Zbliżając się do siedemdziesiątki, wychował troje dzieci. Samotnie. Żona odeszła trzydzieści lat temu, a on…

newskey24.com 2 dni temu

Przyjął on siódme dziesięciolecie życia, mając za sobą troje dzieci. Żona odeszła trzydzieści lat temu, a on nie poślubił się po raz drugi. Nie mógł, nie chciało się, pech mu nie sprzyjał wymienić można wiele powodów, ale po co? Nie miał czasu w rozważania. Dwaj synowie byli harcerzami kłótni i bójek. Przesuwał ich z jednej szkoły do drugiej, dopóki nie trafił na wybitnego nauczyciela fizyki, który odkrył w nich ukryty talent. I to był koniec wszelkich sprzeczek i konfliktów.

Córka, Zuzanna, również miała trudności w kontaktach z rówieśnikami. Szkolny psycholog już namawiał ojca, by zabrał ją do psychiatry. Wtedy do szkoły przyszedł nowy nauczyciel literatury, który założył koło młodych pisarzy. Zuzanna od rana do nocy pisała, a jej opowiadania najpierw ukazywały się w szkolnej gazetce, później w lokalnych klubach literackich.

Młodzi mężczyźni po ukończeniu szkoły otrzymali stypendia na prestiżowy uniwersytet w Warszawie, na wydział fizyki i matematyki, a Zuzanna wstąpiła na wydział literatury w Krakowie. Ojciec został sam. Nagle poczuł, iż wokół nie ma już nic, oprócz ciszy, która przygłuszała się jak wilcze wycie w pustej dolinie. Zajął się wędkarstwem, ogrodem i hodowlą świń. Miał duży dom i rozległą działkę przy Wiśle, skąd dobrze się żyło. Zarabiał przyzwoicie, choć inżynier w fabryce w Łodzi zarabiał nieco mniej niż on.

Zdał sobie sprawę, iż może jeszcze pomóc dzieciom kupić im niewielkie, ale porządne samochody, dorzucić na codzienne wydatki i zapewnić dobrą odzież. Czas jednak stał się jeszcze cenniejszy, a codzienne obowiązki prowadzenie gospodarstwa i handel wypełniały każdy jego dzień. Upłynęło kolejne dziesięć lat, a w końcu zbliżał się jubileusz siedemdziesiątka.

Miał świętować ją w samotności. Synowie, teraz już mężowie, pracowali nad tajnym projektem dla Ministerstwa Obrony i nie mogli przyjechać na weekend. Zuzanna ciągle jeździła na sympozja literackie i dziennikarskie. Nie chciał ich niepokoić zaproszeniami.

Sam sobie poradzę myślał nie ma tu nic do świętowania. Sam sam Przejdę się po gospodarstwie, a wieczorem wypiję whisky i wspomnę żonę, opowiadając jej, jak ich dzieci się rozwinęły.

W dniu urodzin wstał przed świtem, by sprawdzić świnie. To był specjalny odżywczy plan, więc wstał już w ciemności. Gdy wyjechał z domu na rozświetloną jeszcze gwiazdami łąkę przed domem, natknął się na coś dziwnego pośrodku pola. Długi, owalny przedmiot był owinięty w białą plandę.

Co to ma być? zawołał zdumiony. Nagle rozbłysły kilku reflektorów, które oświetliły łąkę i ludzi pojawiających się z domu. To byli synowie z żonami i wnukami, kilka dalszych krewnych. Obok była Zuzanna w towarzystwie wysokiego mężczyzny w okularach z grubymi szkłami. W rękach mieli balony, dmuchali w rurki i przyciskali przyciski głośno piszczących sprężynowych baloników. Wszyscy krzyczeli, machali rękami i rzucali się w jego objęcia:

Wszystkiego najlepszego! Tato!

Zapomniał o tajemniczym przedmiocie. Nie wiedział, co mógłby przywlec hultaj, ale nie pozwolili mu wrócić do domu, gdzie żony już przygotowywały stół.

Stań, tato, stań powiedziała Zuzanna. Pozwól, iż zakryję ci oczy?

Dobrze zgodził się. Ona opaskała mu głowę gęstą tkaniną, obróciła kilkakrotnie i poprowadziła gdzieś dalej.

Co jeszcze szykujecie? pytał z niepokojem.

Prezent odparł jeden z synów.

Mam nadzieję, iż nie jest drogi? westchnął. Nie potrzebuję niczego.

Nie martw się, tato rzekł drugi. To mała, tania rzecz, znak uznania i podziękowania.

Doprowadzili go do miejsca, a Zuzanna zdjąła mu opaskę. Z głośników rozległa się muzyka, bębny pulsowały. Stał przed tym samym owijanym przedmiotem. Dzieci otoczyły go z trzech stron i zerwały plandę. W jasnym świetle reflektorów ukazał się Polonez 125p w pełnym blasku!

Wstrząśnięty, ledwie nie zemdlał i ledwie nie upadł. Podtrzymali go i usiedli na krzesło. Powtarzał tylko jedno:

O Boże, Boże, Boże

Spokojnie, tato spryskiwała go wodą Zuzanna. Całe życie marzyłeś o tym samochodzie.

Ale to przecież ogromny wydatek jęknął.

Nie kosztuje więcej niż złotówki odparł syn.

Chodźcie dodała Zuzanna. Usiądź w środku, chcemy zrobić zdjęcia.

Otworzył drzwi, ale zamiast fotela stała kartonowa skrzynka.

Co to? zapytał.

Otwórz powiedziała.

Wciągnął karton, podniósł go. Z wnętrza patrzyły dwa małe oczy. Wyciągnął małe, puszyste ciałko i przytulił je do siebie:

Prawdziwy tajski kotek! Taki jak ten, co był u nas z twoją żoną. Pamiętasz? Bomba. Kiedy byliście malutcy, tak go kochaliście

Oczywiście, tato odpowiedziały dzieci.

Nie usiadł w samochodzie. Poszedł na górny piętro, do swojego pokoju, gdzie pokazał zdjęcie żony. Łzy spłynęły po policzkach:

Widzę cię, Mario, widzę? szeptał do fotografii. Udało się. Nic nie zapomnieli Widzisz?

Dzieci nie pozwoliły mu długo pozostawać w samotności. Stół w dole był już nakryty, a toasty rozbrzmiewały. Zuzanna szepnęła mu na ucho, iż jest w czwartej ciąży i przyjechali z narzeczonym, by odwiedzić go. Pozostanie tu, bo praca nad nową książką może odbywać się wszędzie, a on jej narzeczony wyjedzie po rodziców do Nowej Anglii, a za parę tygodni wyruszą na ślub w miejskim kościele.

Nie masz nic przeciwko, tato? zapytała.

To jak sen, odparł, całując ją w czoło.

Dzień upłynął przy rozmowach, przekąskach, kieliszkach i wspomnieniach. Wieczorem poszedł na grób żony, usiadł długo i rozmawiał. Życie zaczęło nabierać nowego sensu, zwłaszcza przy tym samochodzie. Musiał kupić ubrania z tamtych lat, wsiąść i pojechać do pobliskiego dużego miasta.

Na łóżku spał mały tajski kociak.

Tomuś mruknął mężczyzna. Tomuś.

Kotek mruczał, rozciągając się na cały swój jeszcze mały wzrost. Mężczyzna położył się, głaszcząc ciepłe, puszyste brzuszko i zasnął.

Rano trzeba było wcześnie wstać. Karmić świnie, dbać o ogród, wędkarstwo nie mogło zostać odwołane. Na dole w pokoju spali Zuzanna z narzeczonym

Rano synowie z rodzinami odjechali, a w domu zapadła cisza. Tomuś podążał za swoim panem, wpadł do karmnika dla świń i zaplątał się w sieci na łodzi. Potem próbował zjeść przynętę dla ryb. Mężczyzna śmiał się i rozmawiał z małym łobuzem:

To jakby młodość wróciła powiedział, głaszcząc grzbiet.

Tomuś miauknął i, łapiąc się łapką za rękę, wgryzł się małymi zębami.

A ty, łobuziaku! wykrzyknął i roześmiał się.

Ten opowiadanie nic nie znaczy. Jest tylko przypomnieniem dla tych, którym jeszcze można pojechać do rodziców: nie czekajcie na jutro. Jedźcie już teraz!

Idź do oryginalnego materiału