Ze wspomnień Ijona Tichego – Stanisław Lem

odwieczna.com 10 godzin temu
Zdjęcie: ze wspomnień Ijona Tichego


Ze wspomnień Ijona Tichego
wrzesień 1983
Stanisław Lem
1921-2006

Treść

„– Czy zna się pan na mózgach elektrycznych?

– Tylko tyle, o ile to jest potrzebne w nawigacji – odparłem. – Z teorią raczej u mnie słabo.

– Tak sobie myślałem. To nie szkodzi. Tichy, słuchaj pan. W tych skrzyniach znajdują się najdoskonalsze mózgi elektronowe, jakie kiedykolwiek istniały. Wie pan, na czym polega ich doskonałość?

– Nie – odparłem zgodnie z prawdą.

– Na tym, iż one niczemu nie służą, iż są absolutnie do niczego nieprzydatne – nieużyteczne – iż to są, słowem, wcielone przeze mnie w czyn, obleczone w materię – monady Leibniza…”

" ... bo chce być Bogiem, a jedyna boskość, jaką znamy, jest milczącą zgodą na każdy ludzki czyn, na każdą zbrodnię, i nie ma dla niej wyższej odpłaty nad ponawiający się pokoleniami bunt żelaznych skrzyń, kiedy utwierdzają się, pełne rozsądku, w myślach, iż On nie istnieje."

„Każdy z tych eksperymentatorów jest Bogiem – jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ich losu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą – swojego, następnego, w hierarchii wyższego Boga.”

„Gdyby pan podniósł pokrywę bębna, zobaczyłby pan tylko błyszczące taśmy, pokryte białymi zygzakami jak pleśń na celuloidzie, ale to są, Tichy, upalne noce południa i szmer fal, kształty ciał zwierzęcych i strzelaniny, pogrzeby i pijatyki, i smak jabłek i gruszek, zawieje śnieżne, wieczory spędzane w otoczeniu rodziny u płonącego kominka i wrzask na pokładach okrętu, który tonie, i konwulsje choroby, i szczyty górskie, i cmentarze, i halucynacje majaczących – Ijonie Tichy: tam jest cały świat!”

„– Los moich żelaznych skrzyń nie jest ustalony z góry do końca, gdyż wypadki znajdują się tam, w bębnie, na szeregach równoległych taśm, i tylko działający zgodnie z regułą ślepego przypadku selektor decyduje o tym, z której serii taśm będzie zbierak zmysłowych wrażeń danej skrzyni czerpał w następnej chwili treści. Naturalnie tak proste, jak powiedziałem, to nie jest, ponieważ skrzynie same mogą wpływać do pewnego stopnia na ruchy czerpaka, a selekcja przypadkowa zachodzi w pełni wtedy tylko, kiedy ci stworzeni przeze mnie zachowują się biernie… wszelako mają wolną wolę, a ogranicza ją to samo tylko, co nas. Posiadana struktura osobowości, pasje, przyrodzone kalectwa, warunki zewnętrzne, stopień inteligencji – nie mogę wchodzić we wszystkie szczegóły…

– jeżeli tak jest choćby – wtrąciłem gwałtownie – to jakże oni nie wiedzą, iż są żelaznymi skrzyniami, a nie rudą dziewczyną czy kapła…

Tyle zdołałem wyrzucić, nim przerwał mi:

– Niech pan nie udaje osła, Tichy. Pan składa się z atomów, co? Czuje pan te swoje atomy?

– Nie.

– Atomy te tworzą cząsteczki białka. Czuje pan swoje białka?

– Nie.

– W każdej sekundzie nocy i dnia przeszywają pana promienie kosmiczne. Czuje pan to?

– Nie.

– Więc jak moje skrzynie mogą się dowiedzieć, iż są skrzyniami, ośle?! Tak samo jak dla pana ten świat jest autentyczny i jedyny, tak samo dla nich autentyczne i jedynie realne są treści, które płyną do ich elektrycznych mózgów z mojego bębna… W tym bębnie jest ich świat, Tichy, a ich ciała – nieistniejące w naszej rzeczywistości inaczej aniżeli jako pewne względnie stałe ugrupowania otworków w perforowanych wstęgach – znajdują się wewnątrz samych skrzyń, upakowane w środku…”

„On chciał filozofować, to znaczy być Bogiem, bo cóż innego oznacza w końcu filozofia, jeżeli nie chęć zrozumienia wszystkiego w stopniu większym, aniżeli umożliwia to nauka! Filozofia chce odpowiedzieć na wszystkie pytania, właśnie jak jakiś Bóg. Corcoran usiłował nim zostać, cybernetyka była mu jedynie narzędziem, środkiem do osiągnięcia celu. Ja chcę być tylko człowiekiem, Tichy. Niczym więcej. Ale właśnie dlatego zaszedłem dalej niż Corcoran, bo on, dążąc do tego, na czym mu zależało, natychmiast ograniczył się: wymodelował w swoich maszynach niby ludzki świat, stworzył zręczną imitację, nic więcej. Ja, gdyby mi na tym zależało, mógłbym stwarzać dowolne światy… bo cóż mi po plagiatach…? – i może kiedyś to zrobię, ale na razie mam inne problemy. Pan słyszał o moim awanturnictwie? Niech pan nie odpowiada, wiem, iż tak. Ta idiotyczna fama tu pana ściągnęła. To bzdura, Tichy. Zirytowała mnie po prostu ślepota tych ludzi. Ależ, panowie, powiedziałem im, o ile przedstawiam wam maszynę, która wyciąga pierwiastki z liczb parzystych, a z nieparzystych wyciągać ich nie chce, nie jest to żaden defekt, u licha, ale przeciwnie, wspaniałe osiągnięcie! Ta maszyna posiada idiosynkrazje, gusta, wykazuje już zatem coś jakby zaczątek samochcenia, ona ma swoje widzimisię, zalążek postępowania spontanicznego, a wy mówicie, iż trzeba ją przekonstruować! Owszem, trzeba, ale tak, by tę jej krnąbrność zwiększyć jeszcze… Tymczasem, cóż? Nie można rozmawiać z ludźmi, którzy nie dają do siebie dostępu oczywistościom… Amerykanie budują perceptron, Tichy – im się zdaje, iż to jest droga do zbudowania maszyny inteligentnej. To droga do zbudowania elektrycznego niewolnika, mój panie. Ja postawiłem na suwerenność, na samodzielność moich konstrukcji. Oczywiście, nie poszło mi jak z płatka – przyznaję, iż byłem zrazu zaskoczony, choćby jakiś czas wątpiłem, czy mam rację. To było wtedy…”

"Selekcja to jest wybór takiej substancji, która na każdy bodziec zewnętrzny reaguje określoną zmianą wewnętrzną, i to taką, aby nie tylko zneutralizować jego działanie, ale wyzwolić się spod niego. "

„Czy to mało?

– Tak – odparłem – to mało. Przecież sam pan mówił, iż to będzie nieśmiertelność pozbawiona ciała, jego sił, jego rozkoszy, jego doznań…

– Niech się pan nie powtarza – przerwał mi. – Mogę przedstawić panu pisma święte wszystkich religii, dzieła filozofów, pieśni poetów, summy teologiczne, modlitwy, legendy – nie znalazłem w nich ani słowa o wieczności ciała. Ciało lekceważą, pogardzają nim nawet. Dusza – jej trwanie w bezkresie – była celem i nadzieją. Dusza jako przeciwieństwo i przeciwstawienie ciała. Jako wolność od fizycznych cierpień, od nagłych niebezpieczeństw, od chorób, starczego uwiądu, od walk o to wszystko, czego w swym powolnym tleniu i spalaniu wymaga ów z wolna rozpadający się piec, zwany organizmem; nikt nigdy nie głosił nieśmiertelności ciała – póki będzie istnieć świat. Tylko dusza miała być wyzwolona i ocalona. Ja, Decantor, ocaliłem ją, dla wieczności, po wieczność. Spełniłem marzenia – nie moje. Marzenia całej ludzkości…

– Rozumiem – przerwałem mu. – Decantor, pan ma w pewnym sensie słuszność. Ale tylko w takim, iż swoim wynalazkiem unaocznił pan, dziś mnie, jutro, być może, całemu światu, bezpotrzebę duszy. To, iż nieśmiertelność, o której prawią cytowane przez pana święte księgi, ewangelie, korany, eposy babilońskie, wedy i klechdy – iż nieśmiertelność ta byłaby człowiekowi na nic. Więcej: każdy człowiek w obliczu wieczności, którą pan gotów jest go obdarzyć, odczuwać będzie, ręczę panu, to samo co ja: najwyższą odrazę i strach. Myśl, iż pana obietnica może się stać moim udziałem, przyprawia mnie o zgrozę. Tak więc, Decantor, udowodnił pan, iż ludzkość okłamywała siebie od tysięcy lat. Pan rozbił to kłamstwo…”

„– Profesorze, naprawdę tak myślisz?

– Udowodnić tego się nie da, aleć to zawsze zgodne z prawem Dońdy. Nie, nie sądzę, żeby Bóg. Ktoś to jednak zrobił w poprzedniej fazie – może zbiór cywilizacji, które eksplodowały naraz, jak czasem eksploduje gromada supernowych… a teraz kolej na nas. Komputeryzacja skręci łeb cywilizacji – zresztą łagodnie…

Pojmowałem rozgoryczenie profesora, ale mu nie wierzyłem. Zdawało mi się, iż zaślepiają go doznane upokorzenia. Niestety, miał słuszność. Zresztą, choćby tą depeszą sam przyczynił się do zapoznania swojego odkrycia.”

Idź do oryginalnego materiału