Dzień dobry w czwartek. Dzisiaj już mniej pięknie za oknem, ale to wcale nie znaczy, iż trzeba narzekać. Wręcz przeciwnie, zawsze jest powód do ochów i achów ;-).
Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić mangę, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Ciekawi? Zapraszam na recenzję Żegnaj, Erin
Żegnaj, Erin.
Długo czaiłam się na tę mangę. Coś nie jasno mówiło mi żeby po nią sięgnąć. I kiedy wędrowałam po stoiskach na targach książki w Lublinie, trafiłam właśnie na nią. Stwierdziłam, iż to musiało być przeznaczeni i wzięłam ją ze sobą do domu.
Yuta to chłopak, który po mimo młodego wiek wiele już musiał przeżyć. Umierająca matka głównego bohatera prosi aby nagrał ostatnie chwile jej życia. Kiedy jej życie dobiega końca, chłopak nie radząc sobie z żałobą postanawia popełnić samobójstwo skacząc z dachu szpitala, w którym umarła. Tam spotyka Erin, młodą dziewczynę, która postanawia zaprzyjaźnić się z Yutą.
I nic więcej powiedzieć nie mogę, bo o ile dalszy ciąg jest dość przewidywalny, tak końcówka to pełne zaskoczenie. Jednak żeby odczuć skalę tego fabularnego twista trzeba się dobrze zagłębić w tej historii. Dlatego więcej powiedzieć po prostu nie mogę ;-).
Od samego początku kreacja tytułowej daje do myślenia. Nie jest ona typową nastolatką. Jej sposób bycia, przemyślenia, temperament. To wszystko sprawia, iż nie czujemy się komfortowo w jej towarzystwie. Autor w przemyślany sposób wprowadza nas zarówno do świata Erin jak i Yuty. Dzięki czemu dynamika fabuły pozwala to uważne przyglądanie się ich relacji. Finalnie...
Zgarnąć z półki?
Miałam nosa co do tej mangi. Daje do myślenia i pozostawia po sobie ślad w naszej pamięci. Myśle, iż to jedna z tych historii, które warto przeczytać parę razy. Także jak najbardziej polecam.