświęcony Twojej pamięci.
Pierwszą płytą Motorhead z jaką się zetknąłem, był koncert „No Sleep ’til Hammersmith”. I tak jak w przypadku poprzedniej piosenki na blogu – byłem wtedy nastolatkiem.
Pewnie z tego powodu mam tak wielki sentyment właśnie do tej płyty (i do, dajmy na to, pierwszych ajronów albo „Unleashed in the East” judasów). Ale hej, „Ace of Spades” to naprawdę wielka piosenka.
Dlatego ranking zacznę bez zaskoczeń. To nie tylko najlepsza piosenka „Motorhead”, ale prawdopodobnie jedna z najlepszych piosenek rockowych wszech czasów. Na pewno umieściłbym ją w pierwszej dziesiątce.
Mój drobnomieszczański styl życia jest oczywiście całkowitym zaprzeczeniem rokendrolowego etosu. A jednak pod chociaż jednym względem identyfikuję się z bohaterem tej piosenki. W życiu nie zależy mi na wygranej.
Raz wygrasz, raz przegrasz, dla mnie to na jedno wychodzi. Przyjemność jest w grze.
Podmiot liryczny dostał właśnie „rękę martwego człowieka”. Różnie się ją definiuje w pokerze, ale najczęściej chodzi o dwa czarne asy i dwie czarne ósemki.
Taką rękę dostał legendarny rewolwerowiec „Wild Bill” Hickok w swojej ostatniej partii pokera w roku 1876. Nie wiadomo, jaka byłaby jego piąta karta, bo partię przerwał zdradziecki strzał w plecy.
Od tej piątej karty zależy, czy mamy fulla czy tylko dwie pary. Jej odwrócenie jest więc dla wszystkich normalnego gracza dość emocjonującym momentem.
Ale nie dla podmiotu lirycznego. On już ma jedyną kartę, jaką chce mieć – asa pik…
Dwie następne piosenki mogą już trochę zdziwić. Jako nastolatek byłem zachwycony „(We Are) The Road Crew”, właśnie z tego koncertowego albumu.
Tak jak bohater rysunku Mleczki w zawodzie wikinga najbardziej sobie cenił gwałcenie, ja w hard rocku najbardziej cenię napierdalanie. Tym fachowym muzycznym określeniem nazywam sytuację, w której gitara rytmiczna, gitara basowa i perkusja tworzą jakąś potworną niszczycielską machinę, która brzmi jak silnik czołgu superciężkiego.
Teoretycznie w każdej piosence hardrockowej jest coś takiego. Ale praktycznie ta machina wymaga jakiegoś rezonansu (?), żeby naprawdę aż mosty się waliły od rytmicznego napierdalania. No więc: przy „The Road Crew” się walą.
I żeby nie było, iż słucham tylko tego, czego słuchałem jako nastolatek – podoba mi się utwór z 2010 „Get Back In Line”. 65-letni Lemmy napierdala w nim jak naspidowany nastolatek. Jedno jest pewne: mają teraz niezły koncert w Valhalli…